30.04.2018

Od Agnes C.D Horusa

Agnes delikatnie przejechała językiem po swoich białych jak śnieg kłach obserwując odchodzącego Horusa. Oddalał się powoli nieznacznie kuśtykając, ale tak naprawdę jak na to, że jeszcze niedawno przywalił w coś mocnego to nie wyglądał źle. Zresztą, dlaczego w ogóle się nim przejmuję? - to zapytanie przemknęło przez myśl suczce, która przymrużyła oczy cały czas wpatrując się w psa. Dopiero wtedy, kiedy zniknął zza rogiem omijając niewielką chatkę łaciata spuściła wzrok na ziemię. Patrzyły na nią brązowe, błyszczące niczym jedna z gwiazd oczy. Leo.
Pozgrzytała kilkokrotnie zębami wpatrując się w swojego towarzysza, ale jednocześnie przysłuchując się rozmowom kilku psów, które rozdrabniali mantikorę na kawałki. Nox mlasnął przeskakując w cieniu, aby znaleźć się bliżej podejrzanego stworzenia. Uniósł pysk ku górze i zaczął wciągać powietrze, a następnie cofnął się do tyłu. Najwyraźniej nie spodobał mu się zapach, ale ciekawość zwyciężyła i zaraz zbliżył się o wiele bliżej, aby... hap! Zabrał jeden kieł, który leżał na mokrej ziemi i zaraz odsunął się w tył, aby zniknąć w mroku. Odszedł ze swoim znaleziskiem zostawiając ich samych. Pewnym było, że nigdy nie będzie prawdziwym pupilem. On po prostu jest tam, gdzie trzeba w najważniejszym momencie. Jest przyjacielem, skrzydłami, które rozciągają się na swoją prawdziwą długość, dopiero wtedy, kiedy ptak wybija się w powietrze.
Agnes odwróciła się w stronę swojego domu zostawiając ten harmider za sobą. Planowała jedynie zasnąć spokojnie w łóżku, ale tak naprawdę po tym co się przed chwilą stało nie była pewna czy będzie to wykonalne. Nie na co dzień walczy się późnym wieczorem z jakimś wielkim czymś. Wyciągnęła sztylet i rzuciła nim przed siebie, a ten trafił celnie w jej drzwi rozdzierając je i robiąc wokół siebie odstające drzazgi. Przez tą moc uderzenia drzwi delikatnie się uchyliły, dlatego kiedy borderka do nich podeszła wystarczyło jedynie delikatne popchnięcie i już stanęła w środku.
Wyciągnęła nóż z drzwi i odłożyła go do sakwy, która leżała gdzieś w rogu. Postawiła jedynie kilka kroków, a kiedy stanęła przed łożem chwila nie minęła i już na nim leżała. Opatuliła się puchatą skórą niedźwiedzia i ułożyła wygodnie. Nie wiedziała, że tak szybko opadną jej powieki i zatopi się w przyjemnym śnie...

Świat był delikatnie rozmazany, jak gdyby spowity mgłą. Mimo to jednak Agnes wszystko wyraźnie rozpoznawała. Delikatny zapach mleka był przyjemny dla jej nosa. Podniosła się chcąc zrobić kilka kroków do przodu, jednakże potknęła się. Była taka niewinna i mała. Tak, pewnym było, że była szczeniakiem. Spróbowała jeszcze raz zrobić kilka kroków i tym razem poszło jej to lepiej. Położyła się obok brzucha swojej matki. Dopiero wtedy zauważyła, że obok niej stał "stary pies", który zamieszkiwał tą farmę. Spoglądał z troską na maluchy, ale jednocześnie co chwila zerkał z uwagą na ich mamę, która patrzyła niepewnie gdzieś w oddal pomrukując do towarzysza:
- On, by ich nie chciał. Uznałby je za przeszkodę.
- Zostaw to za sobą, Telesha.
- Nie mogę. Jego błękitne oczy cały czas się na mnie patrzą, kiedy tylko spuszczę powieki. - Wyszeptała, a do jej oczu napłynęły łzy. - Miał takie oczy jak ja. Jak moje skarby.
- Lepiej żeby nie wiedziały...
- Tak będzie najlepiej.

Agnes poderwała się ze snu otwierając szerzej oczy. Minęło już kilka dni od tamtej walki z mantykorą. Wszystko było takie rzeczywiste, jakby naprawdę powróciła się do czasu małego szkraba. Zaczęła błądzić wzrokiem po pomieszczeniu, aż spojrzała w lustro. Oczy. Cofnęła się w tył wpatrując się we własne odbicie. Dopiero po dłuższej chwili skierowała się w bok i pobiegła do korytarza. Zarzuciła na grzbiet sakwę i przypięła ją szybko, aby po chwili otworzyć drzwi. Łapy niosły ją przed siebie, nie była do końca w którą stronę biegła. Omijała zdziwione psy, które wpatrywały się w nią. Nieważne.
Zatrzymała się dopiero po dłuższym czasie, gdyż nie miała siły na dalszy bieg. Nie wiedziała przed czym uciekała. Przed rzeczywistością, że gdzieś w tamtym świecie miała ojca, który zniszczył życie jej matce? A może przed snem, który przedstawiał wydarzenia, które nigdy nie miały miejsca? Suka wzięła wdech i zaczęła iść przed siebie. Wokół był piękny las, stworzony w większości z brzóz i wierzb, pod którymi przepływały małe strumyki. Ich rozgałęzień było mnóstwo, a gdzieniegdzie widać było skałki, po których można było skakać. Agnes oparła się o jedną z nich i ściągnęła z grzbietu sakwę. Siedziała tak patrząc przed siebie, w mrok lasu. Aż nagle poczuła, że ktoś się do niej zbliża. Zapach był na tyle znajomy, że nie zareagowała od razu. Wychyliła się dopiero wtedy, kiedy zauważyła już skrawek futra postaci.
Zza skały wyłonił się Horus, który przez grzbiet miał przełożonego jelenia. Uśmiechnęła sie do niego delikatnie.

<Horus?>
| 753 słowa → 35೧ |

Od Horusa

Kopyta koni wybijały dziki rytm w momencie gdy zdejmowano im uprząż i wypuszczano na spore, ogrodzone pastwisko. Szaleńczo uciekały we wszystkie strony zarzucając łbami i szaleńczo wydymając chrapy. Horus rozmarzył się o posiadaniu choćby jednego z tych koni, mimo że możliwe to nie było, nadzieja umiera ostatnia, prawda ? Zwierzęta należały do armii która zaczęła kwitnąć od pewnego czasu, to się dało zuważyć. Różnorodne bronie, odłam wojskowych profesji znacząco się powiększył i ... te konie. Od niedawna zaczęto ich używać do przewozu ciężkich rzeczy, między innymi prowiantu i broni. Psa lekko niepokoiły te przygotowania, mimo to starał się tego po sobie nie pokazywać.

Oderwał się od płotu i ruszył krokiem do Helecho. W końcu i o swój dom trzeba trochę zadbać. Nie zdążył złapać dyliżansu, z zadyszką truchtał do małego miasteczka. Mimo że jest środek wiosny, gdzie niegdzie jeszcze zakwitały bardziej wymagające gatunki kwiatów. Rozmarzył się o Gaju ... Przez całą wiosnę musi wyglądać przepięknie ... Aż marzył aby go odwiedzić ... Szkoda że samemu. Owczarek trochę posmutniał, mimo to nadal ochoczo biegł przez las.

Gdy wyleciał z leśnego krajobrazu zobaczył monotonne życie zawszan Jutrzenki i podziękował sobie w duchu że wybrał profesję wojownika. Szybko wszedł do domu i po szybkich porządkach zaraz go opuścił, gdyż nie miał zamiaru spędzać czasu w czterech ścianach, szczególnie gdy na dworze jest taka pogoda. Wyszedł na zewnątrz ciesząc się wiosennym słońcem maszerował po rynku.

