31.12.2018

Od Oscara cd. Od Horusa

Wściekła Lady chodziła w te i we w te po całym domu. Yasmin została przeniesiona do swojego pokoju i spała słodko w oparach alkoholu. Siedziałem przed kominkiem, a czarna suczka mrucząc pod nosem, przemykała raz po raz za moimi plecami. Wiem, że pokładała w Yasmin nadzieję, chciała ją wprowadzić w środowisko Oriona i wierzyła, że Morrigan doceni dobrą łuczniczkę. A teraz? Wiem, że w karczmie przebywały psy z Obozu, przecież sam z nimi rozmawiałem. Wystarczy tak niewiele. Cerys nie przyjmie kogoś, kto od tak, w środku dnia wypija kilkanaście kufli piwa i resztę przesypia na  ladzie baru. Przecież opiekowała się w międzyczasie szczenięciem. No właśnie...
-Lady, gdzie jest Aragon? Nie wrócił jeszcze? - zapytałem wyraźnie zaniepokojony.
-Ara... No nie! Gdzie go ostatnio widziałeś?
-Na targu... Pójdę po niego, zaczyna się robić ciemno.
Zimą słońce zachodziło o wiele szybciej. Wziąłem swoją sakwę i wyszedłem z domu. Na świeżym śniegu zauważyłem ślady biegnące ścieżką na północ. Pewnie należały do Horusa. Horus... Poszedł w stronę wodospadu. Chciał iść nad wodospad. Mógł iść do Obozu... Ale chciał iść nad wodospad. Nie, nie. On coś sobie zrobi, ja to wiem. Wpadłem do domu.
-Idź po Aragona! Ja muszę sprawdzić czy Horus nie robi czegoś głupiego...- rzuciłem w stronę Lady i wybiegnąłem. Kierowałem szedłem szybkim truchtem po śladach owczarka i gdy tylko wypadłem z miasta, ruszyłem biegiem. Wkrótce usłyszałem wodospad, ale odetchnąłem z ulgą, bo Horus skręcił do Puszczy. Zwolniłem nieco, ale postanowiłem dalej za nim podążać. Cerys wyraźnie zaznaczyła, że idąc do Obozu trzeba zatrzeć ślady. On tego nie zrobił. Wziąłem do pyska jodłową gałąź i zrobiłem to za niego, pomagając sobie od czasu do czasu podmuchem powietrza. Nie wyglądało to zbyt naturalnie, ale nikt postronny  nie domyśliłby się, że ktoś tędy ostatnio szedł. Tymczasem ślady Horusa zmieniły bieg i wyraźnie zaczął kierować się nad rzekę, która dalej przepływała przez Obóz. Nie podobało mi się to... Rzuciłem gałąź gdzieś w krzaki i ruszyłem pędem za tropem. Dotarłem nad brzeg, w miejsce, gdzie stała niewielka ławeczka. Ślady wyraźnie wskazywały, że Horus wszedł do rzeki, ale z niej nie wyszedł. Przeklnąłem pod nosem i rzuciłem się biegiem wzdłuż brzegu. Nigdzie go nie widziałem. Jego, czy chociażby jego zwłok. Czułem ból głowy. Aż tak się stresowałem? Przecież on gdzieś musi być, może dopłynął i tam co wyłowili? Mam nadzieję...
I wtedy to zobaczyłem. Leżał na brzegu, w nienaturalnej pozie. Na jego ciele siedział, kruk, który wzniósł się w powietrze z krakaniem, gdy podszedłem bliżej. Upadłem przy nim i poczułem jak oczy robią mi się wilgotne. Chciałem go dotknąć, całego we krwi. Wyciągnąłem szyję, by dotknąć go pyskiem i wtedy uświadomiłem sobie, że nie czuję krwi. Tylko mokrego psa...
Wyskoczył. Wielki biały kształt rzucił się na mnie, a ja zauważyłem go w ostatnim momencie. Sztylet poszybował w jego pierś i wtedy poczułem krew. Krew tryskającą z ciała mamuna. Upadł na śnieg z jękiem, warknął i zamarł szczerząc długie kły w grymasie. Westchnąłem ciężko i spojrzałem na Horusa. Nie był ranny, ale trząsł się z zimna, nieprzytomny. Pozostało mu niewiele czasu, wychłodzi się.
Porzuciłem kuszącą wizję oskórowania mamuna i wybicia mu kłów i zarzuciłem sobie na grzbiet ciało border colliego. No tak, był lekki jak na wojownika, jednak i tak krępował moje ruchy. Pobiegłem z nim jak najszybciej mogłem w kierunku obozu. Po kilku minutach wpadłem na plac.
-Zajmijcie się nim, zaraz się wychłodzi!- wydusiłem z siebie, dysząc. Kilka psów rzuciło się na pomoc i po chwili Horus leżał już na skórach, przy ognisku. Zaczęli mi zadawać pytania, ale ja tylko kręciłem głową. Usiadłem obok wojownika i lekkimi podmuchami ciepłego powietrza znad ogniska, zacząłem suszyć jego bujną sierść.
-Chłopie, ty się nawet zabić nie umiesz porządnie... -mruknąłem kręcąc smutno głową.

Horus?
609 słów → 30೧

30.12.2018

Od Horusa cd. Od Oscara

Podniosłem oczy ku górze i odetchnąłem pełnymi płucami. Koniec, Horus, koniec. Nic nie zrobisz, Agnes zniknęła a przed tobą jest Oscar łowca ... Cholera, Agnes ten była łowcą ... Lekko odsunąłem do tulącej się do mnie suki i przytrzymałem ją telekinezą aby nie upadła na podłogę. Z perspektywy drugiej osoby musiało to dość śmiesznie wyglądać. Wysiliłem się na wymuszony uśmiech.
- Mmm, oczywiście - powiedziałem cicho i przetarłem łapą futro w okolicach pyska. Mam nadzieję, że nie było widać jak uroniłem kilka łez. W końcu taki wojownik i płacze? Ale czy to ma jeszcze jakieś znaczenie?
- Dobra, proponuję ją w coś złapać - na jego propozycje lekko skinąłem łbem. Dobry pomysł.
Skierowałem swój wzrok na biało-czarną suczkę, ta leżała z rozchylonym pyskiem i lekko pochrapywała ruszając przednimi łapami. Mimowolnie spojrzałem się na kufle na blacie, jedenaście dużych kubków plus jeden mój. Ta młoda ma mocniejszy łeb niż nie jeden wojownik. I tak się jeszcze dziwię, że żyje od takiej ilości alkoholu. W sumie Agnes też by żyła, gdybyś był lepszy i ją ochronił ... Kurczę, Horus, przestań! Zaczynasz się zadręczać! Przez moje ciało przeszedł lekki dreszcz a ja sam się lekko otrzepałem. To prawda, przesadzam i to jeszcze jak... Chwyciłem koc leżący obok kominka i zawołałem ciemnego owczarka szukającego w innej części lokalu.
- Mam coś, chyba jest dobry - powiedziałem i lekko podniosłem sukę telekinezą. Lekko się wysiliłem, ile ona waży?! Na pewno więcej ode mnie ...
- Teraz powoli ... i puszczaj! - głośniej powiedział i Yasmin wylądowała na granatowym materiale.
- Horus, wszystko dobrze? - ponownie się odezwał i tym razem spojrzał się na mnie. Miałem ochotę mu wywrzeszczeć, że nie, że wszystko jest wręcz przeciwko mnie. Ale tylko się odchrząknąłem i poprawiłem Lunares'a na grzbiecie.
- Tak, w jak najlepszym wypadku - głupkowato się uśmiechnąłem i rzuciłem szybkie do widzenia barmanowi - Idziemy? Musze jeszcze wstąpić do pewnego miejsca.
- A gdzie zamierzasz się wybrać? - nie, nie miałem ochoty mu odpowiadać.
- Pooglądać wodospad - wydusiłem z siebie i od razu odwróciłem łeb. Skłamałem. Pies musiał chyba dodać dwa do dwóch i od razu jego mimika na pysku się zmieniła.
- To ... fajnie - odpowiedział i zmienił temat - Nieźle się upiła, ciekawe ile opróżniła kubków.
- Coś koło jedenastu kuflów jakiegoś mocnego piwa - powiedziałem i wlepiłem wzrok na drogę przed nami. Kurde, starałem się nie być apatyczny. Starałem się uśmiechać do psa, starałem się zacząć normalną rozmowę. Ale wszystkie moje próby poszły na marne a ja sam jedynie jeszcze bardziej się pogrążałem. A po za tym, on jakimś cudem wrócił. Czy Agnes nie może? Czemu właściwie? Co się jej w ogóle stało? Prawdy przede mną raczej nikt nie ukrywa, płaciłem im a oni znają moc mojego gniewu. Położyłbym każdego, kto by mi się sprzeciwił. Po to się szkolę, w zakresie władania bronią, unikania i współpracowania z moimi mocami. Ale... najwidoczniej to nic nie dało. Przez prawie całą drogę się nie odzywałem, myślami byłem w innym miejscu, ba, miejscach. Gdzieś, gdzie byłem szczęśliwy. Nagle czarno-brązowy pies gwałtownie się zatrzymał, przez co się lekko wzdrygnąłem i obróciłem dookoła, ale napotkałem jedynie współczujące spojrzenie owczarka.
- Co ty robisz? Wystraszyłem się, że coś się stało - podniosłem głos i spojrzałem w niebo, dochodzi do szesnastej.
- Horus, widzę że coś jest nie tak. I to bardzo.
O nie, jedno wielkie nie. Wiedziałem, że w końcu się zapyta.
- Tak? Wydaję ci się.
- Nie, nie wydaje mi się, Horus. Jesteś ospały. Czy ty kiedykolwiek potrzebowałeś tyle snu? W końcu twoje moce ułatwiają ci jego dostarczanie. A po za tym, picie wody w karczmie, gdzie nawet Yas piła piwo? Horus, chodzi o Agnes, prawda?
Wzdrygnąłem się na dźwięk imienia suki, którą darzyłem uczuciem.
- Masz rację, może trochę za bardzo się przejmuję - odpowiedziałem i ucieszyłem na widok rezydencji kruczoczarnej suki.
- Ciekaw jestem, jak bardzo się jej oberwie - powiedział Oscar z złowrogim uśmiechem na pysku - To jej nie ujdzie.
- Tia... Już widzę gniew Lady - jeśli miałbym się wypowiedzieć, to przede wszystkim cała sytuacja mnie dość śmieszyła. Od kiedy Yasmin upija się do nieprzytomności a my ją ściągamy do domu w starym kocu? W sumie... Czarna nie miała ostatnio żadnego obiektu do ochrzaniania a jakaś rozrywka poza kuciem broni i robieniem posiłków przyda się jej. Ale i tak nie było wątpliwości że młodej się dostanie.
W końcu Oscar zapukał do drzwi i z głupkowatymi uśmiechami oboje wręcz wskoczyliśmy do domu zdziwionej Lady. Na początku zaczęła panikować i sprawdzać co z nią.
- Ktoś ją zaatakował?! Co się stało? Opatrzyliście ją..!? - wręcz krzyczała, wypowiadając te słowa. Oscar spojrzał się na mnie wymownie a ja nabrałem więcej powietrza.
- Wypiła .. za dużo alkoholu - powiedziałem i od razu minimalnie się skuliłem pod wzrokiem Lady.
- Co..co? Powtórz - rozkazała i już czuć było parującą od niej wściekłość - Jak to, upiła się?!
- Zdarzyło się jej ... - tym razem w obronie biało- czarnej odezwał się Oscar.
Już Lady chciała coś powiedzieć, ale lekko się wyprostowałem i dałem znak o swojej obecności.
- Przepraszam was wszystkich, ale się śpieszę - przerwałem suczce i opuściłem dom, kierując się do dobrze znanego mi miejsca. Smutno mi było go zostawiać, od powrotu owczarka emanował szczęściem i radością. Lady diametralnie się zmieniła, czemu ja nie mogę?

Siedząc na drewnianej ławeczce, chciało mi się zarazem płakać i śmiać. Jak mogłem być taki głupi? To wszystko już nie wróci, powinienem... no właśnie. Co powinienem? Problem w tym, że nie wiem.
Woda. Tak niebezpieczny a zarazem piękny żywioł. Co sprawia, że jest tak wspaniały? A mimo to, boję się wody, boję głębi i ledwo pływam. Cisza wokół mnie, przede mną rzeka. Rwąca i zimna zimą, idąc jej nurtem można by dojść w okolice obozu. To takie śmieszne, pozwoliłem, aby broń i juki zsunęły mi się z pleców. Moja skóra zadrżała, a ja sam pozwoliłem sobie wstać. Horus, ty głupku... co ty robisz? Wszystko we mnie walczyło, ale mimo to zdołałem zrobić parę kroków i wykonać jeden skok. Może to wszystko wreszcie się skończy, nigdy nie wiadomo. Poczułem odrętwienie, gdy moje tylne łapy zanurzyły się w lodowatej wodzie i młóciły ją przez chwilę. Od razu nurt rzeki mnie porwał, sprawiając że zrobiłem fikołka w wodzie. Zacząłem walczyć, ale po chwili uznałem że to bezsensowne, a po za tym wybrałem. Zdecydowałem. Z moich nozdrzy wydostały się ostatnie resztki powietrza a umysł pogrążył się w czerni.

Oscar?
Niech Oscar wkroczy do akcji i uratuję mojego leszcza :D
1016 słów → 50೧ + 10೧

Od Oscara

Obudziłem się przed wschodem słońca. Czułem w powietrzu zapach morza. Wróciliśmy do Litore. Nikt nie miał wiedzieć o naszym ślubie, miał być tajemnicą. Przyjęliśmy go od Cerys, a nie od Przywódcy, więc nie był oficjalnie potwierdzony i nie figurował w archiwach. Nie chcieliśmy go oficjalnie przyjąć, nie od Saula. Wystarczy nam to, co mamy teraz. Gdy Morrigan wróci do Pałacu jako prawowita Przywódczyni, zadba o to, żebyśmy byli uznani za partnerów. A teraz cieszymy się z tego co mamy... Mamy siebie.
Zszedłem po schodach do kuchni. Rozpaliłem ogień w palenisku, oczywiście z użyciem krzesiwa. Lady ma w tej kwestii o wiele łatwiej, ale ja przynajmniej potrafię przeżyć upadek z urwiska... Westchnąłem, a do moich nozdrzy dotarł zapach dymu. Otworzyłem szafkę i wyciągnąłem płatki owsiane. Do rondla wlałem nieco wody, która po chwili zaczęła wrzeć. Dorzuciłem płatki i kawałki suszonej dziczyzny. Nie było to wytworne danie, a prosta potrawa, która dodaje sił podczas polowań. Doprawiłem wszystko i nabrałem nieco do drewnianej miski. Zacząłem zastanawiać się, jak spędzę dzisiejszy dzień. Lady zapewne ma sporo pracy w kuźni, a ja? Wczoraj byłem na polowaniu. Dzisiaj? Dzisiaj to nie jest konieczne, więc znów nie mam co robić. Nie miałem nigdy problemu z trenowaniem przed domem, lub w jego okolicy, ale teraz czuję się nieswojo. Każde wyjście z domu, lub z Puszczy stresuje mnie. Wtedy... Wtedy było ciemno, ale... Może ktoś zdążył się mi przyjrzeć? Ze wszystkich łowców, tamtej nocy to ja najbardziej rzucałem się w oczy. Wystarczy, że ktoś mnie rozpozna, zdradzi gdzie mieszkam, co robię... I po mnie. A wtedy?
Z przemyśleń wyrwał mnie dźwięk kroków na schodach. To była oczywiście Lady. Stanęła obok mnie i przeciągnęła się z przymrużonymi oczyma.
-Co tak pachnie?
-Owsianka. Może nie pogardzisz. - uśmiechnąłem się, mimo, że dalej miałem przed oczami wyobrażenia tortur.
Skrzywiła się lekko. Wiedziałem, że nie będzie szczęśliwa. Moje popisy w kwestii śniadań nie mogły równać się z naleśnikami.
-Jakoś sobie poradzę. - zapewniła i usiadła na przeciwko mnie.
-Jak uważasz. - prychnąłem i niemal teatralnym gestem odsunąłem od siebie pustą miskę.
-Czemu wstałeś tak wcześnie? - zapytała wyraźnie zaciekawiona.
-Przecież dzień taki piękny, aż szkoda spać. - uśmiechnąłem się szeroko wskazując na okno, za którym szalała burza śnieżna.
-No tak, rzeczywiście. - odburknęła.
-Mam nadzieję, że się w końcu uspokoi, bo muszę iść na targ.
-Na razie się na to nie zapowiada. Zostań w domu jeśli nie chcesz wrócić do domu z soplami na pysku. - zaśmiała się.
-Tak, burzy śnieżnych mam dość, tak samo jak skoków do wody... - skrzywiłem się.
-No dobrze. To ja zajmę się śniadaniem, a ty idź obudź Yasmin i Aragona. - poleciła mi Lady.