Z nienacka wpadł na niego pies, który jakby przedczymś uciekał. Małe cielsko przygniotło go w taki sposób że ledwo złapał oddech. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę że owy sprawca pobiegł już dalej. Bez zastanowienia ruszył biegiem za nim. Nie miał zamiaru mu nic zrobić, jedynie poznać nowego psa i dowiedzieć się czemu w niego wbiegł. Z uśmiechem na pysku dogonił mniejszego który wycieńczony stanął.

Lajos ?
| 296 słów → 10೧ |

28.04.2018

Od Horusa cd. Fallon

Pies odetchnął z ulgą kiedy zobaczył idącą w jego stronę Fallon. Nie chciał mieć kolejnego psa na sumieniu, szczególnie w momencie gdy był uzbrojony po zęby.
Wysłuchał jak suka zawile się usprawiedliwia i tłumaczy, przymrużył oczy gdyż słońce zaczęło go mocno oślepiać.
- Dobrze, wszystko jest dobrze - odparł - Muszę wracać na służbę. Miło mi było cię poznać.
Zerknął na pysk suki, jednakże nie umiał stwierdzić emocji. Iluzja dawno zniknęła, więc nie musiał się martwić o to że rozmawia nie z ,,tą" Fallon.
- Mi ciebie także - odpowiedziała i machnęła ogonem - Do zobaczenia.
Pies się pożegnał i napięcię odwrócił. Szedł wysoko postawiając łapy aby przypadkiem w nic nie wpaść. Otaczały go kosze pełne wszelakich rzeczy, po ryby do specjalnych przyrządów. Odetchnął z ulgą gdy zobaczył że  na rozstaju dróg stoi kilkanaście dorożek. Konie drzemały albo jadły siano przyniesione pewnie przez ich opiekunów. Podszedł do pierwszego powozu i po ustaleniu ceny wsiadł do bryczki. Chwilę potem poczuł lekkie szarpnięcie i pojazd ruszył zostawiając na drodze pył.

Szybko podziękował i biegiem ruszył w stronę jego ulubionej strażnicy. Przy odrobinie szczęścia zdąży, ciągle przyśpieszał biegu nie dając sobie chwili wytchnienia. Musi jeszcze napisać raporty i wysłać je do przywódcy Aarona. I jeszcze te ważne papiery o obecności ghulów w okolicy ... Przywódczyni musi się o tym dowiedzieć. Machnął ogonem i gwałtownie skręcając prawie się przewrócił. W końcu jego oczom ukazała się upragniona strażnica. Machnął stojącym przed bramą kolegom ,,po fachu" i wszedł do środka. Uderzyły go zapachy potu i mokrych ubrań. Doszedł też zapach spalenizny i mocnej gorzałki. Zmarszczył brwi widząc jak kilkanaście psów upija się w najlepsze rechocząc na całą salę.
- Panowie, co wy robicie ?
Na jego głos wszystkie psy zamarły i szybko się obróciły. Wlepiły w niego swoje ślepia i nastała minuta ciszy.
- Czego tu szukasz, nie masz tu czego szukać ... - zawołał Berrigan unosząc butelkę z mocną zawartością. Kilka psów odpowiedziało mu tym samym, jednak z większą zawziętością. Horus widząc że nie ma szans z grupą upitych strażników, zaczął się pomału wycofywać w stronę schodów. Musiał wysłać te raporty ...

Zmęczony stanął przed papierami i wziąwszy pióro telekinezą zaczął pisać swą pochyłą czcionką po lekkim papierze. Gdy napisał dwie wiadomości szybko wziął dwa ptaki i do tubek u ich nóg wsadził zwinięte ruloniki. Szybko je wypuścił, sam wyskoczył przez okno i lądując na  podeście zjechał po cegłowkach na pierwsze piętro. Zamknął upite psy od zewnątrz, tak łatwo nie wyjdą, no chyba że zobaczą że klucz jest podwiązany do wiszącego u sufitu lampki. Jak otrzeźwieją i bedą chcieli ją zapalić świeczką, to zobaczą. Horus lekko się uśmiechnął i dołączył do swojego patrolu. Podobno za tydzień przywódcy będą sprawdzać każdy oddział ... Pożyjemy, zobaczymy.

| 449 słów → 20೧ |

Od Lajosa - Pozyskiwanie wiedzy o magicznych stworzeniach [1/2]

Szedłem i wciąż nie mogłem uwierzyć, że znajduję się tu naprawdę. Jeszcze tak niedawno czułem się jak powalone drzewo, niegdyś rozrosłe i ogromne, sięgające liśćmi po obłoki, na które upadek spadł niczym grom z jasnego nieba. Można by powiedzieć, że wręcz mech mnie porósł. Teraz na nowo odradzałem się - w czystszym powietrzu, przy spokojniejszych wodach i na nowej, żyźniejszej glebie. Miałem nadzieję, że w tych nieziemskich warunkach drugi raz znów nie podupadnę. Ciekawe, co powiedziałby na to mój przyjaciel Lapis.
Aaron poinformował mnie, że biblioteka znajduje się w pałacu, czyli na wschodzie terenów sfory. Tam też kierowałem swoje kroki, przemierzając kolejne ulice Lapsae. Mijane psy wprawiały mnie w doskonały nastrój, często odwzajemniając przyjazne machnięcia ogonem czy słowne powitania. Dokładnie dwóch przechodniów okazało się być mniej-więcej mojego wzrostu. Nie, żebym takich liczył przy każdej wizycie w większym skupisku psów. Skądże.
Po dłuższej wycieczce stanąłem przed wrotami ogromnego gmachu - musiałem unieść wysoko głowę, by zobaczyć czubki jego wież. Po wymianie kilka zdań ze strażami mogłem wejść do środka. Otaczające mnie wnętrze było oszołamiające, nie mogłem porównać go do niczego, co kiedykolwiek wcześniej widziałem. Drogę dzielącą mnie od biblioteki mijałem powoli, ciesząc oczy wszystkimi tymi wspaniałościami. Mój przyjaciel Lapis opisywał kiedyś zamki, o których czytał mu jego właściciel, jednak to, co byłem w stanie sobie wtedy wyobrazić, nijak miało się do prawdziwego pałacu. W końcu dotarłem i do księgozbioru. W powietrzu unosił się kurz oraz dziwny, nieporównywalny z niczym zapach - drewno? Nie, nie do końca drewno, ale tylko to przychodziło mi wtedy na myśl. Przypomniałem sobie też wtedy o celu mojej podróży - Bestiariusz. Chciałem przecież kształcić się na opiekuna towarzyszy, a Aaron powiedział, że zawarta w nim jest wiedza niezbędna do podjęcia tejże pracy. Na moje szczęście książkę znalazłem szybko po rozpoczęciu poszukiwań. Uniosłem ją, jeszcze nieco niezdarnie, za pomocą telekinezy i udałem się w stronę siedzisk, by zatopić się w lekturze.

***

Do wieczora zdążyłem dokładnie przestudiować smoki, gryfy i keythongi. Podczas drogi powrotnej do domu rozmyślałem o poznanych przeze mnie gatunkach. Byłem pełen podziwu dla psów, które posiadały za towarzyszy uskrzydlone jaszczury. Sam nie dałbym rady wykraść jaja z gniazda.Co prawda wytwarzany promień światła był w stanie czasem pomóc mi w polowaniu czy przytrzymywaniu przedmiotów, lecz z pewnością nic nie wskrórał bym za jego pomocą w starciu ze smokiem. Na ten moment, przypomniałem sobie. Wiele nauki przede mną, niech stanie się to moją motywacją do doskonalenia zdolności muzycznych. Wiedziałem też, że gdy będę potrafił lepiej zapanować nad swoimi mocami, z pewnością wybiorę się w góry.
Kiedy życzyłem psom z Helecho dobrej nocy, moją głowę zaprzątały myśli o gryfach. Nie chciałbym paść ofiarą tych stworzeń, śmierć przez rozszarpanie potężnymi szponami czy dziobami głodnych młodych nie uśmiechała mi się. Gdyby jednak oswoić tę hybrydę od maleńkości, z pewnością mogłaby stać się doskonałym pomocnikiem strażników czy zwiadowców. Na samą myśl o poznaniu tak wspaniałych psów przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Powtarzałem zatem po cichu informacje zgromadzone na temat tych osobników, by jak najszybciej dostać pracę.
Po zamknięciu za sobą drzwi od razu udałem się na posłanie. Złożyłem łeb na przednich łapach i zamknąłem oczy, lecz nawet wtedy moje myśli nadal błądziły po keythongach. Jad na ich kolcach też przydałby się niejednemu wojownikowi, jednak wydawało mi się, że bezskrzydłe stworzenie byłoby odpowiedniejszym towarzyszem dla łowcy. Skoro przyszło im polować na ziemi, to z pewnością znają niejedną ciekawą technikę czy to zakradania się, czy samego ataku na ofiarę. Poplątane myśli nie zdołały jednak zdominować nad zmęczonym ciałem i po niedługiej chwili zapadłem w spokojny sen.
| 586 słowa → 25೧ |

Od Horusa cd. Agnes

Karmelowy owczarek ciężko dyszał stojąc nad ciałem ogromnej besti. Szybko schował sztylet i zapatrzył się w martwe cielsko. Jeszcze przed chwilą żyła, siejąc terror po małym miasteczku. Aktualnie leżała bezwładnie z ogromymi łapskami wyciągniętymi na wprost, z wstrętnej paszczy wystawał wilgotny język, który owijał kły zwierzęcia. Była to wielka gratka dla kolekcjonerów wszelikich rzeczy, szczególnie dla zbrojmistrzów albo alchemików. Widział już psy zabierające się do szlachtowania mantikory. Pies mimowolnie odwrócił wzrok i z niepokojem zaczął się rozglądać pomiędzy licznymi zabudowaniami Helecho. Gdy jego wzrok spoczął na biało brązowej suczce odetchnął i wolnym krokiem ruszył w jej stronę. Gdy go zauważyła, odpowiedziała mu pełnym trumfu wzrokiem.
- No i po kłopocie - odparł zerkając na drugą postać w płaszczu. Mimo że do świtu zostały niecałe dwie godziny, Horus czuł jak słabnie z każdą minutą. Zaklnął w duchu i poprawił pożyczony płaszcz.
- Racja - odpowiedziała - Skoro nie mamy tu nic do zrobienia, wracamy do domu ?
Gdyby nie aktualny stan, zaproponowałby krótki spacer albo cokolwiek innego, aczkolwiek nie był w stanie. Pokiwał łbem i ruszył za suką. Zapewne minie kilka dni aż wróci do normalnego stanu. Zatrzymał się gwałtownie w momencie gdy zdał sobie sprawę że zaraz przejdzie przez drzwi od domostwa Agnes. Nie chciał być nachalny, a już szczególnie nie miał zamiaru był powodem do stresu. Polubił tą sukę mimo ich niefortunnego poznania w nie zaciekawym miejscu. Gdy będzię miał okazję, jak najszybciej wszystko naprawi.
- Agnes, poki jeszcze potrafię się ruszyć, pójde do swojego domu - niepewnie zaczął unikając wzroku suki - Dziękuję ci za całą pomoc.
Widział jak Agnes zatrzymała się i pomału obróciła na dźwięk jego słow.
- To ... do zobaczenia - powiedziała i spojrzała się na psa.- Do zobaczenia - powtórzył i napięcie się obrócił. Nie chciał tego przeciągać, a już szczególnie więdząc że zaraz może paść na środku ulicy i już nie wstać. Dobrze wiedział że za dwa, trzy dni będzię tak samo sprawny jak zawsze. Mozolnie ruszył w stronę swojego domku.

Otwierając drzwi poczuł zapach sosnowego drewna który wręcz kuł go w nos. Z pośpiechu nie zamknął drzwi ani nie ruszył swoich rzeczy. Zdjął z siebie wszystko i zostawiwszy to na środku pokoju ruszył w stronę sypialni. Wszedł na łożko i z radością wtulił się w miękką pościel. Zamknął oczy i nie minęła chwila a już jego nerwowy, płytki oddech zmienił się w spokojny, miarowy oddech.

Wybacz że krótkie, ale muszę się nauczyć pisać na telefonie ;-;
Agnes ? :^
| 394 słów → 15೧ |

27.04.2018

Od Fallon cd Horusa

Kiedy wszystko się zaczęło, schowała się w najbliższych zaroślach. Postanowiła, ze pobiegnie po pomoc, była jednak świadoma, że Horus może zastanawiać się, gdzie się podziała. Fallon zostawiła więc swoją iluzję, na szczęście, ona nie miała problemu aby go znaleźć. Przedzierała się przez krzaki i drzewa, nie zwracając uwagi na to, że najpewniej znów będzie strasznie brudna. Miała nadzieję, że nic nie stanie się Horusowi. Biegnąc przez las, przypomniały jej się lata ucieczek przed hyclem, nigdy nie mógł złapać suczki. Był za wolny, a ona znała okolicę. Szybko jednak potrząsnęła łbem, aby przestać o tym myśleć. Nagle zdała sobie sprawę, że to miejsce ma swój urok. Brak ludzi, psy żyjące tak ja chcą. Pierwszy mocny podmuch wiatru uderzył w nią, i Fallon zdała sobie sprawę, że to pierwsze jej pozytywne myśli. Teraz, była pewna, że musi być dobrze. 

Kiedy pojawiła się w mieście, psy zwróciły na nią uwagę. Podbiegła do psa, wyglądającego na strażnika, widziała ich poprzedniego dnia. Strażnik szybko podziękował jej za informację i gdzieś pobiegł. Kiedy suczka została sama, zbliżył się do niej tajemniczy pies. Miał czarne futro i złote oczy, był... cóż, nieco nachalny.
- Co taka suczka jak ty, robi tu sama? - zapytał siadając obok Fallon, ona jednak nie była zainteresowana rozmową z nieznajomym.
- Emm... ja, przyszłam na rynek! - Uśmiechnęła się serdecznie, jednak wymuszenie. Nie chciała dać po sobie poznać, że się boi. Zrobiła kilka kroków, ale pies zagrodził jej drogę. 
-Nie ładnie tak uciekać, a rynek nie zniknie. prawda? Możemy chyba pogadać, chyba że... się boisz co? - Pies zbliżył pysk do niej, a Fallon pod wpływem impulsu uderzyła go łapą.
- Proszę się do mnie nie zbliżać! - Fallon próbowała wyminąć psa, jednak ten nie przestawał chodzić obok niej, czasem popychając i trącając. Suczka postanowiła ignorować denerwującego towarzysza. 
Nie zwracając na niego uwagi, co nie było łatwe z powodu ciągłego zaczepiania kontynuowała oglądanie produktów. Po dłuższym czasie, chodzenia bez celu, z lasu wyłoniła się iluzja, którą stworzyła Fallon. Zaraz za nią, Horus. Suczka kiedy tylko go zobaczyła, zapomniała o namolnym psie i rzuciła się biegiem w kierunku znajomego.