Na szczęście po południu słońce znów zaczęło oświetlać malownicze uliczki Litore, pokryte grubą warstwą śniegu. Na nowo rozbrzmiał gwar miasta. Założyłem sakwę na grzbiet i pożegnałem się z Lady, która siedziała już w kuźni i nożem rzeźbiła w ramionach potężnego łuku. Skierowałem się na targ, jak zwykle pełen psów. Podszedłem do kilku stoisk z bronią i przyjrzałem się beznamiętnie towarom. Mam pod dachem zbrojmistrza, żelastwa mi nie brakuje. Nie reagowałem na zachęty kupców i szedłem dalej. Dotarłem do niewielkiego straganu, którego blat pokryty był aksamitnym materiałem. Za ladą stała starsza już suczka i uśmiechała się miło. Sprzedawała różnobarwne amulety.
-Witaj młodzieńcze. Może chcesz zakosztować dodatkowej mocy? Nie martw się, to prawdziwe amulety, nie jakieś tanie kamyki. - zapewniała.
Zdążyłem się już przekonać, że dar, który otrzymujemy dzięki Kryształowi, potrafi uratować życie, jednak nie widziałem potrzeby, żeby płacić za coś, czego zapewne nie użyję.
-Nie wiem czy tego potrzebuję... - mruknąłem, jednak nie odszedłem. Spoglądałem na lśniące kamienie i mój wzrok utkwił na czarnym krysztale w srebrnej, ozdobnej oprawie. Suczka to zauważyła.
-To Noctis. - wyjaśniła i podniosła amulet. -Daje żywioł nocy. Szpiedzy bardzo go lubią, chociaż nie zawsze dostają jakieś przydatne moce. Raz jeden pies kupił go ode mnie, a potem prosił o zwrot soli, bo nie mógł spać w nocy. A przecież to przydatne. Nie musisz spać, widocznie bardzo... - zaczęła opowiadać historię swojego życia.
W pewnym momencie przestałem jej słuchać i zacząłem się poważnie zastanawiać, czy jest mi on w ogóle potrzebny. Zdecydowałem. Może Lady się nie obrazi, że płacę tyle za kamyk...

Schowałem świeżo zakupiony amulet do sakwy i raźnym krokiem ruszyłem do karczmy. Oczywiście nic nie wspominałem o tym Lady. Wolałaby żebym produktywnie spędzał czas, a nie przesiadywał po knajpach, ale cóż. Nie musi o tym wiedzieć. Po drodze zauważyłem Aragona, który skakał wśród śniegu razem z innymi szczeniętami. Stwierdziłem, że Yasmin jest w okolicy, więc nie przejmowałem się tym zbytnio. Wszedłem do karczmy i natychmiast zauważyłem grupkę łowców. Dołączyłem do nich przy stole.
-Wypuścili was z lasu? - zapytałem, zastanawiając się jak dyskretnie wypytać o sytuację w obozie.
-Tak, burza połamała kilka gałęzi. Zawaliła nam namioty, ale się z nimi uporaliśmy. - odpowiedział jeden z nich, nieco bełkotliwie.
-Chłopie, jest ledwo po południu, a ty już się kufla chwyciłeś? - podniosłem brew spoglądając na innych. Tak, jak myślałem, tylko on, stary Kilian, sączył ochoczo grzaniec.
-A co mi pozostało? Te hadry zabrały mi żonkę, zarżnęli jak ją samą zostawiłem... Syn patrzał na śmierć matki... - wesołość zniknęła z jego oblicza, ale ja przejmowałem się bardziej tym, czy ktoś nie usłyszał jego żalów. Szpieg, jeden nieuczciwy obywatel i po nas.
-Bandyci strasznie się ostatnio zrobili śmiali... - dodał smutno inny z moich towarzyszy, widząc jaki jestem spłoszony.
-Sam się rozejrzyj. Ile z nich, tutaj obecnych, straciło kogoś przez te Żmije... - zaczął Kilian zbyt głośno.
Miał rację. Dookoła mnie wielu było samotnych psów, które smutno popijały coś w milczeniu. Nagle przy barze zauważyłem znajome postaci.
-No, chłopaki. Muszę coś załatwić. Pilnujcie Kiliana, niech nie wpadnie w kłopoty. - spojrzałem na nich porozumiewawczo i odszedłem w kierunku baru, przy którym siedzieli Horus i Yasmin. Suczka leżała na blacie i cicho pochrapywała, wtulona w sierść wojownika. Obok niej stało kilka opróżnionych kufli.
-Co wy tutaj robicie? - zapytałem cicho, a pies odwrócił się w moją stronę.
-Pogrążam się w melancholii... Nie widać? - popatrzył na mnie tak, że udało mi się zaobserwowac przekrwione białka jego oczu.
-A ona? Chyba przesadziła...
-Nie wiem... Mówiła coś do mnie, ale byłem zbyt zajęty przemyśleniami... - westchnął cicho i spojrzał na kufel.
Poszukałem wzrokiem barmana. Spojrzałem na niego pytająco, a on prychnął.
-On od godziny pije wodę, a ona się mu zwierza i pije na jego koszt. Mi to nie przeszkadza, w końcu ktoś zapłaci. - uśmiechnął się spoglądając na mój mieszek.
-Horus? Pomożesz mi ją odnieść do domu? - zapytałem z nadzieją, rzucając przy tym garść soli na ladę.

Horus?
Oscar wykorzystuje nagrodę jaką jest dowolny amulet z rynku - Noctis wpada do wyposażenia.
1060 słów →  50೧ + 10೧

Od Yasmine - Zlecenie 1

Miałam ochotę na kawałek jakiegoś ciasta owocowego, z pyska leciała mi ślina na widok słodkości wokoło. Odkąd przygarnęłam Aragona miałam coraz większy apetyt na słodkości, przypadek? Oczywiście że nie, ten mały wpycha we mnie ogromne ilości rzeczy zawierających ten cholerny cukier! Otrzepałam się lekko i zatoczyłam na prawo, głupkowato się śmiejąc. Kilka psów spojrzało się na mnie jak na wariatkę i ruszyło ponownie, chcąc mnie jak najszybciej wykasować z pamięci. Porozglądałam się przez chwilę do momentu kiedy z rozmyślania nad przewagą eklerków nad pączkami wyrwał mnie krzyk szczeniaka. Wyczulone na ten dźwięk uszy od razu skierowały rozkołysane ciało do źródła dźwięku. Czarne, na oko półroczne szczenię kuliło ogon przed bezdusznym sprzedawcą który zdzierał gardło wydając z siebie coraz bardziej piskliwe dźwięki.
- Co się stało? - zapytałam z lekką nutą wrogości i rozbawienia. Wypite trzy kubki grzańca zaczynały na psa działać, nawet na mnie.
- Ten idiota zniszczył mi połowę mojego straganu! Wylał dwie beczki wina! - zawołał sprzedawca i chwycił szczeniaka za skórą na karku - Zapłacisz mi za to!
- Ej, haalo...! - zawołałam i wyrwałam niemrawego psiaka z łap tego bestialca - Odwal się od niego!
- Ale on sam tu przyszedł, naprawdę!
- Pozbyć się go?! - cicho krzyknęłam, pozwalając aby moje futro na karku się napuszyło. Byłam sama zaskoczona swoim pytaniem.
- Tak? No dobrze! Masz, pieniądze - zaczął nerwowo wyciągać Sole - Bierz i się go pozbądź, ale wiesz, bez kłopotu!
Zaskoczona przyjęłam monety i z uśmiechem na pysku miałam plan przywędrować na skraj miasta.
Śmiesznie jest wiedzieć co się zrobi, w momencie kiedy inni tego nie wiedzą. Czułam jak szczeniak drżał, wiedząc że najprawdopodobniej pożegna się z życiem. Ale głupek, szkoda że nie widzi teraz swojej miny.

W końcu zatrzymałam się pod drzewem i wypuściłam skórę młodego z pyska. Lekko kichając liznęłam go po szyi, szeroko się do niego uśmiechając. Wiedziałam, że czuć ode mnie alkoholem ale bez przesady, prawda ...? Parę kieliszków różnicy nie zrobi...
- No, biegnij do domu, do mamy i tak dalej - powiedziałam i tym samym odwróciłam się poszłam w drugą stronę, miałam już swój zaplanowany kierunek.
Przez chwilę nie słyszałam żadnego odgłosu ale zaraz potem pojawiło się szybkie dziękuję i odgłosy uderzenia łap o twardą ziemię. Pobiegł, ciesząc się swoim szczęściem. Kochane stworzonko. Kilka minut później przybiegł Aragon owinięty szalikiem z jasnej owczej wełny.
- Ciotka Lady? - zapytałam, dostrzegając jego minę.
- Niestety - odpowiedział i lekko poluźnił owijający jego szyję materiał - Powiedziała że jak zdejmę, to mi wygarbuje skórę, rzuci na pożarcie sępom i zrzuci z klifu. A, i jeszcze przetestuje na mnie wszystkie swoje nowe bronie.
Pokiwałam głową ze współczuciem i rozbawieniem w oczach.

Ja tym samym skierowałam się do karczmy, gdzie miałam zamiar zastać Horusa. I nie pomyliłam się i tym razem, siedział tam z kuflem bezbarwnej cieczy zagapiony w okno. Powiedziałam Aragonowi że jak chce, to może pobawić się na dworze a ja sama ruszyłam w jego stronę. Na mój widok lekko się uśmiechnął, ale zaraz potem jego mina zmieniła się.
- Jesteś pijana - stwierdził, w  momencie gdy dosiadłam się do jego stolika.
- Naprawdę? Nie wiedziałam - powiedziałam rozbawiona i przejechałam łapą po kubku psa - Co tam pijesz?
Zanurzyłam pysk w przedmiocie i od razu się skrzywiłam.
- Czy ... ty ... pijesz ... WODĘ? - wydarłam się na cały lokal i wlepiłam swoje spojrzenie na owczarka. Ten jedynie głęboko westchnął i przyłożył swoją łapę do pyska.

Zlecenie wykonane!
Wynagrodzenie: 70೧
537 słów →  + 5೧

25.12.2018

Od Lady cd. Oscara

Paskudny ból głowy i narastające zimno. Ruszyłam w stronę jakiegoś wolnego namiotu i zamknąłem go od środka rzemykiem, pozwalając aby ciche głosy psów z zewnątrz nie dobiegały do moich uszu. Ciągle słyszałam jego głos w myślach. Usłyszałam czyjeś kroki, nie wiedziałam kogo, ale na pewno nie jego. Ten tajemniczy ktoś otworzył namiot i stanął, czekając na moją reakcję. Poczułam na swoim grzbiecie delikatny dotyk czyjejś łapy i po chwili głęboko odetchnęłam.
- Horus? Co ty tutaj robisz? Dobrze wiesz, że mam do zrobienia jeszcze ... Co cię tak bawi? - odwróciłam się i spojrzałam z wyrzutem na owczarka. Dobrze wiedział co się stało i nie ukrywał rozbawienia. Nieco niższy niż reszta psów swego pokroju, jakimś cudem wygrywał wszystkie potyczki jakie były mu dane. Nie raz ponosił wstępną porażkę, ale mimo to podnosił się i zawsze jakoś dawał radę wszystkim. Potrafiłby wmówić komuś, że kamienie które trzyma w łapach to szczere złoto i że własnie ten pies musi to kupić. Stary wariat.
- Co mnie śmieszy... może ty i Oscar? - odpowiedział bez zastanowienia mrużąc swoje brązowe oczy.
Wzdrygnęłam się i odwróciłam łeb na wyraz mówiący o nim.
- Tak? To świetnie. A teraz spadaj, bo muszę ... - nie dał mi dokończyć i zgromił mnie tym swoim wzrokiem.
- No co musisz? Co?! Co! - podniósł głos i dosłyszałam w nim krztynę żałości.
- Horus, co się z tobą dzieje? To nie twoja sprawa! - krzyknęłam ze narastającą we mnie złością. Co on takiego może wiedzieć?
- Lady, ty nie rozumiesz ... - warknął - Ty dostałaś takie szczęście od losu i tego nawet nie wykorzystasz!
- Ale to ty nic nie rozumiesz! Starałam się, chciałam! Ja ... ja go nadal kocham ale to on mnie zostawił, nie dochodzi to do twojego łba?! Tam, wtedy na drodze. Samą, po prostu odszedł! Ja... ja nie wiem co mam teraz zrobić.
Przez chwilę zapanowała nerwowa cisza, którą przerywały jedynie nasze oddechy które zaraz zamieniały się w parę.
- Lady, ja... rozumiem twój ból. Ale proszę, gdy jutro rano przyjdę do ciebie, pójdź ze mną. Obiecujesz?
- Ale ... ale gdzie? - jedynie te słowa byłam w stanie z siebie wydusić. Co on chce zrobić? Wiedział, że chcę jutro wyjechać do Yasmine, do Litore.
- Cicho, nic ci nie powiem. Obiecaj - ponownie powtórzył a ja westchnęłam.
- Dobrze, niech ci będzie. Pójdę z tobą - wypowiedziałam te słowa z lekką niepewnością.
Karmelowy owczarek lekko skinął łbem i wyszedł z namiotu, zostawiając po sobie jedynie zapach jodły i krwi upolowanej zwierzyny.

Długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i mimo ciepłego okrycia wciąż było mi zimno. Jasne światło księżyca prześwitywało przez płócienną ścianę namiotu.
Jak on mógł? Czemu tak się zachował? Co zrobiłaś źle? Może ma rację, to za wcześnie. Albo w ogóle niech to wszystko się skończy.
Głosy w mojej głowie tępo mnie uderzały nie pozwalając choćby na chwilę zmrużyć zmęczonych dniem oczu. W końcu położyłam się na brzuchu i mocniej okryłam kocem, tym samym przybliżając do siebie lampę. Słyszałam swój oddech i to, jak łowcy powrócili z polowania. Pokrzykiwali radośnie dzieląc jakieś zwierzę na kawałki. Ciekawe czy Oscar jest z nimi... Pewnie tak. W końcu nie widzieli się dobre kilka miesięcy. A po za tym pewnie Cerys będzie coś od niego chciała... W końcu to on ją uratował narażając własne życie i takie tam... Ciekawe, co myślał o mnie w tamtych chwilach. Czy w ogóle myślał.

Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa, widząc to wszystko. Ja... jeszcze chwila i rozpłakałabym się, od tego dzieliło mnie jedynie tempo nadawane przez Horusa, który szedł prosto w stronę prowizorycznego ołtarza. Czułam przyjemny zapach jemioły i spojrzenia psów stojących po bokach ,,korytarza". Nie wiedziałam, co mam zrobić i jak się zachować. Bałam się spojrzeć na Oscara, ale w końcu podniosłam wzrok i posłałam mu delikatny uśmiech. Czuję, jak wypełniam się radością i po prostu ... cieszę się z życia. Ale ... ciągle odzywał się ten idiotyczny głos mówiący, że to wszystko nie jest warte złamanego sola. Że to nie wytrzyma długo, jako argument powołał wydarzenie z wcześniejszego dnia. Uśmiechnęłam się szeroko i pozwoliłam aby inne dźwięki zagłuszyły go w całości. Stanęłam naprzeciwko mojego przyszłego męża i pozwoliłam, aby jeden z moich snów spełnił się własnie w tej chwili.
- Gotowi? - zapytała Cerys stojąca naprzeciwko mnie i ciemnego owczarka.
Oboje skinęliśmy łbami i lekko zmieszana przestąpiłam z łapy na łapę. Co mówić, co robić? Lekko zerknęłam na owczarka jednak on było ostoją spokoju w porównaniu do mnie. Głębiej odetchnęłam i pozwoliłam aby wszystkie emocje opadły zostawiając w środku jedynie opanowanie. Srebrna suka skinęła łbem.
- Ja ,Oscar, biorę sobie Ciebie Lady za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość oraz to że Cię nie opuszczę aż do śmierci - każde wypowiedziane słowo brzmiało tak ... inaczej niż zwykle. Wypowiedziane jak najbardziej szczerze dostały się do mojego serca i zniszczyły wszystkie bariery jakie istniały. Przypomniałam swoje wczorajsze słowa i lekko schyliłam łeb w cichym uśmiechu. Gdy pies skończył, czułam ogromną niepewność w jego oczach. Czyżby się bał, że odejdę zostawiając go tak jak on wczoraj mnie? Naprawdę, nie byłabym wstanie zostawić go tak. To prawda, kocham go i  raczej tak szybko nie przestanę. Może i jestem głupia ale ... A po za tym ledwo co go odzyskałam i rozumiałam jego niepewność, po prostu bał się zrobić jakikolwiek ruch w którąkolwiek stronę. A może się mylę?

Ale sama nie byłam pewna. Zła decyzja zrujnowałaby nam obu życie. Mocniej zacisnęłam powieki. Czy warto? Oczywiście, że tak. Czy go kocham? Tak. Krótka i zwięzła odpowiedź bez żadnego "ale". Czy potrafiłabyś pogodzić się z jego stratą, gdybyś teraz odeszła zostawiając go tutaj? Nie wiem, ale wiem, co czułam gdy wszyscy wmawiali mi że nie żyję lub że wróci. Trzymali prawdę z dala ode mnie, łudząc mnie w różne strony. 

Każda sekudna trwała prawdziwą wieczność ale w końcu pozwoliłam, aby to serce przemówiło a nie rozum.
- Ja, Lady, biorę sobie Ciebie Oscar za męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość oraz to że Cię nie opuszczę aż do śmierci - sama nie wierzyłam że to mówię. Po prostu. Czułam, jak łzy pojawiają mi się w kącikach oczu a ja sama nie mogłam uwierzyć, że stoję własnie tu i przed nim. Czułam, jakby świat zatrzymał się właśnie w tej sekundzie.

Oscaaar? c: 
Miałam dwie opcję, ale jednak wybrałam tą pierwszą, po drugiej byłoby za smutno.

1010 słów → 10ᘯ + 50ᘯ

24.12.2018

Od Oscara cd. Od Lady

Spojrzałem w jej oczy pełne wyczekiwania. Słowa ugrzęzły mi w ustach, a serce zabiło mi mocniej. Ślub. Wizja poślubienia Lady, szczęśliwego życia razem, gromadki dzieci. Poczułem jak dreszcz sunie mi po kręgosłupie. To było to co utrzymywało mnie przy życiu w tylu momentach.

      Spadam. Nie czuję niczego, poza pędem. Nabieram prędkości, a zimny wiatr miota moim ciałem. Kiedy to się skończy? Przecież ta przepaść nie była tak wysoka. Echo jeszcze nie skończyło powtarzać mojego żałosnego "Przepraszam". Czas jakby zwolnił, choć pęd nie słabnął. Oczami wyobraźni widziałem życie, które wyślizguje mi się z objęcia niby delikatna nić. Moje marzenia. Chatka nad morzem, w której mieszkam razem z Lady. Lady. Moją partnerką. Miałem tyle planów, a zarazem tyle obaw. Czemu wcześniej się z nią nie ożeniłem? Czego się bałem? Przecież była dla mnie jak powietrze... POWIETRZE. Znów poczułem zimny wiatr. Zrobiłem to, co robiłem dziesiątki razy na treningach. Wylądowałem w wodzie, ale mocą zamortyzowałem upadek. Żyłem. Jednak przede mną było jeszcze mnóstwo wyzwań. Lodowaty strumień porwał mnie, a ja poddałem się jego nurtowi.

-Lady... Ja... Sam nie wiem. Nie wiem czy właśnie tego nam potrzeba... - wydukałem, a na jej pysku pojawiło się zdziwienie i niepokój.
-Co ty mówisz? Przecież... - zaczęła, a ja ruszyłem kłusem przed siebie. - OSCAR! Wracaj tu!
-Przepraszam, ja... sam nie wiem. Naprawdę. Za każdym razem jak o tym myślę...
-Czy ty się boisz? - spojrzała na mnie poważnie.
-Co? Czemu miałbym... - wymamrotałem.
-Boisz się, że skończy się złota wolność? - zapytała, a jej głos przybrał niebezpieczny ton.
-O czym ty mówisz? - pokręciłem głową z niedowierzaniem.
-Będę cię ograniczać, tak? Nie będziesz mógł chodzić gdzie chcesz? Tak to postrzegasz? A może coś ukrywasz... - zaczęła mówić szybko, a jej słowa uderzały we mnie jak plaskacze.
-Przestań. LADY. Kocham cię i nie marzę o niczym innym, ale nie wiem, czy to dobry czas. Wiesz, to wszystko, ruch oporu...
-A co to przeszkadza? Czy nie liczymy się tylko my?
-A co jeżeli ktoś nam nas odbierze, czy wtedy będzie ci łatwiej pogodzić się ze stratą?
-Oscar. Kiedy ktoś mówił mi, że nie żyjesz, że nie ma już nadziei, bolało mnie to bardziej niż jakikolwiek fizyczny cios. Myślisz, że jeżeli będziesz moim partnerem, będzie mi ciężej znieść cierpienie, które i tak jest już tak przeogromne?

    Wóz ruszył z miejsca. Poczułem jak uderzam o jakiś ładunek, ale nie mogłem się nawet poruszyć. Nie dość, że byłem wyczerpany, to jeszcze mnie związali. Nie miałem sił. Patrzyłem tylko przed siebie i widziałem jak oddalamy się od terenów Sfory Jutrzenki. Jechaliśmy na północ. Pozostawiałem dom. Przyjaciół. Lady. Czy kiedykolwiek się z nią zobaczę? Spełnię marzenia? Czemu się wcześniej nie ożeniłem? Czego się bałem? Przecież była dla mnie jak powietrze! Nic. Żadnego przypływu mocy. Nadal oddalałem się od niej. Ciekawe jak szybko pogodzi się z moją śmiercią, zapomni i zacznie żyć nowym życiem. Może lepszym? Może spotka kogoś, kto będzie dla niej jak powietrze? A ja? Umrę, albo będę żył. Z poczuciem winy, że nie spełniłem marzeń.

 Serce zabiło mi mocniej. Drżałem. Oscar, ogarnij się. Zrób to, zrób to. NIE. Nie, przestań o tym myśleć. Bądź poważny. Kij z tym.
Odszedłem. Odszedłem jak kompletny cham. Pozostawiłem ją samą. Tą, która tak cieszyła się z mojego powrotu. Czemu? Bo się bałem. Bałem się tej rzeczywistości, o którą tak bardzo marzyłem. Bałem się, że zawiodę. Ale zrobiłem to już. Powierzyłem jej swoje życie, gdy zapytałem, czy zostanie moją partnerką, a teraz? Boję się go całkiem oddać. Boję się spełnić tej obietnicy. Czy będzie ze mną szczęśliwa? Czy ja będę z nią szczęśliwy?

     Zabiłem ich. Wreszcie dorwałem broni, uwolniłem się. Pozbyłem się tych paskudnych typów. Jestem wolny. Mogę wrócić do domu, do Lady! Przecież właśnie o tym marzyłem przez cały ten czas. Będę mógł spełnić moje marzenia, NASZE MARZENIA. Nie zawiodę. Wezmę ją na plażę i obiecam jej miłość, wierność i uczciwość, a potem w niebo uniosą się lampiony. Tak jak chciałem. Przeprowadzimy się do chatki nad morzem i będziemy ze sobą na dobre i na złe. Przy domku zbudujemy kuźnię i mały tor treningowy. I ogródek. Będziemy mieli ogródek z ziołami i wonnymi kwiatami. Taki jest plan. I ja go spełnię. A teraz? Stoję na środku obozu, wśród ciał, z krwią na sierści. Przede mną długa droga.

Jestem kompletnym idiotą.
Następnego dnia stałem już po wielkim drzewem, w towarzystwie Cerys. Obok nas płynął delikatnie strumień. Śnieg pokrywał ściółkę, jednak wszystko rozświetlały latarnie stojące pniach ustawionych po obu stronach ścieżki, która wiodła do obozu. Stałem na samym jej końcu. A po drugiej stronie, na zakręcie, pojawiła się ona. Lady. Prowadził ją Horus. Była kompletnie zdezorientowana. Po obu stronach odśnieżonej drogi stali wszyscy członkowie ruchu oporu, którzy właśnie nie pełnili służby. Któraś z suczek podbiegła do Lady ze śmiechem i założyła jej na głowę wianek z jemioły. Moja narzeczona spojrzała na mnie, zszokowana. Któryś z psów zaczął delikatnie pobrzękiwać na lutni, towarzyszył mu szum strumienia, a w gałęziach pobliskich jodeł zaczął śpiewać ptak.

Lady?

808 słów → 45ᘯ

23.12.2018

Od Lady cd. Oscara

Wyczułam niesmak w towarzystwie i wrogie spojrzenia kilku łowców. Nadal czułam lekką urazę za milczenie wobec mnie w sprawie Oscara i tego czy żyje, dlatego nie za bardzo miałam ochotę im przebaczyć bez odpowiednich słów. Więc jedyne na co było mnie chwilowo stać, to niemiłe spojrzenie ze złością wymieszane z pogardliwym wyrazem pyska. Jedynie Cerys ominął mój wzrok, w końcu to przywódczyni i moja sojuszniczka, ale mimo to chwilowo nie pałałam do niej miłością. O ile z żadnym z łowców problemu nie mam, to z Cerys chciałabym pozostać przy przyjaznych stosunkach. No i Horus, bliki mi pies przez ostatnie tygodnie. To on jako jedyny potrafił przyjść do mnie o każdej porze i wyrwać mnie ze smutnego letargu. Czuł to samo, bo także stracił bliską mu osobę i rozumiał mój ból. Tylko że ja ratowałam się nadzieją a on powoli ją tracił. Jak nie już został jej pozbawiony.
- Idę oprowadzić Oscara po obozie - powiedziałam głosem pozbawionym emocji i klepnęłam go lekko w bark - W końcu ma trochę do nadrobienia.
Lekko ukłoniłam się Cerys i poczekałam aż Oscar zrobi to samo. Oboje obróciliśmy się i widziałam jak srebrna suka mówi coś do innych łowców a oni kiwają łbami i wracają do swoich obowiązków. Widziałam zawahanie w jej oczach, ale szybko ono znikło i suczka już była w drodze do swojego namiotu. Westchnęłam, będę musiała później ją odwiedzić i porozmawiać o Yasmine.

Oprowadzanie nie trwało dłużej niż godzinę, spodziewałam się że zajmie to o wiele więcej czasu. Chodziłam z Oscarem krętymi obozowymi dróżkami i przedstawiłam mu każdy namiot i ważniejsze miejsca w Obozie. Myślał, że jest w mniejszym miejscu a tu takie bam, kilkakrotnie większa działalność zakonspirowana w leśnej kniei. Widziałam zachwyt w jego ślepiach i zarazem wielkie podekscytowanie, ale moją głowę mąciła kompletnie inna myśl. W pewnym momencie prawie wpadłam na ciemne drzewo. Stanęłam wyrwana z rozmyślań centymetr przed korą ochroniona przez silną łapę Oscara.
- Lady, co ty robisz? - zapytał zaskoczony moim zachowaniem - Zamyślona jakaś jesteś. Wszystko dobrze?
Otrzepałam się lekko i rzuciłam mu smutne spojrzenie. On pomału opuścił łapę i wlepił we mnie zaniepokojony wzrok. Powinnam się cieszyć, prawda? Być wesoła i skakać z radości że mój narzeczony powrócił. Ale parę kwestii denerwowały mój umysł i zżerały go od środka. Naprawdę, nie mogłam przestać, mimo że chciałam!
- Oskar, ja... naprawdę nie wiem co zrobić w niektórych sytuacjach - powiedziałam i czułam jak mentalnie zapadam się w jakąś dziurę - Na początku myślałam że dam radę podołać niektórym rzeczom ale teraz wychodzą jeszcze inne sprawy które rozjeżdżają te drugie!
Oskar wpatrywał się we mnie z nieukrywanym zaciekawieniem, głębiej westchnęłam.
- Mów co ci leży na sercu - odpowiedział z nutką filozoficznego głosu, lekko się uśmiechnęłam na te słowa. Zawsze z takiego dołka potrafił mnie cudem choć trochę wyciągnąć.
- Po pierwsze, czasy się zmieniły i wiele psów poodchodziło, jeszcze wiele podzieli ich los - mówiąc te słowa czułam jakbym stawiała podpis na czyimś wyroku - A ja wplątuję się w to sama ciągnąc za sobą masę innych. Po drugie, wiem jak boli strata i nie chcę aby jeszcze więcej psów tego doświadczyło...
Czułam jak się jak skończona idiotka mówiąc takie słowa, mimo to nie kończyłam. Kiedyś musiałam to z siebie wyrzucić bo inaczej mogłoby się to przeobrazić w coś nieobliczalnego.
- No a po za tym próbuję wcisnąć Yasmine do obozu a zarazem boję się, że nie podoła - skończyłam słowotok cichym jękiem.
- To ta biało czarna suka z mieszkająca u ciebie? - zapytał się dla upewnienia owczarek.
- Tak, to ona - potwierdziłam - Świetnie strzela z łuku, jest naprawdę dobra.
Sama widziałam ją w akcji, oddała wszystkie czyste strzały - wręcz doskonale trzymała łuk w łapach. Trochę nauki i mogłaby się stać całkiem niebezpiecznym przeciwnikiem.
- Ale to nie najważniejsze, Oskar - powiedziałam nie za bardzo pewnym głosem.
Ta kwestia męczyła mnie od bardzo dawna, nawet nie wiem od jak dawna...
- Co z naszym ślubem? - każde słowo wypowiedziałam z zarazem wielką łatwością i ogromną trudnością.
Stałam tak przed nim trochę roztrzęsiona czekając na jego jakąkolwiek reakcję.