Suczka była tak przejęta, że po drodze stratowała dwa psy oraz przeskoczyła jedno stoisko. Kiedy znalazła się niedaleko Horusa, iluzja zniknęła na oczach wszystkich psów. Tak jak wcześniej, kilku z nich przystanęło zaskoczonych.
- Horus! Nic ci nie jest? Ja.. powinnam była ci pomóc, musiałeś sam walczyć z tym.. czymś. Mogłam ci jakoś pomóc, ale nie wiedziałam jak... Coś ci się stało? Boli cię coś? - Fallon zasypywała Horusa pytaniami, jednak przestała kiedy zauważyła delikatny uśmiech na pysku psa.

Horus?
| 425 słów → 20೧ |

Od Agnes C.D Horusa

- Teoretycznie nie ma takiego pojęcia jak "niemożliwe" - Powiedziała pod nosem do Horusa unosząc przy tym delikatnie brew, ale pies nie mógł tego zauważyć, gdyż Agnes wykonywała bardzo szybkie ruchy. Przywiązała do łapy pochwę, w której były jej dwa sztylety - najnowszy Ibis i nieco starszy Cruento. Jeszcze nie próbowała wymachiwać dwoma broniami na raz, ale zawsze musiał być ten pierwszy raz. W końcu ćwiczenia czynią mistrza. Niezbyt sprzyjający był fakt, że za chwilę naukę wyciągnie nie ze spokojnego treningu, tylko walki z Mantikorą. Na jej pysku malował się strach, który za wszelką cenę chciała się ukryć. Liczyła, że w pobliżu będzie ktoś bardziej doświadczony, kto ją niedługo rozgromi. Teraz jednak musiała działać sama. - Jeszcze niedawno niemożliwe było dla nas mieć moce, hmy?
Agnes spojrzała kątem oka na psa, który z trudem dźwignął się na łapy i zaczął posuwać się w jej stronę. Suka podała mu płaszcz, a ten również go na siebie założył. Wyglądali w tym momencie łudząco podobnie do siebie, dlatego stwór mógłby ich pomylić i przestać rozsądnie myśleć. Nie była pewna czy mantikory w ogóle potrafią myśleć rozsądnie... ale może jak ją zaczną prowokować to zacznie myśleć jeszcze mniej rozsądnie? Zresztą, nie było to aktualnie ważne. Horus odezwał się w końcu odezwał się odnośnie tego, co przed chwilą mówiła:
- Myślę, że to nie temat na ten moment.
- Racja. - Mruknęła samica i uchyliła delikatnie drzwi. Z zewnątrz słychać było krzyki i piski mieszkańców Helecho. Ag nigdy nie walczyła samotnie mimo tego, że była łowcą. Zawsze miała przy sobie kogoś, kto jej pomoże. Teraz obok siebie miała jedynie Horusa. Psa, którego poznała ledwo wczorajszego dnia. Psa, który był cały obolały i ledwo co postawiał kroki. Była szansa 8 do 10, że nabawi się poważnych ran podczas walki. Jednakże nie czuła się w obowiązku, żeby przymusić go do zostania w jej domu. Nic nie straci, jak rozszarpie go rozwścieczony potwór oprócz kolejnej blizny na jej biednej psychice.
Agnes zmarszczyła jeszcze bardziej brwi, a następnie zaczęła odliczać w myślach. Raz, dwa, trzy i... otworzyła szybko drzwi i wskoczyła w zamęt. Wszędzie biegały psy, a wielka mantikora odrzucała ich swoim wielkim ogonem wyglądającym jak ten skorpiona. Nietoperzowymi skrzydłami przysłonił dwójkę małych suczek, a ich matka nie wiedziała co zrobić, gdyż potwór odsuwał ją łapą. Wtedy usłyszała krzyk wojenny obok niej, dlatego skierowała głowę do źródła dźwięki. Horus biegł z nożem postawionym na wprost i z rozpędu wleciał prosto na stwora robiąc mu wielką, dziurę w skrzydle. Maluchy wyskoczyły ze środka i zaczęła uciekać z miasta razem z matką. Potwór zawył wściekle i wycelował wielką łapą uzbrojoną w kilka ostrych jak nóż pazurów w border collie'a. Ten był zbyt zmęczony wykonanym przed chwilą biegiem, dlatego to jego... ekhe, koleżanka z pracy musiała zadziałać. Miała mało czasu, dlatego wiele nie myślała. Woda z kilku kałuż w okolicy poleciała nagle do góry i z zawrotną prędkością zaczęła szybować w stronę potwora po drodze zamieniając się w wielki kawałek lodu. Wycelowała nim w łapę, a kiedy mantikora poczuła uderzenie szybko ją odsunęła wykonując uniki. Nie ucierpiała, ale ten atak dał czas Horusowi na odsunięcie się w bok. Agnes podbiegła w jego stronę, a niechciany stwór głośno zawarczał. Był wściekły, bardzo wściekły. Skoczył w ich stronę, a suk zamknęła oczy. Starała się zebrać lód, który został po poprzednim ataku, ale kiedy potwór wykonywał uniki to wszystko poleciała w różne strony. Było poza jej zasięgiem. Nie poczuła jednak uderzenia, dlatego uniosła jedną powiekę.
Horus wbił nóż w bok tajemniczego stworzenia i zaczął wbijać mu do środka, kiedy ten wył przeraźliwie. Dopiero po dłuższej chwili wyciągnął go i spojrzał prosto w żółte, lśniące i bezlitosne oczy mantykory. Zdezorientowana cofnęła się do tyłu bujając się z bólu na boki, ale nie miała szansy nawet spróbować zabić dwójki, gdyż to wszystko dokończyły jednostki atakujące ją od tyłu. Kilka wojowników i łowców zaczęło wbijać broń w jej ciało, a psy, które nie miały czym bić obrzucały ją głazami, kulkami ognia, odłamkami lodu i ostrymi podmuchami wiatru. Agnes otworzyła szerzej oczy, a następnie spojrzała z satysfakcją na Horusa. Starała się zachować powagę, ale po prostu nie mogła. Nie wierzyła, że im się udało z drobną pomocą wyszkolonych psów.

<Horus?>
| 690 słów → 30೧ | Walka → 10PU |

26.04.2018

Od Horusa cd. Fallon

Pies zawahał się. Nie wiedział czy ruszyć w pogoń za suczką, czy raczej pozostać w porcie. Jednak już po chwili biegł przedzierając się przez leśną gęstwinę. Zaskoczyły go słowa suczki, to co powiedziała nie było prawdą. Wręcz okropnym, najprawdopodobniej wmówionym kłamstwem. Dogoniwszy ją, zbliżył się do jej boku i śmiało zaczął mówić swe zdanie na ten temat.
- To, co powiedziałaś, nie jest właściwe - odrzekł i spojrzał się na sukę - Myślałem, że ... no właśnie. Kto ci powiedział to okropieństwo ?
Fallon podniosła łeb i zerknęła z ukosa na owczarka. Jej białe futro lekko falowało na wietrze, futro Horusa także, tylko w mniejszym stopniu.
- Życie - krótko odparła i pogrążyła się w rozmyślaniach. Horus także zniżył łeb i wysoko podnosząc łapy starał się omijać grzęskie błoto.
- Ale to nie jest tamto ,,życie" - odparł i syknął w momencie gdy wpadł w rów pełen błota. Szybko z niego wyszedł otrzepując się, dołączył do suczki po niedługiej chwili.
- Dokąd zmierzasz ? - cicho zapytał spoglądając na idącą obok niego suczkę.
Usłyszał ciche westchnięcie i już po chwili suka gwałtownie się zatrzymała. Usiadła i spojrzała się w oczy psa.
- Nie wiem - odparła - Nie wiem też czemu twierdzisz że jest inaczej. Przez cały krótki mój żywot życie uczyło mnie że albo przetrwasz, albo giniesz. Czemu tu miało by być inaczej ? Trzeba po prostu się nie poddawać. I tyle.
Pies lekko przekręcił łeb i zamyślił się chwilę. Przemyślał swoją wypowiedź, jednak i tak powiedział ją trochę chaotycznie.
- A myślisz że jak ja miałem ? Brat zostawił mnie samego na ulicy. Mimo to nie mam do nikogo żalu, już na pewno nie twierdzę że życie kieruję się zasadą dbaj tylko o siebie - cicho powiedział i ruszył wolnym krokiem w stronę miasteczka - Nie wiem co zamierzasz teraz zrobić, ale dobrze się zastanów.
Horus zdążył wypowiedzieć tylko te słowa gdy rozległ się ogłuszający ryk. Przeraźliwe zawodzenie jakiegoś zwierzęcia. Instynktownie obnażył zęby i schylił się do pozycji łowieckiej. Nie wiedział co suka robi w tym momencie aczkolwiek nie skupiał się nad tym. Zdziczałą bestią był ghul, podobny ryk słyszał dzień wcześniej. Za dużo ich ostatnio na terenach przebywa ... Nie zastanawiając się długą rzucił się w krzaki tam, gdzie ostatni raz słyszał bestię. Na samą myśl o gnijącym trupie panoszącym się po lasach cierpła mu skóra. Fallow o ile ma rozum, ucieknie. Szczerze ? Bardzo na to liczył. Nie chciał aby suczce stała się krzywda, nawet jeśli wierzy w jakieś herezje.