Oscar? Takie flaki z olejem .-.

650 słów → 35ᘯ

Od Oscara cd. Od Lady "Przypadki Lelka cz. III"

Wyruszyliśmy z rana. Na zewnątrz powitała nas szara zimowa rzeczywistość. Światło wschodzącego słońca nie przebijało się przez chmury. Z jednej strony dobrze, w taką pogodę łatwiej będzie nas przeoczyć. Czy wywoływaliśmy podejrzenia? Raczej nie. Dziarskim truchtem przemierzaliśmy trakt wiodący do Lapsae, rozmawiając żywo o głupotach. Mieliśmy sporo do nadrobienia. Lady opowiadała mi jak przypałętała się do niej ta czarno-biała suczka i jej szczenię. To znaczy nie jej, ale jednak jej. Nieważne...
Wkrótce zauważyliśmy przed sobą wodospad. Słyszeliśmy go już od dawna, ale dopiero, gdy zamajaczył na horyzoncie, odbiliśmy na wschód, kierując się do Puszczy. Nie przyspieszyliśmy. Nadal truchtaliśmy, tym razem rozprawiając o smoku, którego Lady szczęśliwie zaobserwowała na spacerze. Cisza nastała dopiero, gdy zaczęliśmy się zagłębiać w las. Miałem przygotowaną broń. Lady też poluzowała swoją. To ona prowadziła. Znała kręte ścieżki wydeptane przez zwierzynę, których Morrigan często używała podczas polowań. Ustanowiła kilkanaście traktów, które przecinały się, zakręcały, kończyły ślepymi zaułkami. Tylko trzy z nich prowadziły do właściwego obozu.
Po kilkunastu minutach, coś mignęło mi w zaroślach. Lady też to zauważyła. Zaczęliśmy węszyć, a suczka mnie uspokoiła. To jakaś czujka, która właśnie pobiegła poinformować o zbliżających się do obozu psach. Już wkrótce na ścieżce pojawił się Horus, a za nim trójka innych, masywnych psów. Wojownicy. Czyli udało mu się kilku zwerbować. Ruchem głowy zachęcił nas abyśmy ruszyli dalej.
-Nikt was nie śledził? - zapytał cicho, a Lady pokręciła głową.
Kilkanaście metrów dalej wojownik odwrócił się gwałtownie, aż podskoczyłem i mój sztylet wysunął się z pochwy na kilkanaście centymetrów. Zrozumiałem jednak, że Horus tylko sprawdza, czy nikt za nami nie idzie. Zadowolony z rezultatu, ruszył szybciej, żwawym truchtem, więc i my przyspieszyliśmy. Dotarliśmy na niewielką polanę z jednym namiotem, podobnym do tych, w których nocowaliśmy podczas dłuższych wypraw łowieckich.
-I co? To tyle?- prychnąłem. Spodziewałem się czegoś okazalszego.
Lady mruknęła coś pod nosem, a Horus zgromił ją wzrokiem. Nie miałem czasu zapytać o co im chodziło, bo z namiotu wyszła suczka o srebrnej sierści.
Lady i Horus ukłonili się lekko, a ona odwzajemniła gest z delikatnym uśmiechem. Znałem ten uśmiech. U Morrigan wyrażał zazwyczaj wielką radość, bo oszczędnie okazywała emocje.
-Dobrze cię widzieć. Jeszcze trochę i musielibyśmy otworzyć obozowy szpital psychiatryczny. - powiedziała zupełnie poważnie jednak moi kompani uśmiechnęli się szeroko. Westchnęła cicho i też zaczęła chichotać. Moje przybycie naprawdę przyniosło jej ulgę.
-Więc teraz mam do ciebie mówić Cerys, a nie per Przywódczyni, Pani Morrigan? - zapytałem zadziornie.
Przecież jestem łowcą, a ona nigdy się nad nami nie wywyższała. Była jedną z nas i nadal jest naszą przewodniczką. A jednak wiele się zmieniło.
-Widzisz jakie przekorne są eliksiry? Dali mi flaszkę i osiwiałam, to uznali to za znak i nazwali mnie od mitycznych patronów łowców. Świetnie musieli się bawić, poeci. - prychnęła.
-Rzeczywiście świetnie się bawicie. Poznałem już Rudzika, Łanię, a ten tutaj to zapewne Sokół. - wskazałem na Horusa, a on wykonał gest, który miał być zapewne uniesieniem brwi. - Kim w takim razie jestem?
-Oposem. Udajesz trupa. - stwierdziła chłodno Srebrna Łania.
Parsknąłem, chociaż bawiło to tylko mnie.
-Co się stało? - zapytałem widząc poważne miny reszty.
-Nie wszyscy mieli tyle szczęścia co ty... - mruknął Horus, a w jego głosie wyczułem żal, może nawet cierpienie. Odezwał się i zniknął w zaroślach.
-Kogo stracił? - zapytałem cicho, bez cienia radości.
-Pamiętasz Agnes? Była naszą sąsiadką. - odezwała się Lady, a ja poczułem w piersi ciężar. Już po raz kolejny w ostatnich tygodniach.

Jeżeli Agnes nie wróci, to Horus ma żałobę. AGNES do nogi.

553 słów → 25ᘯ

22.12.2018

Od Lady cd. Oscara

Podniosłam jedną brew i z lekkim uśmiechem na pysku zamknęłam drzwi za Horusem myśląc o minie przywódczyni, gdy się dowie. Ale... skoro on ją uratował, to znaczy, że ona też o wszystkim wiedziała. Zacisnęłam powieki i głębiej odetchnęłam, okłamywała mnie przez ten cały czas, wiedząc że Oscar najprawdopodobniej nie żyje. Nie spodziewałam się tego po niej, naprawdę mnie zawiodła. Ale ... cóż. Najwidoczniej miała jakiś powód. A Horus to świrnięty wariat. Odwróciłam się i spojrzałam na owczarka z lekkim niepokojem w oczach. Wyglądał mizerne, widać było że jest lekko wychudzony i dużo nie spał ostatnich nocy.
- Cerys to nowe imię Morrigan - powiedziałam i zachęciłam psa ruchem łapy aby ruszył za mną na górę - Zmieniła je chwilę po tym, jak zmieniła swój wygląd wypijając eliksir. Zmienił się tylko kolor sierści, dopiero jak się przyjszysz dostrzeżesz więcej szczegółów.
- A co ty robiłaś przez ten cały czas... sama? - zapytał, a w jego głosie usłyszałam nutkę smutku.
- Wiele rzeczy, wiele. A ile mi się przytrafiło, to dopiero. Na przykład napatoczyła się taka Yasmine ze swoim szczeniakiem - odparłam otwierając drzwi do mojej sypialni - Ale głównie wyrabiałam broń dla rebelii.
Pies widząc wygodne posłanie, rzucił się na nie i nie minęło kilka chwil a już spał lekko chrapiąc. Sama położyłam się obok niego i lekko odetchnęłam. Wreszcie mogę być spokojna i nie zamartwiać się tak niczym. W końcu wrócił...
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że wróciłem - wymamrotał na wpół śpiąc.
Przez chwilę trwała cisza, którą przerywały jedynie nasze oddechy.
- Ja też się cieszę - odpowiedziałam i pozwoliłam, aby sen wziął mnie w swe ramiona.

Wstałam co świt, schodząc z łóżka najciszej jak potrafiłam, pozwalając aby pies się porządnie wyspał. Lekko przykryłam go kocem, gdyż leżał na grzbiecie i odgonił od siebie pierzynę łapami. Dawno w sumie nie spał, to pewne. Niech nabierze sił. Od razu pobiegłam truchtem do kuchni, gdzie zastałam siedzącą przy stole Yasmine. Jej mordka miała dziwny wyraz pyska, którego nie potrafiłam rozpoznać. W sumie od wczorajszego dnia nie zamieniłyśmy ani słowa a ona też w jakimś sensie pojawiła się w niezręcznej sytuacji. Przez chwilę trwała niezręczna cisza, słychać było tylko odgłosy otwierania szafek gdy wyciągałam potrzebne mi składniki.
- Głupio mi trochę - powiedziała ze schyloną głową i pociągając nosem nad kubkiem chłodnej kawy.
- Nic się nie stało. Nie to się teraz liczy - odrzekłam zgodnie z prawdą. Nie będę do nikogo chować urazy, ba, ta zarezerwowana jest dla Saula i jego idiotycznej bandy. Pomieszałam gęstą ciecz i zapaliłam swoją mocą w kominku. Chwyciłam metalowy pręt i lekko szturchnęłam żarzące się węgielki. Dla niej to wszystko też było bardzo trudne, można by powiedzieć że ,,oszczeniła" się w jeden tydzień. Właśnie, Oscar nie zwrócił uwagi na małego, ba, nawet chyba go nie zauważył.
- Pójdziesz obudzić Aragona? Zostawię wam parę placków na stole - chwyciłam w łapy patelnię i telekinezą przysunęłam do siebie miskę z masą na naleśniki.
- Jasne - powiedziała i ruszyła wolnym krokiem w stronę ich pokoju. Wyglądała na zbitą z tropu, parę dni odpoczynku powinno ją postawić na łapy.
Odetchnęłam i zaczęłam smażyć naleśniki, w końcu trzeba się najeść, bo czeka nas długa droga. A po za tym, chciałam aby Oscar przypomniał sobie ich wspaniały smak, bo pewnie dawno ich nie jadł. Gdy miałam już kilka, rozdzieliłam na dwie prawie równe porcje i wysmarowałam wszystkie kilkoma różnymi rodzajami powideł. Z talerzami ruszyłam na górę i podstawiłam śpiącemu psu pod nos, aby poczuł ich zapach. Widziałam jak ich opar unosi się do góry i zerknęłam na ocean widoczny przez okno. Był spokojny.
- Wstawaj śpiochu, idziemy dzisiaj do obozu - polizałam psa po pyszczku, tym samym zauważając wpatrujące się we mnie jego ślepia.

Oscar? c:

593 słów → 25ᘯ

Od Oscara "Przypadki Lelka cz. II"

Siedzieliśmy już cieple. Naprzeciwko siebie. Od naszego spotkania minęło już kilkanaście minut, ale Lady nadal miała oczy wilgotne od wzruszenia. Uśmiechałem  delikatnie za każdym razem, gdy przecierała pysk łapą. Ta chwila rozmowy z Yasmin, która otworzyła mi drzwi, uświadomiła mi, jak bardzo Lady przeżywała moją nieobecność. Aż wstyd przyznać, że podczas mojej tułaczki miałem czas o niej myśleć tylko w pogodne noce, gdy deszcz i wiatr nie torturowały mojego ciała. A ona? Ona przez cały ten czas trwała w napięciu, nie spała, przekuwała żałość w stal, która miała nieść zniszczenie w szeregach wroga. Właśnie, wroga…
-Co z Saulem? Morrigan odebrała mu już władzę? – zapytałem z nadzieją, jednak znałem odpowiedź.
-Nie. Ma pod sobą większość wojska. Nieliczni znają sytuację, nie mamy zbyt wielu zaufanych sojuszników. Poza tym… Nie widzisz się z nią od tygodni i pytasz o wojnę? Mało romantycznie… - skwitował owczarek, który pojawił się w drzwiach do kuchni.
-Horus? Co ty tutaj robisz? – Lady natychmiast się podniosła.
-Spokojnie, siadaj. Mam wieści, ale nie są jakoś szczególnie ważne. – uśmiechnął się zadziornie.
-Możemy wrócić do kwestii Saula? Wy, to kto? Gdzie jest Morrigan? – upomniałem się.
-Coś ty taki ciekawy? – spojrzał na mnie z podejrzeniem.
-Ryzykowałem życie, żeby ją uwolnić. Nie musisz się martwić. Poza tym… Spędziłem trochę czasu u Iskier i mam informacje.
-To ty rzuciłeś się wtedy do rzeki… - mruknął.
-Wielu łowców wtedy zginęło?- zapytałem cicho, bo głos utkwił mi w krtani.
-Złapali ich. Siedmiu. Przykro mi. Są uznani za zaginionych, ale…
-Zamordował.
-Czekaj, czekaj. Rzeki? Horus, wiedziałeś o wszystkim i nic mi nie powiedziałeś?! – Lady ponownie się podniosła i podeszła do psa.
-Nie miałem pewności czy to on. Poza tym… Miał nikłe szanse na przeżycie… - mruknął i uśmiechnął się do mnie.
-Spokojnie. Mam doświadczenie jeżeli chodzi o unikanie upadków. – uśmiechnąłem się szerzej. Teraz moje portfolio znacząco się powiększyło.
-W takim razie może podzielisz się z nami informacjami, które zdobyłeś? – zaproponował Horus.
-Mów lepiej gdzie żeś się włóczył! – rozkazała Lady.
-Wiecie co… Ja najchętniej poszedłbym spać… - uśmiechnąłem się nieśmiało.
Miałem nadzieję, że mi wybaczą i dadzą spokój. Wędrówka nieźle mnie wymęczyła, a opowiadanie o tych przygodach, mógłbym zostawić na inny wieczór.
-Cóż… - mruknął pies – W takim razie poinformuję Cerys.
Szybko wyszedł z pomieszczenia, rzucając krótkie pozdrowienie.
-Kim jest Cerys? – zapytałem. Mam dużo do nadrobienia…

Lady? Krótkie, ale jest :p

373 słów → 15ᘯ

Od Lady cd. Oscara

Zmierzyłam wzrokiem worki pełne zapakowanej i wyczyszczonej broni. Jeszcze raz sprawdziłam czy wszystko jest aby na pewno dobrze zabezpieczone przed ewentualnymi wstrząsami lub wodą, zawsze warto sprawdzić ten jeden raz za dużo. Cztery miecze żelazne, dwa sztylety, dwieście strzał i oczywiście łuki. Dzisiaj tylko dwa, ale za to jedne z moich nowszych wyrobów. Ponownie przykryłam wszystko grubą warstwą siana aby paczki niepotrzebnie nie zbierały spojrzeń innych psów. Lekko poklepałam bok gniadego ogiera pociągowego i pomachałam łapą psu siedzącemu na wózku. Ten zagwizdał i szkapa ruszyła zostawiając po sobie jedynie głębokie ślady kopyt i kół od wozu. Przez chwilę wpatrywałam się jak wóz znika za linią drogi prowadzącej przez las i sprawdziłam zapięcia u swoich juk. Poprawiłam płaszcz i biorąc głęboki oddech ruszyłam na rynek aby zakupić parę rzeczy, między innymi świeży chleb od piekarza i żywice do kleju. Czułam na sobie spojrzenia innych psów, niektóre przyjazne, niektóre przepełnione nienawiścią. O co im chodzi, nigdy na oczy ich nawet nie widziałam. Wariaci, po prostu wariaci. Już z daleka dało się usłyszeć odgłos galopujących zwierząt i rozpędzonego powozu. Nagle przez wąską uliczkę przejechała dorożka zaprzężona w dwa wysokie konie, które rozwijały dość zawrotną prędkość jak na zaprzęg. Z ich pysków leciała piana a one same były mokre od potu - jechały z daleka bez wytchnienia, chwili przerwy. Zmarszczyłam brwi, komu może się aż tak śpieszyć w te okolice? Gdy tylko dorożka przejechała, poczułam dziwny dreszcz rozchodzący się po całym karku. Potrząsnęłam głową i poprawiłam płaszcz, widząc lecący z nieba śnieg. Nie padał za mocno, ale sama jego obecność moczyła moją sierść. Westchnęłam, widząc parę która paroma szybkimi krokami wyprzedziła mnie tuląc się do siebie. Suczka miała na sobie niebieski płaszcz a samiec zielony z wojennymi motywami, pewnie jakiś wojownik. Przez moment miałam ochotę się zaśmiać a zarazem rozpłakać. Jeszcze niecałe kilka miesięcy temu miałam identyczną sytuację w moim życiu a po chwili prysnęła ona niczym bańka mydlana. Nadzieja podobno umiera ostatnia, ale w takim razie co ze mną? Ponownie okryłam się płaszczem i widząc przechodzących zbrojnych, nieznacznie obróciłam łeb. Lepiej nie kusić losu, skoro i tak poszukują Rudzika za ogromną sumę? Spodziewają się pewnie masywnego samca z wielkimi bicepsami lub wspaniale rozwiniętą telekinezą który kuję jedną sztukę broni na minutę. Nawet nie wiedzą jak bardzo się mylą. Ich kowalem jest niewysoka kruczoczarna suczka z brązowymi ślepiami i wielkimi chęciami zemsty. Ojej, wytworzyłam broń która zabiła jakiegoś wojownika Iskry? Jak mi przykro. Zrobię jeszcze więcej. Chyba to tego służy, prawda?

Przyśpieszyłam kroku i po chwili znalazłam się przy wyjściu z małego miasta jakim jest Litore. Nadmorska miejscowość naprawdę nie jest wielka, nie licząc samego miasteczka i paru ulic wokół niego, jest u tylko jeszcze port. Mijałam różne budynki i z żadnego nie czułam bijącej radości. Dokładnie o tej porze już niektóre psy wywieszały zimowe ozdoby, żołędzie i pomalowane szyszki. Szczenięta zawsze radośnie biegały rzucając się śnieżkami, w sumie nie tylko siebie. Każdy mógł oberwać. Dosłownie jak teraz, nieważne kim byłeś i jesteś, Saul i jego banda czyha. Ale jeden fakt mnie zastanawiał tak, że musiałam często robić wszystko aby o nim zapomnieć. W dniu, w którym Oskar zaginął i zarazem Aaron został zamordowany, był z Cerys i łowcami na polowaniu. Naprawdę żadne z nich nie wiedziało, co się z nim stało? Ktoś coś musiał wiedzieć, ale był na tyle... jakiś, że nie powiedział ani słowa. Żaden z łowców nie powiedział mi nic, jedynie te cholerne współczujące spojrzenia. Nie wierzyłam nikomu prócz swojemu doświadczeniu i poczynaniach. Moje łapy zanurzały się w kałużach i błocie, a ja sama byłam nieogarnięta. Wiece nieogarnięta. Futro sklupione od wielu dni pracy i podkrążone oczy towarzyszyły mi od dawna, skrycie nie pozbawiając mnie swej osoby. W końcu dla kogo się stroić? Dla morza lub dla herbaty? W sumie Yasmine i Aragon mają większą chęć ubierania się w jakieś fatałaszki niż ja. Czy to normalne? Nie jestem pewna. W sumie w ogóle jestem jakaś nienormalna. Wierzę, że osoba nie dająca znaku przez długi okres czasu żyję i wyrabiam bronie jak jakiś samiec, w końcu funkcja zbrojmistrza to nie jest popularna funkcja u suczek. Ale taka jestem, zawsze byłam na przekór wszystkim i wszystkiemu. Pomału zbliżam się do domu i dopiero zdałam sobie sprawę, czemu już uważam już ten dom za obcy. Sam dom, nie ocean i plażę. Powinnam mieszkać w Helecho, w domku Oscara, ale sam fakt że nie ma tam kuźni skreślił to miejsce z listy. Nie będę jej tam teraz budować, kiedy wrogie państwo legalnie objęło władzę i chce wywołać wojnę. Chcę się na coś przydać i pomóc, a w szczególności znaleźć Oscara i wepchnąć Yasmine w konspirację. Ostatnio młoda zajęła część moich myśli, brutalnie pchająć mi się do mojego samotnego życia, wręcz je rozdarła tak samo jak moją prywatność. Jeszcze trochę i nie będę miała już nic poza własną osobą. Tylko jeden skręt dzielący mnie od domu, przyśpieszyłam do truchtu i pokonałam go powoli biegnąc. Poczułam morski i pachnący solą północny wiatr przynoszący śnieżne chmury znad gór. Na moim pysku pojawił się nieznaczny uśmiech, który znikł szybciej niż się pojawił. Nie wiedziałam czy się zatrzymać czy iść, ba, nie wiedziałam jak wykonać jakikolwiek ruch. Każdy mięsień mojego ciała przestał funkcjonować poprawnie a w szczególności te w sercu i głowie. Krew odpłynęła mi z pyska a łapy zaczęły się lekko trząść po naciskiem ciała. Wiedziałam, po prostu wiedziałam że wróci. Przed domem mojego domostwa stał Oscar w całej swej okazałości rozmawiając z łaciatą Yasmine. Jego pysk wyrażał więcej emocji niż mój, chociaż ciężko to było dobrze rozstrzygnąć. Nie czekając na chwilę albo jakiekolwiek słowa ruszyłam biegiem w jego stronę i czułam jak pobijam rekord w biegu na kilkaset metrów. Z moich tylnych łap leciał śnieg, zaschnięte grudki błota i nawet nie zwróciłam uwagi na torbę, która bezwładnie spadła w leżący na drodze puch. Dojrzał mnie po chwili i także ruszył zostawiając biało czarną sukę w zdziwieniu większym niż kiedykolwiek. Kątem oka widziałam jak z drżącymi łapami wyszła na ganek i szukała mojej osoby wzrokiem. Ale jedyne na czym byłam skupiona, to na brązowoczarnym psie biegnącym w moją stronę. Nie minęła chwila a oboje znaleźliśmy się w swoich objęciach. Głęboko odetchnęłam i czując zapach jego sierści miałam ochotę się rozpłakać. Nie potrafiłam wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku, nie mówiąc o jakichkolwiek słowach. Po prostu staliśmy tak na środku drogi opierając swoje łby na karku tego drugiego. Z moich oczu pociekły pojedyńcze łzy, które od razu wnikły w ciepłe futro Oscara.
- Wróciłeś - tylko tyle zdołałam z siebie wydusić, wypowiadając je łamiącym głosem.

1071 słów → 10ᘯ + 50ᘯ

Od Oscara "Przypadki Lelka cz.I"

Tego feralnego dnia byłem z pozostałymi łowcami na polowaniu. Morrigan jak zwykle przewodziła. Łowy były pomyślne, udało się schwytać kilka jeleni, które miały zagościć na stołach w Pałacu. Przywódczyni szła przodem, my w tyle, cicho podśpiewując. Na saniach leżały oprawione tusze zwierząt, a w powietrzu unosił się aromat krwi. Śnieg prószył delikatnie opadając nam na nosy, co jakiś czas śnieżna czapa zsuwała się z gałęzi drzew. A my maszerowaliśmy dziarsko i cicho podśpiewywaliśmy. Nawet Morrigan udzielił się radosny nastrój. Nie była śmiertelnie poważna, szła niemal skocznie, odwracając się co jakiś czas z uśmiechem, gdy tylko wyciągaliśmy wyższe tony. Przed nami majaczyła już sylwetka Pałacu, ukrytego pośród zaśnieżonych drzew. Przyśpieszyliśmy na myśl o ciepłej gospodzie w Lapsae i misce gorącego gulaszu, który zapewne gotował się na palenisku. Wciągnęliśmy sanie na dziedziniec. Z kuchni przybiegł czeladnik i wziął się za krojenie mięsa na mniejsze kawałki i wnoszenie ich do spichlerza. Zaraz dołączył do niego pozostały personel kuchni. Do jednych z sań, na których leżały tusze dwóch dorodnych łani, zaprzężono konia. Jeden z nas zajął się jego prowadzeniem, podczas gdy my truchtaliśmy u jego boku. Wkrótce dotarliśmy do stolicy i skierowaliśmy się do karczmy. Od strony kuchni przywitał nas karczmarz i zaraz zawołał swoich pomocników, by ci wnieśli mięso do środka. My ruszyliśmy do stołów, na których zaraz pojawił się ciepły posiłek. Rozmawialiśmy ze sobą w miłej atmosferze, gdy to karczmy wbiegł posłaniec.
-Przywódca! Został zamordowany! – wykrzyczał, a wszyscy goście, w tym i my, podnieśli się natychmiast. Zaraz zalał go potok pytań, ale on odpowiedział tylko, że ni jeszcze nie wiadomo i pobiegł dalej.
Spojrzeliśmy po sobie niespokojnie i zdecydowaliśmy biegiem ruszyć do zamku. Zajęło nam to kilka minut, ale w końcu zdyszani dotarliśmy na dziedziniec. Było tam już zbiegowisko psów szepczących do siebie nawzajem i snujących domysły. Nikogo nie wpuszczano do Pałacu. Straże stały na każdym przejściu. W końcu zapanowała cisza. Na jednym z balkonów pojawił się generał Draich.
- Przywódca został zamordowany. Udało nam się odnaleźć sprawcę. To wysłannik ze Sfory Zorzy. Jako jedyny miał się dzisiaj spotkać z władcą. W jego komnacie znaleziono przedmioty ubrudzone krwią, w tym sztylet. Magowie i alchemicy potwierdzili, że to krew Aarona. Sfora jest w żałobie. Od lat nie zdarzyło się żadne zabójstwo na tak wysokim szczeblu. Sprawca został skazany na śmierć. Wyrok zostanie wykonany jeszcze dzisiaj. Proszę się rozejść.
Gdy tylko skończył mówić, strażnicy zaczęli siłą wypierać wszystkich z dziedzińca. Postanowiliśmy się pokojowo usunąć i wrócić do gospody, by zarezerwować pokoje. Na miejscu opisaliśmy obecnym co się wydarzyło. Wszyscy byli w szoku. Żaden nie protestował w sprawie egzekucji. A ja? Sam nie wiem. Nie wiedziałem wtedy jeszcze o wielu sprawach. Chyba akceptowałem wyrok. Do czasu.
Niedługo po tych wydarzeniach o współpracę z wrogiem oskarżono Morrigan. To już mnie poruszyło. Mnie i moich towarzyszy. Ale nikt nie protestował, gdy straże brutalnie zabrały ją do wieży, w której mieściły się lochy. Nikt się nie odezwał. My też nie. Spojrzeliśmy tylko po sobie wzrokiem pełnym niepokoju.
Już tej samej nocy powstał plan jak wydostać Morrigan. Brat jednego z nas, strażnik więzienny, miał zostawić niedomknięte drzwi do lochu podczas pełnienia warty następnej nocy. W ciągu dnia udało nam się dostać do wnętrza Pałacu i umknąć strażom. Jako łowcy potrafiliśmy zachowywać się cicho i dobrze ukryć. Pozostało dostać się do wieży i uwolnić naszą dowódczynię. A to nie było łatwe, pełno straży, ponadto w stanie gotowości. Jeden z nas musiał odwrócić ich uwagę.
-Zgłaszam się. – powiedziałem w końcu nieśmiało. Nikt nie chciał zgłosić się na to stanowisko, jednak żaden nie protestował, gdy wstałem i się odezwałem. Spojrzeli po mnie smutno. Wiedziałem, że to może się źle skończyć. Przecież idziemy uwolnić więźnia nowej władzy. Zapewne Rada już wybrała nowego Przywódcę, a Morrigan jest więźniem, jego więźniem. Jeżeli dowiedzą się, że to my, wszyscy zginiemy, albo w najlepszym przypadku trafimy do lochów.
-Jeżeli się nie uda i… - przełknąłem głośno ślinę – zawiodę… Powiedzcie jej, że przepraszam.
Nie musiałem nic więcej mówić. Doskonale wiedzieli o co mi chodzi. Komu mają to powiedzieć. Pokiwali smutno głowami. Ruszaliśmy na niemal samobójczą misję, by uratować kogoś, kto nieraz już nami przewodził i uratował przed porażką. Nie możemy jej zawieść.
Czy się udało? Tak. Widziałem jak moi towarzysze uciekają z Morrigan po wąskiej ścieżce na zboczu i znikają w lesie. Nie mogli się zatrzymać, wiedziałem. Nie mogli mi pomóc. Przede mną stało kilkunastu strażników. Wyciągnięte włócznie celowały prosto we mnie. Stałem na brzegu muru i dyszałem ciężko po długim biegu. Za mną? Kilka metrów przepaści. Przede mną i obok mnie? Strażnicy podlegli nowej władzy, którzy przekażą mnie Saulowi. Wybór? Oczywisty.
-PRZEPRASZAM! – krzyknąłem jak najgłośniej, naiwnie licząc, że Lady mnie usłyszy, że mi wybaczy i zrozumie. Mój głos niósł się echem po ścianach urwiska, gdy ja spadałem w dół, w przepaść. Widziałem pyski strażników wychylających się z muru. Jeszcze moment, wytrzymaj… I jest.
Podmuch wiatru, który udało mi się stworzyć, uratował mnie przed śmiercią w bystrej rzece, ale strażnicy nie muszą o tym wiedzieć. Mają widzieć jak spadam do rzeki, chwytam się skał i umieram, by potem zsunąć się bezwładnie w nurt. Przez kilkanaście minut płynąłem bezwładnie, uderzając o skały i błagając, aby pęcherzyki powietrza, które tłoczyłem sobie do nozdrzy, nie przestały powstawać, abym się nie utopił. Wreszcie wypełznąłem na brzeg. Nie wiedziałem gdzie jestem. Było ciemno, a dookoła mnie tylko las i rzeka. Leżałem na brzegu przez kilka minut i próbowałem uspokoić oddech. Udało mi się umknąć śmierci, teraz będzie już tylko lepiej…
NO COOŚ TY OSCAR. Życia nie znasz? Zawsze może być gorzej. Oczywiście, że musiał pojawić się potwór. Moczarnik w pełnej okazałości. Pojawił się tuż obok mnie i wyszczerzył paskudne zęby. Nie miałem sił by z nim walczyć.
-Zjedz mnie paskudo. Ale szybko. Oszczędź cierpienia. – wyszeptałem i zacząłem się śmiać, co jednak nie zbiło potwora z tropu.
Gorzej zareagował dopiero na strzałę, która trafiła go prosto w skroń. Z lasu wyłonili się… Nie. Nie łowcy. Bandyci. To musieli być bandyci. Podeszli do mnie i uśmiechnęli się parszywie.
-Spójrz bracie, jaki piękny młodzieniec. Ciekawe, czy mamusia za nim tęskni. Może zapłaci, żeby znów go zobaczyć…
-Tfu. Więcej warte byłoby jego futro. Nie zastanawiaj się, zabijaj. Przecież na nic się nie przyda.
A jednak. Przez miesiąc wędrowałem z nimi i próbowałem zdobyć ich zaufanie. Pilnowali mnie żebym im nie uciekł. Robiłem im za niewolnika. Gotowałem, rozpalałem ogień, czyściłem broń. A potem? Zabiłem. Z zimną krwią. Za to wszystko, co mi zrobili. Wywieźli mnie na teren Iskier. A mi pozostało wrócić. Do Jutrzenki. Do Lady. Co się tam dzieje? Czy wojna już wybuchła? CZY LADY ŻYJE? Niczego nie byłem pewny. Ale przede mną była długa droga.
Udało się. Stoję przed progiem naszej chatki w Helecho. Czekam, by ujrzeć pysk mojej ukochanej. Otwieram drzwi z rozmachem, a tam… Pustka. NIE. NIE. NIE. Biegnę do sąsiadów.
-CO SIĘ STAŁO Z LADY?- pytam niemal w szlochu.
-Wyjechała do Litore. – odpowiada ze zdziwieniem starsza suczka.
-Co za ulga. Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – krzyczę i biegnę do dorożki.
-LITORE. Zawieź mnie do Litore, tylko jak najszybciej.
Nie widziałem jej tak długo…

LADY?