W momencie gdy przeszedł przez spróchniały konar dostrzegł potwora. Siedział w podkulonej pozycji, od grzbietu odchodził mu kawał skóry, w niektórych miejscach widać było białą kość. Pies nie umiał stwierdzić jakie to zwierzę, ale było jego rozmiarów co nic dobrego nie znaczyło. Drzewo pękło pod naciskiem jego łap i wydało głośny trzask. Zwierzę obróciło łeb i wlepiło swe zżółkłe ślepia w Horusa. Pies przełknął ślinę i starał się pozostać w miejscu. Nie minęło kilka sekund a zwierzę gwałtownie skoczyło na psa. Ten zrobiwszy unik wyciągnął miecz i z trudem uniknął kolejnego ciosu. Z przerażeniem stwierdził że nie da rady użyć miecza. Ciężko mu się nim posługiwać w lesie, gdzie gałęzie i podszyt blokują każdy jego ruch. Szybko zmienił broń na mniejszy sztylet i ochoczo zbliżył się do zwierzęcia. Rozjuszona kreatura niebezpieczne uderzyła psa, jednak ten szybko się podniósł i korzystając z okazji przejechał bestii po udzie. Wściekły ryk rozległ się po najbliższej okolicy. Starając się myśleć logicznie ruszył biegiem w stronę wody, na plażę. Na otwartym terenie będzie miał większe szanse aby przeprowadzić atak niż tu, w leśnej plątaninie. Nie minęła chwila a wybiegł z lasu wprost na mokry piach. Spod jego łap leciał piasek prosto w oczy bestii, której mało brakowało aby dogonić psa. W pewnym momencie skoczyła i jednym susem znalazła się przy psie. Swą łapą odrzuciła go na prawo i od razu starała się na niego rzucić. Pies przekoziołkował kilkanaście metrów, siła uderzenie była ogromna. Mimo trzęsących się łap wstał i uniknął kolejnego ataku. Wyciągnął miecz i tym razem to on zaatakował. Rzucił się na lewy bok, miecz wbił poniżej klatki piersiowej. Zwierzę zawarczało i odwdzięczyło się kolejnym uderzeniem które zwaliło psa z nóg. W momencie gdy ghul rzucił się na niego, wbił miecz w jego brzuch. Zielona maź zaczęła się sączyć, a sama bestia zaczęła wydawać piskliwe odgłosy, coś na wzór zawodzenia. Pies stanął nad zwierzęciem ciężko dysząc. Nie miał żądnych ran od zębów, więc wyeliminował ewentualne zakażenie. Jedynie co go martwiło, to przenikający ból głowy. Wyciągnął miecz i schował go do pochwy. Wolnym krokiem ruszył w stronę portu.
 Fallon ?
| 789 słów → 35೧ | Walka → 10PU |

Od Fallon cd Horusa

Nadal nie dowierzając, patrzyła na sakiewkę którą dostała. Odwróciła się jeszcze ostatni raz, po czym podeszła do psa który obsługiwał innych. Kupiła coś do jedzenia, a kiedy była już syta, podziękowała po czym wyszła z karczmy. Dalej miała przy sobie sakiewkę, szybko podjęła decyzję. To nie było jej. Miło z strony Horusa, że jej pomógł. Jednak nie mogła tego wziąć. Ruszyła więc na poszukiwanie psa. Nie mogła się zbytnio skupić, ciągle coś ją straszyło, słyszała dźwięki w krzakach. Nawet nie pamiętała, jak znalazła się w tamtym lesie. Z trudnościami, dotarła do miejsca, gdzie spotkała Horusa po raz pierwszy. Zdeterminowana aby oddać mu jego własność, nie przeraziła się nawet tłoku innych psów, którzy patrzyli na nią z szokiem. Nie dziwiła się. Była brudna, a na białym futrze było to dwa razy lepiej zauważalne.

Idąc przez, jak to określił Horus, rynek, wypatrywała znajomego pyska. Jednak, co chwilę na kogoś wpadała. Cały czas. Aż w pewnym momencie, zauważyła go. Było już późno, a Horus stał właśnie obok jakichś innych psów. Zanim Fallon zdążyła do niego podejść, jakaś suczka zaczepiła ją i zaczęła oglądać z każdej strony.
- Takie piękne futro! A całe w błocie i kłakach! Pomogę ci kochana, choć! - Suczka nie dała jej odpowiedzieć, tylko zaciągnęła za sobą. Fallon wzięła u niej kąpiel, oraz została przez nią wyczesana. Dopiero wtedy mogła wyjść, jednak była zadowolona. Teraz nie wyróżniała się aż tak wśród tłumu, który mimo późnej pory dalej tu był. Była już noc, więc Fallon postanowiła, że poczeka na Horusa do jutra. Jak postanowiła, tak też zrobiła. Jednak, przyciągała uwagę, psy podchodziły do niej i pytały cały czas o to samo, kiedy już zmęczyła się odpowiadaniem na pytania, skupiła się i stworzyła swoją iluzję. Siedząc w krzakach, patrzyłam jak psy rozmawiały z moją iluzją, która bardzo przypominała mnie. Byłam zadowolona, bo z każdym dniem byłam lepsza w używaniu swoich mocy. Nawet nie zauważyła kiedy zasnęła. Mimo gwaru, jakoś nie przeszkadzało to Fallon. To była noc, której koszmar z Ziemi się nie pojawił. Rano, wstała pełna energii. W pewnym momencie zauważyła Horusa, jak stoi obok jej iluzji. Nagle, postać Fallon zniknęła rozpływając się, a pies odskoczył do tyłu, nie rozumiejąc co się stało.

Fallon wstała i ścisnęła sakiewkę. Podeszła do Horusa.
- Hej Horus - uśmiechnęła się delikatnie, jednak nieśmiało. - Spokojnie, to co widziałeś, to tylko iluzja. Każdy pytał mnie o to samo, miałam dość. Czekałam na ciebie.
- Na mnie? Skąd wiedziałaś, że tu będę? - zapytał pies, patrząc nieco podejrzliwie.
- Nie wiedziałam, ale miałam nadzieję, że cię tu spotkam. Chciałam ci coś oddać. - Fallon podała psu sakiewkę - Prawie nic nie ubyło, tylko wczoraj użyłam tego aby coś zjeść. To twoje, nie mogę tego wziąć.
Horus patrzył dalej na suczkę z zaskoczeniem. Fallon uśmiechała się delikatnie, jednak szybko przybrała pokerową twarz, zdając sobie sprawę, że może wyglądać dziwnie. Potrząsnęła łbem. Horus spojrzał do wnętrza sakiewki, a potem znów na Fallon.
- No co? Nie patrz tak na mnie, przecież nie zabrałabym tego, co nie jest moje. Nie mogłabym. Dzięki za pomoc, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. - Fallon ruszyła wolnym krokiem w kierunku lasu.
- Dasz sobie radę? - Głos Horusa rozbrzmiał w powietrzu, Fallon słyszała go mimo gwaru. Kilka psów przystanęło, aby popatrzeć co się dzieje.
- Spokojnie. Muszę sobie dać radę, w końcu, każdy martwi się o siebie... - Nieco zasmucona suczka wolnym krokiem, z dumnie podniesionym łbem zbliżyła się do lasu. - Do zobaczenia - to były jej ostatnie słowa, po tym znikła za krzakami.

Horus?
| 583 słów → 25೧ |

Od Horusa cd. Fallon

Psa ogarnęło wielkie zdziwienie gdy spoglądał na oddalającą się suczkę. Biegła przez sam środek rynku, przepychając inne psy na boki i nie rzadko przeskakiwała przez rozstawione kosze pełne broni lub owoców. Jakby się czegoś bała ... przynajmniej takie wrażenie miał Horus. Zaciekawiony suczką pies, odepchnął myśl o wykorzystaniu wolnego dnia inaczej niżby odszukanie pięknej nieznajomej i zapytanie się czy aby wszystko jest dobrze. Wiedział że na pewno nie jest szpiegiem, ale ... ciekawość przewyższyła wszystkie inne możliwości. Nie wyglądała na szpiega. Biegła cała spięta, często się potykała. Co jak co, ale nawet sfora iskry nie wynajęłaby tak beznadziejnego szpiega. Rozejrzał się po rynku, widząc że ruch trochę ustał skierował się na rozstaje dróg w Lapsae. Wolnym krokiem ruszył za śladem nieznajomej.

Mimo że krążył po chaszczach jakieś dwie godziny, ciężko było mu wyłapać trop suki. Noc się zbliżała, więc i jego zmysły powoli się wyostrzały. Kilka godzin później nie miał problemu z wyłapaniem woni innego psa. Był pewien że należy do suczki, więc mozolnie brnął dalej w leśnym podszycie. Zgodnie z jego intuicją był kilkanaście mil od najbliższej strażnicy, cieszył się w duchu, że gdyby coś go napadło, to ma się przynajmniej czym obronić. Sztylet leżał głęboko w skórzanej sakwie, pochwa z mieczem wisiała na jego ramieniu. Nie kiedy miał problem z przejściem w niektóre miejsca, jednak im coraz bardziej oddalał się od Lapsae, tym bardziej natura była dziksza i trudniej było gdziekolwiek przejść. Zatrzymał się siadając przed sporej wielkości drzewem i z ulgą odetchnął. Wyciągnął spory kawałek suszonego mięsa i powoli przeżuwając wpatrywał się w gwiazdy. Tak, jak to robił kiedyś, na Ziemi. Mimo że widział je wiele razy, ciągle go zaskakiwały swymi gwiazdozbiorami i zmieniającym się położeniem.

Nie wiedział gdzie zaszła owa Fallon, tak się przedstawiła, jednak musiała zajść bardzo daleko. Zaczęło już świtać gdy mijał strażnicę. Dał znać strażnikom że jest z Jutrzenki. Mimo że go znali, poprosili go o dokumenty. Pies westchnął i wyjął kilka starannie złożonych pergaminów. Szybko podał je psom, te po chwili oddały mu je i przepuściły go przez bramę. Mimo że ta nie miała wielkiej funkcji, wystarczyło otoczyć strażnice, ciągle ją stosowano, bynajmniej dla utrudnienia wrogim jednostkom korzystania z drogi w razie ataku. Niebezpiecznie zbliżał się do jakiegoś totalnego odludzia, czuł rześkie powietrze nadchodzące z wschodu. Morze. Zapewne był w okolicach delty Matre, która rozciągała się przez dobre kilka mil. W końcu ta ogromne rzeka musiała gdzieś wydostać się do morza, a siła której dodawały jej spore dorzecze, musiała gdzieś ujść.

Oddech psa gwałtownie zmienił tempo gdy zobaczył sylwetkę idącej suczki. Przyśpieszył kroku i już po chwili był niecałą milę od niej.
- Fallon - krzyknął przeskakując konar i gładko lądując w trawie. Jego arsenał trochę mu ciążył, jednak pies nie zwracał na to najmniejszej uwagi i dalej biegł. Suczka gwałtownie się obróciła, w jej oczach malowało się przerażenie które zaraz zastąpiła zaskoczeniem.
- Uhm, cześć - powiedziała idąc krok w tył. W końcu stanęła i z widoczną ostrożnością wpatrywała się w psa. Miała podkrążone oczy i lekko zapadnięte boki. Mimo że przez grube futro nie dało się tego tak mocno zobaczyć, delikatne rysy po profilu zdradzały jej stan.
- Wszystko dobrze ? Dziwnie uciekłaś na rynku - lekko się zbliżył i siadł naprzeciwko białej husky.
Kąciki jej ust zrobiły lekki ruch do góry, jednak zaraz speszona powróciła do dawnej miny. Zerknęła na psa i machnęła długim, białym ogonem.
- Śpieszyłam się ... dużo tam było psów - rzekła z nutką niepokoju - Śpieszyłam się.
Pies nie chcąc być nieuprzejmy i nachalny, zganił się w myślach i zmienił temat.
- Horus jestem - oznajmił z uśmiechem na psyku - Chcesz trochę ? Może dziwnie wygląda ale jest dobre.
W tym samym czasie wyciągnął spory kawałek suszonej wołowiny i podał suczce. Ta przyjęła podarunek, lekko się uspokoiła. Najwidoczniej gwałtowny strach minął. Pies nie wiedział co owa suczka mogła porabiać tak głęboko w lesie, jednak sam był zmęczony. Suczka pewnie kilka razy bardziej niż on. Widząc z jaką zawziętością pałaszowała suche mięso, zdał sobie sprawę i że mu w brzuchu burczy. Odrzucił tę myśl i zdał sobie sprawę że za niecałe kilka godzin jest jego warta w strażnicy. Szybko wstał i rzucił spojrzeniem na sukę. Ta skończywszy jeść także wstała, czekając na dalszy bieg wydarzeń ze strony karmelowego owczarka.
- Chodź za mną - rzucił za ramię i kierując się w stronę najbliższego portu, dokładnie obok strażnicy w której miał się stawić. Kilkanaście mil przez las, jedna przez małą wioskę rybacką i port - jeden z najbardziej uczęszczanych szlaków handlowych stał przed nim otworem.

Droga w większości przebiegła w ciszy. Był jednak taki moment że Horus rozgadał się, opowiadając trochę o sobie jak i o zwykłych głupotach. Gdy zdał sobie sprawę że mówi o nudnych, codziennych obowiązkach, wiedział, że pewnie teraz zmęczona idzie obok niego z myślą aby przestał. Ta jednak słuchała z zaciekawieniem, lepiej niż inne psy. Droga zleciała dosyć szybko.

Wszedł do karczmy i i upewniwszy się że suczka weszła za nim, wręczył jej sakiewkę Soli. Jego marzenia o koniu już dawno się ulotniły, wolał sokoły. Soli miał jak na chwilę aktualną całkiem sporo, więc nie żałował zawartości sakiewki. Ta zdziwiona prawie upuściła woreczek.
- Miło mo było, muszę już iść - powiedział ostatni raz zerkając na białą sukę.
Wątpił aby spotkał ją jeszcze raz, pewnie weźmie pieniądze i kupi bilet na statek, lub ulotni się szybciej niż wtedy gdy ją spotkał. Wyszedł z karmy i skierował się w stronę wysokiej, kamiennej wierzy. Kilka godzin zmiany, być może zdąży skończyć przed zmrokiem.