1156 słów → 10ᘯ + 55ᘯ

Od Lady ,,Byłam, jestem, będę"

Zdawałoby się, że wszystko jest jakąś totalną iluzją która nie powinna istnieć. Albo że żyjemy w jednej wielkiej złotej klatce. Że nami kieruję ktoś inny zupełnie inny a my nie mamy wpływu na nasze życie w najmniejszym stopniu. Tyle wszelakich poszukiwań, wszystkie pieniądze jakie miałam i mój nieskończony zapał. Przepadł jak kamień w wodę, zero śladów. Wszystko na nic, mimo to wciąż wierzę. Robiłam wszystko co się dało, na więcej mnie nie stać, naprawdę. Ale ja wiem że on wróci. Jak zawsze otworzy potężne drzwi domostwa i wejdzie w nie, posyłając mi radosny uśmiech. Ja sama nie pamiętam kiedy na moich wargach pojawił się szczery uśmiech, ale taki od serca. Codziennie chodziłam po lasach, codziennie wszystkich pytałam i biegałam jak głupia. Nielegalnie przekupywałam strażników, aby dali mi listę więźniów we wszystkich zamkach i twierdzach - nigdzie nie ma o nim śladu. Co oni mu zrobili? Mam ochotę jeszcze dzisiaj podbiec i zarżnąć wszystkich a szczególnie Saula z tym jego kpiącym uśmiechem. Odcięłabym mu ten cholerny pysk, najwidoczniej będzie musiał nauczyć się komunikować za pomocą kartek. Jaka szkoda. Odwiedziłam każdy zakątek Eos w którym bywał Oscar, nie ma nic. Mój umysł wariuję, nie wiem ile wytrzymam. Każdy dzień jest coraz gorszy, skutki twojej nieobecności są coraz bardziej odczuwalne. Cały żal ukrywam w wyrabianiu broni dla pewnej grupy, która ma podobny cel do mnie. Staram się ile mogę. Wymyślam nowe rodzaje broni tylko po to, aby oni mieli większe szanse na wygraną.

Nigdy nie lubiłam wyrabiać trujących strzał, uważałam że trafiony pies umiera w okropnej agonii i nikomu nie należy się taka paskudna śmierć. Wystarczyło jedno draśnięcie i szanse na przeżycie spadały kilkukrotnie, mimo użycia słabszych ekstraktów z trujących roślin. Nawet nie wiem, jak bardzo się wtedy myliłam, głupia ja. Do dzisiaj wyrobiłam ich setki z najbardziej okropną substancją jaka istnieje w Eos, niech cierpią i giną! Kiedy zamaczam strzałę w żywicy, myślę o każdym zranieniu, każdej śmierci. Na własne oczy widziałam jak brutalnie wtrącili matkę z dzieckiem do więzienia, tylko dlatego że była powiązana z jakimś łowcą w konspiracji.

Yasmine, młoda i bardzo obiecująca. Dobrze strzela, będzie jedną z dwóch osób które dostaną pewną nową broń do przetestowania, chcę ją zobaczyć w prawdziwej akcji na dobrym sprzęcie. Widzę każde jej zawahanie i każdy pewny krok, musi się jeszcze wiele nauczyć ale i tak wie więcej niż niektórzy. Mocno wierzę w nią, choć tego nie okazuję. Nie chcę, aby wiedziała i ogarnęła ją pycha. Chcę ją wyszkolić, ale sama nie mam potrzebnych umiejętności. Im szybciej ją przyjmą do ruchu, tym lepiej. Młoda i silna, przyda im się. Szczerze? Nie wiem, jaką funkcję mogłaby tam objąć. Wszystko by do niej pasowało.

Jeszcze raz przejeżdżam łapą po misternie rzeźbionym przedmiocie i lekko w niego chucham. Trzy tygodnie uganiałam się po lesie aby poszukać zwierząt leśnych, między innymi jelenia i dzika, to one sprawiły mi najwięcej kłopotu. Stępiłam na nim trzy noże, dobre drewno sprawi że broń pod wysokim obciążeniem się nie zniszczy. A znając Cerys zrobi z niego dobry użytek. Ale zwolnijmy, to jest klasyczny model z lekko zwiększonym zasięgiem. Odkładam łuk i biorę kolejny, tym razem całkowicie pozbawiony ozdób. Ramiona są wygięte, co kilkakrotnie zwiększa siłę pocisku. Testowałam go, ale nie wiem jak się sprawdzi w walce. Westchnęłam o odłożyłam broń na stos przygotowany do zawiezienia do Obozu. Spojrzałam się na morze widoczne przez okienko w piwniczce, o nie, znowu się zaczyna. Otarłam łzę z kącika oczu i zmusiłam się do uśmiechu który aż pałał sztucznością. Złapię, zabiję i rzucę na pożarcie sępom każdego kogo dorwę w swoje łapy. Czy normalne, aby pies żył tylko takim okropnym pożywieniem jakim jest zemsta? Byłam, jestem i będę trwać w tym, że kiedyś wrócisz, ukochany.

608 słów → 30ᘯ

21.12.2018

Od Yasmin ,,Sama wokoło" - część III

Czarna suka wyszła, nie było jej kilka dni w domu. Mimo że nie dała żadnego znaku życia, nie martwiłam się o nią. Jakoś tak... wiedziałam że tego nie potrzebuje. Kiedy zauważyłam te jej cuda na patyku to całe zmartwienie ulotniło się szybko. Mam na myśli całe zbrojenie jakie ze sobą wzięła, naprawdę, wszystko.

Do moich oklapniętych uszu dobiegły dzikie wrzaski, świadczące o czyjejś obecności w domu. Pewnie znowu czarna suka użala się nad sobą i wszystkim wokoło, niszcząc przy okazji niewinne meble. Uderzenie o ścianę, coś czuję że jutro już nie będziemy jeść przy stole. W sumie z jednej strony żal mi jej, straciła ważną osobę i nie potrafi przyjąć tego do wiadomości. Może już ma depresję? Nie zdziwiłabym się, naprawdę. Jęknęłam, widząc w oknie księżyc w niskiej pozycji. Coś koło czwartej. Przeciągle ziewnęłam i ponownie ułożyłam się obok błogo śpiących szczeniąt. Takie bezbronne i niewinne, bez żadnej skazy. Wróciłam umysłem do kuchni kruczoczarnej suki. Rozmowa z Lady dała mi bardzo dużo do myślenia, ba, skłoniła mnie nawet do małych refleksji. Położyłam łeb na poduszkę i przymknęłam oczy, ciesząc się ulotnymi chwilami spokoju. Starałam łapać się ich ile tylko się da, ale moje dzieciństwo to i tak była jedna wielka klapa. Teatrzyk pacynek.

Szczęk broni, obce głosy kilku psów. Lekko wstałam opierając się na przednich łapach i moje serce zabiło kilka razy szybciej. Tylko Aragon leżał na łóżku, gdzie jest Karmen?! Moje źrenice gwałtownie się rozszerzyły i zeskoczyłam z łóżka na wpół śpiąc. Ale to nieważne, wybudzenie trwało kilka sekund, chwilowo najmniejszy problem. Łapy uderzały o siebie a ja powstrzymując się od zatrzymania skoczyłam na schody i pokonałam je z prędkością kilkunastu stopni na sekundę. Wpadłam do salonu i moim oczom ukazała się masakra. Wszystkie meble powywracane, kompletnie w innych miejscach, czasami do góry nogami. Wszystkie muszle z półek pozjeżdżały z nich i ich szczątki spoczywały na podłodze. I ... Karmen. Szczenię leżało pod ściana a wokół niego były ślady pazurów. i krwi. Czerwonej cieczy. Czułam, jak przez moje ciało przechodzi dreszcz i od razu znalazłam się przy szczeniaku. Zaczęłam go lizać po pysku, byleby wstał, ale on leżał zimny już od dłuższego czasu. Załkałam i z mojego gardła wyrwał się długi i żałosny jęk. Leżał tu już od dłuższego czasu, widziałam jego oczy, czyżby...? Nie, to na pewno nie ona. Położyłam pysk na jego szyi, pozwoliłam znaleźć łzom ujście.

Poczułam jakąś łapę na swoim karku, przeszedł mnie niemiły dreszcz i obróciłam się z zapłakanymi oczami w stronę nieznajomego psa. Za nim stała Lady, cała umorusana krwią. Od łap po pysk, z którego niekiedy spływały kropelki czerwonej cieczy. Samiec wyglądał identycznie, jeśli nie gorzej.
- Csii, spokojnie, uspokój się - powiedział, starając się aby jego głos miło zabrzmiał - Wszyscy z tamtej grupy odwiedzili już... drugą stronę, że tak to ujmę. Zobaczyliśmy ich, jak pomagałem Rudzikowi w niesieniu żelaza. Czwórka tępogłowych, wynieśli sporą część broni i zapasów.
Po kilku zdaniach pies oblizał pysk, zlizując i połykając ślinę zmieszaną z krwią.
- Horus jestem - powiedział i szturchnął mnie łapą.
- Znasz ją? Lady lub Rudzika?
- Masz na myśli najlepszego konspiracyjnego zbrojmistrza? - zapytał wskazując na Lady, która niczego nie świadoma opłukiwała pysk - Ona robi cholernie... oj, przepraszam. Ona robi bardzo dobre bronie.
Każde jego słowo wypowiedziane z pewną dozą radości jak i współczucia. W pewnym momencie obrócił się w moją stronę i spojrzał mi prosto w oczy.
- Ty... ty wiesz, prawda?
- Tak, wiem. Wczoraj mi powiedziała. Nie chcę robić jej nadziei ale ... - pies urwał mi w połowie zdania.
- Nie, nie mów nic. To ją trzyma przy życiu, rozumiesz? I tak jest na skraju załamania, uwierz mi, znam ją od dawna. Jeszcze sprzed ataku Iskier. Kocha go z całego serca, jest to jej jasny tunel w ciemności. A tylko powiedz jej to, co ci powiedziałem, to już możesz się pożegnać ze swoim życiem.
- Mogę się ciebie o coś zapytać?
- Co chcesz wiedzieć? - zapytał z uśmiechem Horus. Jego zmierzwione futro, liczne blizny i zadrapania na ciele oraz przewieszona przez ramię broń z herbem Jutrzenki świadczyły o tym psie więcej niż jakiekolwiek słowa. Moje oczy zalśniły i katem oka spojrzałam się na ciemną sukę. Ona lekko skinęła łbem i mimo przyjaznej sytuacji, nie zbliżyła się do psa ani na metr a jej wyraz twarzy pozostał okryty kamienną maską.
- Jak... jak stać się jednym z was? -
Wyraz twarzy owczarka zesztywniał i natychmiast pies zmierzył mnie pogardliwym wzrokiem, od góry do dołu. Skrzywiłam się lekko widząc takie perfidne zachowanie i lekko zjeżyłam sierść na grzbiecie. Naprawdę chciałam pomóc odzyskać Jutrzenkę. Co prawda od niedawna tu jestem, ale już zdążyłam poznać wspaniałą politykę bardzo legalnych i miłych władców. A jakich sprawiedliwych! Chciałam czuć i widzieć ich śmierć, jedną za drugą. Przez chwilę trwała niezręczna cisza.
- Uklęknij i przyrzeknij na własne życie wierność jedynej prawowitej władczyni, Cerynitis - powiedział uroczystym a zarazem martwym w środku tonem. Wszyscy dobrze wiedzieli, że taka przysięga to bezwzględny wyrok śmierci. Nie zawahałam się ani trochę i pewnie rzuciłam spojrzenie karmelowemu owczarkowi. Za szczenięta, za Karmena. Za osobę, którą straciła Lady. Wiedziałam, że gdyby mogła, to rzuciłaby się na mnie i powstrzymała mnie, ale śmierć brązowego szczeniaka wstrząsnęła nią tak samo jak mną i nie reagowała na jakiekolwiek bodźce od paru godzin. Po prostu stała będąc duchowo nieobecna a jej spojrzenie było puste i nieobecne, czasami przytakiwała lub mruczała wyrażając sprzeciw. A do tego złe wyniki poszukiwać jej partnera, to naprawdę musi ją wszystko mocno dobijać. Chcę, aby miała chociaż jeden powód aby być ze mnie dumna, aby wiedziała, że jej pomoc jej się opłaciła i przyniosła jej jeszcze większą sławę niż same bronie. Chciałam być kimś.
- Ja, Yasmine, przyrzekam służyć wiernie Cerynitis w każdej sytuacji, zawsze i wszędzie - moje wargi lekko drżały gdy wypowiadałam te słowa. Każdy wyraz zachowywał się, jakby nie chciał wyjść z pyska, tylko zostać tam już na zawsze. Przez mój grzbiet przeszedł cień zdenerwowania a zarazem pożądanej ekscytacji.
- Dobra, wrócę tu kiedyś po ciebie - powiedział i odwrócił się w stronę Lady całkowicie o mnie zapominając.

Ukryta w drugim pokoju słyszałam całą ich rozmowę, przez chwilę miałam ochotę krzyczeń i płakać. Zrozumienie jego słów zajęło mi chwilę, ale w końcu otrząsnęłam się i ze smutkiem przytaknęłam mu w myślach. Mimo że traktują mnie jak dziecko, szanuję ich decyzję.
 - Ona jest za młoda, nie da rady. A po za tym nie chcę widzieć jej śmierci, naprawdę mamy już dość ofiar. Ja mam dość, każdy ma. Proszę, przetrzymaj ją u siebie i zadbaj o nią, pokrzep ją i zarazem siebie. 
- Moje problemy, moja sprawa. Muszę sobie z nimi poradzić. A jeśli chodzi o Yasmine, to tak, zgadzam się z tobą. Jest niedoświadczona i szybko by zginęła... Przekażę jej dane agentom, przy dobrym wietrze dostanie się na szkolenia do obozu... Tam ją wszystkiego nauczą. A że ty jesteś chwilowo moim jedynym kontaktem, ruszaj i biegiem mi do Cerys. Młoda i sprawna suka, dobrze strzela z łuku. Przekaż jej to, nie otwierając koperty, okej? Jest tam parę informacji o Yasmine.


Horus już dawno wyszedł z kilkoma mieczami i sztyletami, czułam jak podłoga skrzypi od nacisku łap chodzącej suki. W końcu nadszedł moment, kiedy Lady chwyciła bezwładne ciało szczeniaka i ruszyła wolnym krokiem w stronę lasu. Obserwowałam ją, czasami zatrzymywała się i poprawiała spadającą jej z juk łopatę. Niewyobrażalne, nigdy nie widziałam silniejszej osoby. Ona naprawdę wierzyła że jej partner żyje. Każde jej poczynanie ma tylko jeden cel - przybliżyć ją do jej najprawdopodobniej nieżyjącego narze. Smutno opuściła łeb i poprosiła w myślach o tyle zaufania do życia co ma ona. Ale teraz kruczoczarna zeszła na drugi plan. Aragon widział wszystko stojąc na schodach, suka pamiętała jak się na nią błagalnie spojrzał. Teraz jego czas i musi zrobić wszystko, aby szczeniak się nie załamał.

1261 słów → 10ᘯ + 60ᘯ


Od Morrigan "Zdrada"

Szkarłatny strumień zatrzymał już swój bieg. Spoczywał. Zaczął już przybierać ciemną barwę, musiał tak trwać już od dłuższej chwili. Metaliczny zapach. Czerwień na marmurowej posadce, białej niczym śnieg, białej niczym jego sierść... Miękka sierść, w którą mogłam się wtulić, gdy świat stawiał zbyt wiele wyzwań. Ta biel, która przed laty mignęła mi gdzieś w zaroślach, dostrzegłam ją kątem oka. Jego spokojny głos, który był zapowiedzią lepszego jutra. Już go nie usłyszę.
Oto leżał przede mną Aaron. Przywódca Sfory Jutrzenki. Mój partner. Leżał w kałuży krzepnącej krwi. Na posadce, o której czystość tak dbał. Och, wybacz. To nie ja ubrudziłam. Nie naniosłam krwi po polowaniu. To ty, wiń tylko siebie...
Z głębi mojej krtani wydobył się cichy jęk. Drżałam. Mrugałam szybko. Niech ten obraz zniknie. ZNIKNIE. Przecież to musi być sen. Budzę się... Budzę! BUDZĘ. Nie... Nie oszukuj się. On leży przed tobą, a szkarłatny strumień zatrzymał swój bieg. Nie krąży już w jego żyłach. Nie przeciska się przez zakamarki serca. Wydarł się z niego, wydarł się z jego piersi.
Chyba upadłam. Tak leżę przed nim. Przed jego pyskiem. Jego oczy nadal są spokojne. Zbyt spokojne. Spogląda na mnie z wyrzutem. Przepraszam, mogłam być przy tobie... Zawsze narzekałeś, ze uciekam od obowiązków. Miałeś rację, mogłam być przy tobie. Poszłam, to był krótki spacer... Mogłam być przy tobie...
Szeptałam, czując zimno posadzki. On już nie wróci. Odszedł. Zginął. Ktoś go zabił.
Wstałam gwałtownie, aż zakręciło mi się w głowie. Łzy sprawiały, że widziałam niewyraźnie, jednak szkarłatnej plamy nie sposób było nie dostrzec. Podeszłam bliżej. Głęboka rana. Dźgnięcie. W klatkę piersiową. Precyzyjne. Zabójca wiedział co robi. Serce zabiło mi mocniej. Po raz ostatni spojrzałam w spokojne oczy mojego partnera i odeszłam. Chwiejnym krokiem, niemal upadając na schodach, dotarłam do komnaty, w której przebywał generał.
-Aaron. Zabili go. - powiedziałam cicho. Znów poczułam to dziwne uczucie. Jakby ktoś wypełnił mi serce ołowiem. Upadłam. Widziałam jak pies wstaje i biegnie. A potem... potem już nic nie widziałam.

Kilkanaście dni później...

Trochę już minęło, a trup nadal śni mi się po nocach. Widziałam jego pogrzeb. Już nigdy go nie zobaczę, a jego oprawcy nadal żyją. To nie mógł być ten biedny pies z północy. Niczym nie zawinił. Widziałam to w jego zachowaniu. Obserwowałam go aż do egzekucji. Oni nadal są na wolności. Uwięzili mnie. Zamknęli w lochu, założyli dziwaczne łańcuchy, przez które nie mogłam używać telekinezy, ani moich mocy. Zostawili w ciemnościach. W ciasnej celi. Zaczęłam panikować. Nienawidzę, nienawidzę. Takie pomieszczenie budzą moją odrazę. Bez światła, w duchocie. Musiałam się wydostać. I udało mi się. Na szczęście na zamku nadal pozostali wierni mi poddani. Szpiedzy, wojownicy i przede wszystkim wszyscy moi łowcy. Nie wierzyli, że to ja zabiłam. Przecież byłam z nimi na polowaniu, krew była zakrzepła, gdy wróciłam. Oni to wiedzieli, jednak nie mieli wystarczającej siły, by przekonać dowódców. A może dowódcy nie chcieli być przekonani...
Teraz żyję w Puszczy, w małym obozie napadanym co jakiś czas przez potwory. Dajemy sobie radę. Jeden z łowców przyniósł mi niedawno małą buteleczkę. Mówił, że to Mutatio, że jeżeli nie chcę utkwić w tej puszczy na wieki, muszę zmienić wygląd. Szukają mnie. Wszyscy. Szpiedzy, wojsko, nawet zwykli mieszczanie, kuszeni wysoką nagrodą. Chyba nie mam wyjścia.
Spoglądam na buteleczkę z błękitnym płynem jarzącym się w świetle słońca. Czas na zmianę. Kto wie, może to uratuje mi życie.

Wiele się nie zmieniło. Nadal jestem tego samego wzrostu, nadal poruszam się równie lekko, nadal jestem sprawna. Nadal czuję otaczające mnie zapachy i nadal mogę polować. Zmieniło się moje umaszczenie, odrobinę budowa. Mam lśniącą, srebrną sierść. Mogę odetchnąć z ulgą. Nadal jestem wyżłem. Bałam się, że zostanę jakimś kurduplem, który co najwyżej podgryzie kostki jeleniowi. Łowcy już się przyzwyczaili. To oni dołączyli do mnie w obozie w Puszczy. Nadal są mi wierni. Kilku z nich zaginęło, ich towarzysze nie wiedzą co z nimi. Mogli dołączyć do wroga. Szukamy ich, szukamy wszystkich, którzy mogli mieć coś wspólnego z zamachem. Jest nas niewielu, góra trzydzieści sztuk. Mam nowy przydomek. Cerynitis, chociaż większość skraca to do Cerys. Srebrna łania. Brzmi lepiej niż Luna. Morrigan powoli wychodzi z użycia. Posługujemy się pseudonimami, żeby nas nie znaleźli. Nie wysyłamy raportów pocztą, żeby nikt ich nie przechwycił Posłańcy przekazują informacje ustnie. Zmobilizowaliśmy już część wywiadu. Jest zaledwie sześciu szpiegów, ale robią dobrą robotę. Jest też zbrojmistrz. Czarna suczka, nie wiem czy ją wcześniej spotkałam. Wszyscy nazywają ją Rudzikiem, nie wiem kto ją zwerbował. Raz przyprowadzili ją do mnie, bo była narzeczoną jednego z zaginionych łowców, Oscara. Była bardzo skora do pomocy, wszystko, by go tylko odnaleźć, by się przydać. Mimo, że dalej nie udało się go odnaleźć, nie traci nadziei. Rozmawiałam z nią już kilka razy, bo jest nieocenioną pomocą przy dozbrajaniu naszej grupy.

Weszłam do niewielkiego namiotu na obrzeżach obozu. Sama kryjówka mieści kilkanaście namiotów i ziemianki, wykonane, by pełniły funkcję spichlerzy. Mamy już przygotowany polowy szpital, bo dołączył do nas medyk. Jeden z namiotów zajmuje właśnie Rudzik. Gdy ją odwiedziłam, była zajęta szlifowaniem drewnianych ramion sporego łuku. Przyjrzałam się broni z ciekawością. Była prosta, bez zbędnych zdobień, jednak wyglądała na dobrze wykonaną. Nie potrzeba nam ozdób, a broni, która pomoże przeżyć. Suczka mnie zauważyła. Podniosła wzrok znad drewna. Był pełen nadziei.
-Żadnych nowych wieści. - powiedziałam już po raz kolejny. Młoda suczka nadal wierzyła w powrót Oscara, jednak tylko pokiwała głową, zacieśniwszy zęby.
-On musi gdzieś być. Nie wierzę, żeby przyłączył się do tych łajdaków, przecież był łowcą. Ty byłaś jego dowódczynią, mógł im odmówić. - powtarzała się.
-Tak, wiem. Chociaż to nie musiało być takie proste. Przywódca, to przywódca, on trzyma władzę, więc...
-NIE. Przecież ty powinnaś ją trzymać, oni nie mogli cię.. - wybuchnęła.
-Mogli. Zrobili to. Przecież czekałam na egzekucję. Przecież miałam być następna. Dziękuję losowi za to, że mam lojalnych towarzyszy! A Oscar był jednym z nich. Uspokój się dziewczyno. Jest z tobą coraz gorzej! - z każdym słowem podchodziłam do niej bliżej. Uciszyła się. Spoglądała na mnie z niepokojem, nieco  z wyrzutem.
-Ja wiem jak boli strata. Ale ty możesz żyć jeszcze nadzieją. Jesteś wolna. Ciesz się tym. Wróć do domu. Czekaj na niego. Jeżeli uda się nas tutaj znaleźć, wyślę go do Litore. Wróć do domu. Jeżeli znasz kogoś lojalnego, przekaż mu nieco informacji. Nie mów mu kim jestem, kim byłam. Nie mów gdzie jesteśmy. Nasz wywiad będzie cię odwiedzał i informował. Jeżeli kogoś znajdziesz, przekażesz jego dane agentom, a oni zadecydują czy przyda się naszej grupie. Masz wrócić do domu. Czekaj na niego. Możesz jeszcze żyć nadzieją. - mówiłam powoli, spokojnie, a na mordce Rudzika pojawił się zadziorny uśmiech. Widać było po niej, że chce działać, nawet mimo łez, które kręciły się w kącikach jej oczu.

(No i co u ciebie Lady, jak się bawisz w domku? Oscar, do roboty.)

1091 słów → 10ᘯ + 50ᘯ

Od Yasmin ,,Sama wokoło" - część II

Między suczkami przez chwilę trwała cisza, po czym rozległo się ogłuszające pukanie do masywnych drzwi. Równe siedem razy zapukał osobnik, który najprawdopodobniej był w konspiracji. Mimika Lady natychmiast się zmieniła i ona sama okryła się ciemno niebieskim płaszczem zabranym z komody. Czuła, jak mięśnie suczki się napinają a ona sama diametralnie zmienia swoje zachowanie. Yasmine widziała, jak zakłada juki i wciska sobie sztylet za pas oplatający jej szyję. Stała tak i gapiła się na jej każde poczynanie ze zdziwioną miną.
- Zaraz wracam, idź do kuchni i przypilnuj szczeniąt - warknęła kruczoczarna na biało czarną, tym samym odsłaniając białe kły. Ta lekko ugięła łapy i udała się do kuchni z markotną miną. Rozumiała, że to jej dom i sprawy, ale chciała okazać wyższość kilka chwil po tym, jak się poznały. W sumie jej się nie dziwię. Przytulnie ale zarazem pusto - tak było u tej wariatki. Yasmine ciągle nie potrafiła zrozumieć, czego lub kogo tu brakuje. Usłyszała trzask drzwi świadczący o wyjściu Lady z domu. Przemaszerowała przez korytarz i zaglądając do każdego pokoju, odnalazła wreszcie kuchnie. Odetchnęła z ulgą i zaraz dostała zawału, widząc jak czarno brązowy psiak bawi się z białym ptaszyskiem. Czy ten ptak zaatakował te szczeniaki?
- Kto tu to wpuścił?! - krzyknęła i chwyciła telekinezą miotłę opartą o dębowy stół - Zaraz was uratuję!
Dwa szczeniaki obróciły się jak na zawołanie z rozbawionymi minami, nawet ptak spojrzał się na nią z wyrzutem. Zawahała się przez chwilę i opuściła narzędzie niosące śmierć, czyli miotłę. 
- To jest Algae, ptak tej miłej pani - odpowiedział spokojnie na jej krzyki cały brązowy piesek.
Ona jedynie podniosła jedną brew i zdała sobie sprawę z paru całkiem istotnych rzeczy.
- Nie jesteście głodni? Dobrze się czujecie? - po czym dodała po chwili - Jak wy w ogóle macie na imię?
- Jestem ... nie wiem, ale ta mewa jest świetna! - zawołało czarno brązowe szczenię. Cieszyło się na widok ptaka, chyba jakiejś mewy. Nawet nie zwróciło uwagi na pytanie suczki.
- Ja nazywam się Karmen, słyszałem jak tatuś tak mnie nazywał - odparł dumnie brązowy, czyli Karmen. Nazywasz się Karmen.
Suczkę bardzo zainteresowały słowa małego, które wypowiedział trochę ciszej.
- Pamiętasz cokolwiek ze swojego starego domu? - zapytała z nadzieją w głosie. Jej kark drżał z podekscytowania całą tą sytuacją.
- Nie za bardzo, ale wiem, że w pewnym momencie tatusiek przestał przychodzić, mama wspominała coś o jakichś rebelianckich walkach - ostatni człon zdania wyszeptał tak, żeby drugi psiak tego nie usłyszał - Nie mów mu tego.
Suczka pokiwała głową ze zrozumieniem i przyłożyła opuszek łapy do pyska. Szczeniak się uśmiechnął i wrócił do zabawy z bratem. W tym samym czasie w umyśle Yasmine toczyła się walka. Co te biedne stworzenia zrobiły aby tak je potraktowano? Co złego uczyniły? Co sprawiło, że Jutrzenka z tak bezpiecznego miejsca zmieniła się w jakiś totalny obłęd i chaos? Tyle niewinnych istnień ucierpiało. Biało czarna pokiwała ze smutkiem łbem i ruszyła do kuchennego blatu, aby przygotować coś do jedzenia. Ciekawe, czy cokolwiek znajdzie.