Fallon ?
| 910 słów → 45೧ | 

Od Fallon cd Horusa

Suczka wpatrywała się w obcego, na którego wpadła przed chwilą z impetem. Próbując ukryć zawstydzenie, przybrała kamienną twarz i zeszła z psa. Podała mu łapę, pies po chwili zdecydował się przyjąć pomoc.
- Przepraszam, nie zauważyłam cię. Nie chciałam - Odezwała się nieco bez namiętnie. Tak, jakby nie było w niej emocji, jednak po chwili odetchnęła głęboko. Do tej pory, stała wyprostowana jak drut, spoglądając na obcego - Ja... jestem Fallon. Przykro mi, że na ciebie wpadłam. A teraz.. muszę już iść.

Uśmiechnęła się lekko i rzuciła się w tą samą stronę, w którą zmierzała wcześniej nie czekając na słowa poznanego. Biegnąc, myślała o tym, że już na samym starcie się ośmieszyła. Po jakimś czasie zwolniła, idąc teraz powoli lasem, starając się uspokoić kołaczące serce. Była zmęczona, biegła od momentu kiedy zaczęło gonić ją dziwne stworzenie. Tak bardzo się przestraszyła, że nie sądziła, że wpadnie na teren tak bardzo tłoczny. To tylko spotęgowało jej strach. Usiadła pod jednym z drzew, a kiedy usłyszała szmery w krzakach, odskoczyła. Po chwili okazało się, że to tylko wiatr.
- Uspokój się Fallon, nic się nie dzieje. Spokojnie... jest dobrze... - Suczka sama nie wierzyła w to, co mówi. Jednak, chciała się jakoś pocieszyć. Pierwszy dzień, a ona od razu kogoś staranowała, była głodna i nie wiedziała jak się tu odnaleźć. Nie miała też domu. Tak naprawdę, nie miała nic.
Błąkała się po lasach aż do późnej nocy. Kiedy zmorzył ją sen, położyła się gdzieś na uboczu, po czym zasnęła.
Śniło jej się jej dawne życie. Była psem domowym, miała kochających właścicieli, jednak pamiętała kiedyś o wychowaniu na ulicy i swoim wyrachowaniu, kiedy zostawiła ciężarną suczkę, swoją przyjaciółkę z tamtych lat i odeszła. Wtedy wszystko się zaczęło, poza tym, każdy dba o siebie...

Fallon obudziła się tuż o świcie, jednak z głodu nie miała siły aby wstać. Kiedy w końcu znalazła w sobie trochę energii, podniosła się na łapy i ruszyła powoli jeszcze głębiej w las. Aż ktoś krzyknął za nią, a ona, mimo przerażenia nie miała siły uciekać

Horus? 
| 335 słów → 15೧ |

25.04.2018

Od Horusa

Napięcie wśród psów niespotykanie urosło od jego przybycia do Eos i Wiosennego Festiwalu. Sam niekiedy wolał chodzić na patrole z jakimkolwiek towarzyszem broni niż gdyby miał samotnie strzec murów zamku. Od kiedy zaczął regularne treningi w posługiwaniu się bronią coraz z mniejszą bojaźnią spoglądał w ciemną gęstwinę. Co jak co, ale ostatnie wydarzenia mocno zapadły w jego pamięci. Nie wiadomo jaki wróg lub stworzenie czaiło się w mroku, czekając jedynie na dogodny moment aby zatopić swe kły na jego karku.

Jeszcze ten ostatni raz zerknął na las, i wolnym krokiem ruszył w stronę białego wilczura. Mimo że oba psy dobrze się znały, nie darzyły się ogromną przyjaźnią. Większość ich wspólnych patroli przebiegała w ciszy. Podczas niektórych odgłosów wydawanych przez leśne stworzenia, Horus dziękował w duchu Aaronowi że wynagrodził jego szpiegowskie starania sztyletem. W końcu nie był zdany jedynie na zęby i pazury, prawda ? Ta myśl dodawała mu otuchy gdy maszerował, przedzierając się przez leśny podszyt.
- Jeszcze jedno miejsce i możemy wracać - zawołał do Berrigana. Kundel obrócił łeb i dał znać że zrozumiał. Oboje przyśpieszyli z myślą o sytym posiłku. W końcu na patrolu są już trzy godziny, zgodnie z rozkazem przywódczyni Morrigan, inni strażnicy mieli ich zastąpić w ciągu kilkunastu minut. W momencie ostatniej mili, coś wyskoczyło na niego i nie czekając chwili zatopiło zęby w jego żelaznym okryciu. Karmelowy owczarek warknął i szybkim ruchem otarł się o pień przyciskając tym samym przeciwnika do pnia. Zwierzę puściło, gdy ciemny pies przejechał sztyletem po jego nodze. Z jego gęby wyleciał przenikliwy charkot któremu towarzyszyło dzikie zawodzenie, wydane jakby od niechcenia. Berrigan przeszył owe istnienie swoim żelaznym mieczem. Szybkim ruchem wytarł je od krwi i włożył z powrotem do pochwy.
- Szybko je zabiłeś - rzucił owczarek przyglądając się dziwnej istocie. Ta jeszcze lekko drgała, zapewne była już martwa - Co to jest ? Ghul ?
Mimo że pies nie miał wiedzy na temat, rozpoznał woń rozkładającego się ciała i okropny wygląd. tego, co przed chwilą go ugryzło.
- Tak ... to ghul. Tylko ... skąd on się tu wziął ? - biały pies zerknął na Horusa - Wracajmy już.
Droga powrotna do strażnicy nie trwała długo, gdyż psy wręcz biegły, nie spoglądając się na boki.

Pies szybko się rozejrzał po mapce i ruszył krokiem szybkim, zostawiając w tyle innych przechodniów. Zamierzał odwiedzić koński targ, miejsce sprzedaży sokołów jak i bogate w broń stoiska. Najpierw skierował się w stronę koni. Podziwiał te silne i majestatyczne zwierzęta. Był już bliski zakupu pewnej myszatej klaczy, jednak jego budżet mu na to nie pozwolił. Z utęsknieniem patrzył się na nią gdy kolejny chętny pytał o jej cenę. Była wysoka, nogi miała mocno zbudowane a cała sylwetka dodawała jej gracji której inne konie nie miały. Machnął łapą i stwierdził że skoro ma problem z opuszczeniem jednego konia, to co się stanie wtedy, gdy stanie przed stadem jastrzębi i sokołów ? Skierował kroki do stoisk z bronią. Przez kilka godzin szukał czegoś odpowiedniego, jednak dopiero po kilkunastu mieczach coś wpadło mu w oko. Całkiem niezły miecz leżał przed nim i aż prosił się o jego kupno. Ostro targował się ze sprzedawcą, i w końcu stanęło na cenie kilkuset Soli. Wyciągnął z sakwy sumę i wręczył sprzedawcy. Otrzymał smukły, żelazny miecz o nazwie Lunaris wraz z ciemno brązową pochwą. Zapiął metalową klamrę na boku i chwilę później maszerował dumnym krokiem przez Lapsaelijski rynek. Nie zauważył pewnego psa i już po chwili poturlali się kilka metrów. Lekko speszony zauważył leżącą na nim postać.

Ktokolwiek ? C:
| 558 słów → 25೧ | Walka → 5PU |

23.04.2018

Powitajmy Fallon!