Znalazła i to ile. Suczka miała ogromną spiżarnię, którą odkryły szczeniaki. A w sumie ta mewa, Algae, im pokazała. Niezły z niej ptak. Sprytnie ukryta w szafce kuchennej, trzeba było ją otworzyć i wyjąć obudowę tylnej ścianki. Wtedy czołgało się przez chwilę i od razu wchodziło się do suchej piwniczki pełnej rozmaitego jedzenia. Karmen i ten drugi od razu zabrali się za biszkopty, za to suka zainteresowała się suszonym mięsem. Dała szczeniętom wolną rękę, niech jedzą co chcą, byleby się najadły. Gdy wszyscy byli pełni, poczłapali do łazienki, gdzie w drewnianej misie pełnej ciepławej wody wyszorowała szczeniaki. Stwierdziła, że sama później weźmie kąpiel. Przynajmniej nie musiała rozpalać ogniska aby podgrzać ciecz, sama w sobie była nawet zdatna do umycia się. W sumie i tak ledwo znaleźli to pomieszczenie, ten dom ma naprawdę dziwny rozkład. W końcu zawędrowali na górne piętro i znaleźli mały pokój który najprawdopodobniej nie był przez nikogo zamieszkany. Własnie tam Yasmine ułożyła szczeniaki do spania i czule każdego polizała. Przymknęła rozkojarzona oczy i pozwoliła odpocząć ciału i głowie. Dopóki czuła dwa powolne oddechy obok siebie, była spokojna.

Przez chwilę prawie zasnęła z nimi, gdyby nie wybudził jej gwałtowny trzask, krzyknięcie złości i dziwna cisza. Biało czarna podniosła zaskoczona łeb i pomału, nie budząc Karmena i psiaka którego zaczęła nazywać w myślach Aragon'em, zeskoczyła z posłania i po cichu zeszła na dół. Jej oczom ukazał się widok, którego nie spodziewałaby się nigdy ujrzeć. Kruczoczarna siedziała przy stole i płakała, ściskając jakieś potargane papiery w łapach. Zakłopotana Yasmine podeszła i usiadła obok niej, ściągając tym samym z niej mokry od deszczu płaszcz. Nie znała tej suki, nie wiedziała kim jest i co zrobiła, ale zmusiła się do tego dobrego zachowania i posłała ku niej lekki uśmiech. Ta obróciła lekko łeb i przetarła łapą pysk.
- Co się stało? - na same słowa czarna wylała z siebie kolejne rzewne łzy nie zważając na obecność.
Yasmine się zlękła, widząc ją w takim paskudnym stanie. Słyszała wiele rzeczy o Rudziku, dopiero nie dawno dostała możliwość spotkania się z nim. Ale wszystko co słyszała, to były jedynie bohaterskie opowieści o jego postawie wobec wszystkiego. Nigdy nie ulegający, walczący jak prawdziwy bohater i tworzący zabójcze bronie aby ratować Jutrzenkę przed złymi Iskrami. Przed sobą miała rozpłakaną suczkę, która nie pasowała do opisu jaki przekazywano jej prawie wszędzie.
- Staram się pomóc, no weź... - ponownie powtórzyła łaciata i aż wzdrygnęła się na spojrzenie, jakie posłała jej Lady. Zimne i odpychające, a zarazem pełne bólu i cierpienia.
- Ty.. tyle czasu, ws..szystkie kontakty jakie miałam ... na nic - łkała, tym samym zaciskając łapy na stole i tym samym zostawiając głębokie rysy na jego drewnianej powierzchni. Powtarzała te słowa jak zacięta katarynka, w płaczu i mentalnej agonii. Yasmine domyślała się, o co może chodzić. Pewnie jakaś zła decyzja doprowadziła do śmierci kilku rebeliantów i teraz Rudzik się obwiniał... Biedna. Sama z takimi rzeczami na głowie bez żadnej pomocy.
- Rudz... znaczy Lady - zaczęła łaciata łapiąc spojrzenie czarnej - To nie twoja wina, dobrze wiesz że Iskry są ostre i ... .
Biało czarnej nie dane było dokończyć, przerwało to ostre warknięcie Lady.
- Nie masz najmniejszego pojęcia o co chodzi! Nic nie wiesz! - krzyczała tym samym prawie podrapała Yasmin - Wpakowałaś się i gadasz jakieś kompletne głupoty!
Zbita z pantałyku suka skuliła uszy i okazała całkowity brak chęci do walki. Z rozwścieczoną suką nie miała najmniejszych szans. A po za tym to było jej jedyne oparcie i nie chciała walczyć z jedyną przychylną jej osobą. Nie ważne, co stało się w jej życiu. Nagle źrenice czarnej się gwałtownie zmniejszyły a ona sama zatrzymała łapę przed ciosem. Szybko opuściła kończynę i obróciła się w drugą stronę. Wszystkie emocje jakie w niej były, wyparowały jak woda z jeziora. Nawet szybciej.
- Ja... przepraszam, Yasmine. Poniosło mnie - każde słowo wypowiedziała na swój sposób z pewną ostrożnością - To logiczne, że nic nie wiesz.
Przez dosłownie chwilę czarna zawahała się, ale po chwili dodała zdanie, które zaskoczyło drugą suczkę.
- Szukam pewnego psa od początku ataku Iskier. Nie doprowadzam do siebie jego śmierci, bo wiem, żebym po prostu o tym... wiedziała. Zniknął, nikt nie wie gdzie jest. Wszyscy go szukają, wszystkie moje kontakty. To po to stworzyłam to wszystko, tylko żeby go odnaleźć... - jęknęła i w kącikach jej oczu można było dostrzec łzy, które szybko starła.
- Kim on był? Bratem? Ojcem? - biało czarna zapytała bardziej z ciekawości niż chęci pomocy suczce. Czarna zgromiła ją wzrokiem i ponownie westchnęła wstając od stołu.
- Nazywa się Oscar i nie poddam się, dopóki go nie znajdę - powiedziała pewnym głosem i wyszła z salonu zatrzaskując drzwi i zostawiając Yasmine samą przy stole.


Ale mi się spodobało takie pisanie, lel. Normalnie alternatywna rzeczywistość będąca realiami. 

1222 słów → 10ᘯ + 60ᘯ

20.12.2018

Od Yasmin ,,Sama wokoło" - część I

Czy jakakolwiek lepsza broń musi być taka droga? Po kij tyle za nią chcą, skoro i tak nie zostanie kupiona przez trzy czwarte społeczeństwa. Ciemna suczka z cichym ukłuciem żalu odłożyła misternie rzeźbiony łuk i podziękowała sprzedawcy. Ten kiwnął łbem i zaraz podszedł do innego potencjalnego klienta, od razu zaatakował go swoją całą ofertą na stanie. Biedny owczarek aż skulił się pod naciskiem białego psa. Yasmine uśmiechnęła się lekko pod nosem na ten widok, był on dość śmieszny. Nadal nie kupiła sobie broni, ukłucie źle wykonanej misji ją bolało. Odkąd nastały Mroczne Czasy, każdy musi być w gotowości na wielką rebelię. A ona miała tylko ten bezużyteczny stary łuk treningowy. Ledwo się trzyma kupy. Głośno westchnęła i przepychając się ruszyła w stronę kolejnego stanowiska.

Suczka kolejny raz wydała z siebie proszący jęk.
- Niech mi pan da te namiary, proszę! - powiedziała z nutką tonu, jakiego rzadko używała. Musiała zrobić wszystko aby dostać się to tego zbrojmistrza.
- Kochana, wojna to nie miejsce dla suczek, a szczególnie rebelia - ostatni człon zdania powiedział cichszym tonem, ba, wręcz wypowiedział te słowa szeptem.
Myśl Yasmin, myśl.
- Panie! Mój mąż na wojaczce zginął, dla dzieci upolować coś muszę. Jaka rebelia? - powiedziała najbardziej wiarygodnym tonem jaki potrafił się z niej wydobyć. Pierwszy raz aż tak uniżała się aby cokolwiek uzyskać. I zarazem ostatni.
- Przyprowadź mi dzieciaka, to uwierzę. Na razie myślę, że po prostu łgasz! - powiedział i napięcie się obrócił.
Zrezygnowana odeszła ze zwieszoną głową. I jak ma się teraz dostać do Rudzika? Jedyny zbrojmistrz który stale współpracował i wykuwał bronie dla Rebelii. Gdzie on może się ukrywać? Zero adresu, imienia czy czegokolwiek. Jedynie ten cholerne przezwisko, Rudzik! Wściekła suczka kopnęła kupkę liści łapą i naburmuszona ruszyła w stronę karczmy.

Będąc już blisko, kątem oka dostrzegła dwa pieski wciśnięte między siebie pod ciemną kamienicą. Zainteresowała się i wpadając na genialny pomysł, podeszła do nich i z żalu ścisnęło jej się serce. Dwa szczeniaki, na oko niecały rok. Zaniedbane i wychudzone, leżące jedno na drugim. Wiedziała że wojna zbiera swoje żniwa, ale żeby aż tak...? Gdzie ich rodzice? Rozejrzała się wokoło, jednak żaden z obecnych tu psów nie wykazywał najdrobniejszego zainteresowania młodymi psami.
- Ej, wy dwoje. Co wy tu robicie? - powiedziała cichym tonem, starając aby zabrzmiało to w miarę przyjaźnie.
Jedno szczenię podniosło jasny łebek, drugie tylko powieki. Oba były chyba zbyt zmęczone, aby widać było po nich oznaki strachu.
- Jesteśmy tu, nasza mama zaraz wróci - powiedziało jedno, lekko oblizując wargi.
- A gdzie poszła? - zapytała z nadzieją, że uda się znaleźć kogoś, którego będzie mogła opieprzyć za stan szczeniąt.
- Nie wiemy, zostawiła nas tu kilka dni temu i powiedziała, że wróci i mamy czekać - tym razem odezwał się drugi piesek, jego głos był dosyć dziwny. Jakby wiedział, że coś jest nie tak, ale cała reszta wskazywała na inne rozwiązanie. Nie wyglądał za dobrze. Nie wiedziała co począć, jej początkowy pomysł tego nie zakładał, miała tylko ,,wypożyczyć" je na chwilę. Tym czasem w jej umyśle walczyły dwie opcje, dwa charaktery działania i dwie możliwość. W końcu znalazła złoty środek i jej pysk delikatnie się uśmiechnął. Przez chwilę zawahała się w półkroku, ale zaraz podeszła do szczeniaków i czule zaczęła je oblizywać. Ich matka albo ich nie chce albo już nie wróci, a one same co poczną? Chwyciła jednego i szybkim ruchem wsadziła go do torby na grzbiecie, drugiego trzymając w pysku ruszyła w stronę stoiska z bronią. Zdjęła z szyi szary szalik i owinęła tego mizerniej wyglądającego.
- Gdzie nas zabierasz?! - dało się usłyszeć głosy i piski niezadowolenia - Nasza mama! Ona nie wie, że nas zabierasz.
- Ja... jej powiedziałam. Ona o wszystkim wie i później przyjdzie po was - szybko skłamała i zaraz pożałowała tej decyzji. One będą musiały się kiedyś dowiedzieć, ale jest kropelka nadziei że uda się odnaleźć kogoś z rodziny. Ona sama nie miała żadnego schronienia, więc jedynym jej ich ratunkiem jest tajemniczy Rudzik, który podobno pomagał wszystkim wokoło. W szczególności, że jedno ze szczeniąt nie wyglądało dobrze, wręcz ledwo trzymało się na łapach. Nie patyczkując się, położyła szczeniaki na stole i wlepiła swe spojrzenie w brązowe oczy handlarza. Ten przełknął ślinę i lekko przechylił łeb, wskazujący tył namiotu. Yasmine kiwnęła głową i ponownie spakowała szczeniaki do torby.

Biegła ze wszystkich sił jakie w sobie znalazła. Nadchodził wieczór i bezlitosne patrole okupanta Jutrzenki. Czuła, jak w jej łapy wbijały się igły i kamienie ale nie zważała na to. Dostała ten adres, jak na razie wszystko idzie po jej myśli. Tylko dobiec na czas. Modliła się, aby Rudzik był w domu. Telekinezą poprawiła sprzączkę przy torbie i bardziej okryła szczeniaka w środku sakwy. W tym samym czasie skrzywiła się, kiedy kolejna kępka futra weszła jej w nos. Głośno kichnęła i prawie potknęła się o leżącą na ziemi gałąź.
- To łaskocze! - powiedział na wpół z rozbawieniem i wyrzutem kremowy piesek.
Yasmine odmruknęła by coś w odpowiedzi, ale w pysku chwilowo miała fałdę skóry z karku psiaka. Jej uradowanym oczom oczom ukazał się niebiecki dom. Piąte ulica w Litore, zapukaj siedem razy w równych odstępach czasu - w głowie mieszały jej się słowa białego akity. Weszła do zadbanego ogrodu i podeszła do masywnych drzwi. Wyciągnęła łapę i odetchnęła, ciągle mając w pysku szczeniaka. Zapukała kilka razy i w duchu błagała o pomoc. Dosłyszała kroki i skrzypnięcie zamka. Otworzyła jej wysoka czarna suczka. Jej brązowe oczy wpatrywały się w nią z zaskoczeniem i przerażeniem zarazem, szczególnie w momencie kiedy dostrzegła szczeniaki.
- Jestem Yasmine, proszę o pomoc... Ja do Rudzika... - wydukała z siebie zdyszana i poczuła jak ktoś popycha ją do środka.
- Wchodź - powiedziała szybko i od razu biało-czarna suczka znalazła się w środku. Starała się nie rozglądać za bardzo, ale przytulnie umeblowany domek nie sprawiał wrażenia miłego. Czuć było pustkę, jaka zapanowała po zniknięciu kogoś z tego domu. Czyżby tajemnicza suczka została wdową i Rudzik nie żyje...?
- Najpierw wytłumaczysz mi, dlaczego te szczeniaki wyglądają tak mizernie, dopiero później cała reszta - powiedziała miłym dla ucha głosem i chwyciła szczenię w zęby. Suczka lekko wzdrygnęła się na widok ruchów i zębów czarnej. Wcale nie wyglądała jak bezbronna ofiara i wdowa.
- J..ja znalazłam je gdy szłam do karczmy - czarno-białą powiedziała zgodnie z prawdą - Szukam Rudzika, wiesz gdzie on jest?
Suczka położyła szczenię na poduszce i zaraz wyniuchała drugie w sakwie łaciatej, z nim uczyniła to samo. Gdy niesforne wstały, lekko je szturchnęła i powiedziała coś na ucho. Oba pokiwały łebkami, ich ogonki nieznacznie zadrżały z ekscytacji. Po tym wybiegły a kruczoczarna suka spojrzała się na Yasmine podnosząc jedną brew.
- Szukasz Rudzika? A po co ci on? - wypowiedziała te słowa jakby od niechcenia.
- Potrzebuję broni a po za tym nie mam warunków aby zająć się szczeniakami... To dzisiaj je znalazłam. Najprawdopodobniej ich własna matka je porzuciła. Naprawdę potrzebuję się z nim skontaktować!
Czarna podniosła jedną brew i uśmiechnęła się.
- Ja jestem Rudzik. Mów mi Lady - odpowiedziała i zaśmiała się z głupkowatej miny owczarka - Tak, to ja, jeszcze nie zgłupiałam.
Czarno-biała usiadła i nadal nie wierzyła w usłyszane słowa. Inaczej wyobrażała sobie Rudzika, ale przynajmniej otrzyma pomoc. Odwzajemniła uśmiech.

Taki klimacik z rebeliami i "wojną" w Jutrzence. Nie wiem co mnie poniosło...

1151 słów → bonusowe 10ᘯ + 55ᘯ