Powitajmy nową suczkę w sforze!
Fallon to trzyletni Husky Syberyjski. Postanowiła pozostać tymczasowo bezrobotny.
Podczas wizyty u Wyroczni poznała swój żywioł - iluzję.
Teraz zostanie oprowadzona po terenach sfory przez Przewodnika.

Powitajmy Lajosa!

Powitajmy nowego psa w sforze!
Lajos to czteroletni  Petit Basset Griffon Vendéen. Postanowił pozostać tymczasowo bezrobotny.
Podczas wizyty u Wyroczni poznał swój żywioł - światło.
Teraz zostanie oprowadzony po terenach sfory przez Przewodnika.

13.04.2018

Od Horusa cd. Agnes

Pies wpatrywał się w suczkę przez dłuższy czas. Mimo że przez jego ciało nieustannie przechodziły fale bólu, zdobył się na delikatny uśmiech. Albo owa dama poczuła litość chcąc mu dogodzić w cierpieniach, albo nie chciała (lub nie ufała) mu na tyle aby zostawić go samego w jej chatce.
- Rozumiem twoją troskę i tak dalej, aczkolwiek ... - zerknął na speszoną minę zerkającej na niego suczki - Mieszkam niedaleko stąd. Nie będę ci czasu zawracał.
Spotkał się lodowatym spojrzeniem pełnym stanowczości. Odwrócił głowę i delikatnie postawił jedną łapę na ziemi. Przeszył go piekący ból wzdłuż kręgosłupa i szyi. Szybko się otrząsnął i stwierdził że sensu nie ma w tym, co robi. Musiał zdać się na litość brązowo białej suczki ..., w sumie jest ona pierwszym psem z którym spędził więcej czasu niż godzina. I zwrócił na niego uwagę dłużej niż kilka sekund. Głęboko odetchnął powietrzem i zerknął na suczkę. Ta nie miała zamiaru odpuścić i zostawić go samego. Zaczęła grzebać w ziołach i przeglądać poniektóre książki, zapewne o ziołach.
- Co ty masz z tymi ziołami ?
Suczka wlepiła w niego swoje zaskoczone ślepia, po czym wróciła do wykonywanej czynności.
- Zioła ... no, zioła - zaczęła pewnym głosem i zaraz zwróciła się do Horusa - Są dobre, i w smaku i w zastosowaniu.
Pies podniósł brew w geście zapytania. Słyszał o niesamowitych cudach natury aczkolwiek ... wolał pewne źródła.
- Czyli .. ?
- Na pewno lepsze niż jakaś tam gorzałka - stwierdziła z przekąsem i stanęła w progu. Badawczo spojrzała się na karmelowego owczarka i zarzuciła na siebie sakwę.
- Wychodzę - ostrożnie wypowiadała każde słowo - Mam nadzieję że jak wrócę to ... to się nic nie stanie.
Pies pomachał łapą na pożegnanie i delikatnie poprawił posłanie.

Około dziesięć minut po wyjście suczki zaczął czuć się obserwowany. Wiedział że to nieufna Agnes, gdyż w pewnym momencie końcówka jej ogona mignęła mu przed nosem. Ale po za tym niezła była. Nie zauważył jej przez pierwsze kilka sekund. Chcąc aby suczka nie raczyła się denerwować, obrócił się na lewy bok do ściany i przymrużył oczy. To było miłe z jej iż go ugościła, więc i pies nie chciał owej miłej osóbki zdenerwować.

Obudził go gwałtowny hałas. Zastrzygł uszami i szybko podniósł łeb. Kilka metrów dalej leżała Agnes. Oddychała miarowym tępem, więc raczej spała. Ostry hałas i ryk, który nastąpił po tym musiał także ją wybudzić gdyż machnęła ogonem i przewróciła się na lewy bok. Ryk się powtórzył, jednak i wioska zareagowała. Widać było przez skromne okno jak psy wychodzą ze swoich domostw i z przerażeniem wpatrują się w ową postać.
- Co to ... - cicho zapytał się suczki.
Ta wzruszyła ramionami i cicho podeszła do drzwi. Otworzyła je delikatnie i z hukiem zamknęła.
Na jej pysku malowało się przerażenie.
- Mantikora - wyszeptała i zaczęła przyodziewać się w broń i płaszcz.
- Tutaj ? To niemożliwie ... - owczarek delikatnie wstał.
Jednak mój żywioł czasami się przydaję. Byłem wstanie wykonać szybsze ruchy, bardziej szczypało niż bolało. Jednak jestem pewien że z samego ranka okropny ból wróci z podwójną siłą ... - pomyślał i ruszył wolnym truchtem za suczką.

Agnes ? c:

| 520 słów → 25೧ |

8.04.2018

Od Lady cd. Oskara

W osłupieniu wpatrywałam się w psa. Każda sekunda była dla mnie niczym kilka lat, które tak wolno upływały. W sumie i tak znałam odpowiedź. Zawsze znałam, o każdej godzinie i o każdej porze odpowiedziałabym tak samo bez jakiegokolwiek zastanowienia.
- Oskar ... ja ... tak !  - w ciągu jednej sekundy w moich oczach pojawiły się łzy które jak na złość nie chciały zniknąć.
Czułam jak moje serce wybija dziki rytm pod grubym futrem. Oskar delikatnie włożył mi na szyję perlisty naszyjnik który migotał w świetle księżyca.
Ciągle nie mogłam w to uwierzyć ... Pies którego kochałam także darzył mnie wielkim uczuciem i przed chwilą to pokazał ... Nie czekając na jego reakcję zarzuciłam się na jego szyję i trwałam w uścisku jego łap kilka minut. Potem poczułam jak zaczyna lizać mnie po pysku, po czym odwzajemniłam to czułe zachowanie. Ta noc była piękna i wątpię abym ją kiedykolwiek zapomniała.

Zmrużyłam oczy gdy poranne słońce weszło na horyzont. Dokładnie pamiętałam wszystkie wydarzenia z wczorajszego wieczoru. Delikatnie się przeciągłam uważając aby nie zbudzić drzemiącego obok mnie psa. Mojego partnera. Kogoś, z kim chciałam spędzić całe swoje życie. Kogoś, kogo kochałam najmocniej na świecie. Zerknęłam na owczarka który jeszcze spał. Dopiero teraz zauważyłam że wręcz na nim leże. Delikatnie pogładziłam aksamitne futro, które na każdy mój dotyk falowało. Położyłam łeb obok Oskara i wpatrywałam się w niebo o świcie. Nie zauważyłam kiedy mój partner się obudził, czule mnie objął i siedział wraz ze mną podziwiając cuda natury. Delikatna, mieszana woń roślin uderzała nas tworząc wspaniałą atmosferę. Mieliśmy jeszcze wianki z poprzedniego wieczora, mieniły się porannym słońcem wieloma kolorami.
Trochę czasu upłynęło zanim wyszliśmy z królewskich ogrodów. Słońce górowało już na niebie, a my wolnym krokiem wychodziliśmy z kwiatowego raju. W międzyczasie rozmawialiśmy na najgłupsze tematy ciągle śmiejąc się z jeszcze głupszych rzeczy. Droga wolno nam schodziła, a my się nie śpieszyliśmy. Na rynku w Lapsae gwałtownie się zatrzymaliśmy gdy do naszych nosów doszła cudowna woń jadła. Wczoraj prawie nie dotknęliśmy jedzenia na balu, nie mówiąc już o ranku. Widziałam jak Oskara porywa woń pieczeni. Przewróciłam oczami i ruszyłam za psem. Mimo że spodziewałam się jakieś knajpki, Oskar zaprowadził mnie do kameralnej restauracji. Siedliśmy w uroczym stoliku na dworze, delikatny wiatr wiał porywając gdzieniegdzie płatki kwiatów. Średniej wielkości kelner podszedł do nas trzymając mały, zielony notesik.
- Co dla państwa ?  - jego niski głos wprawił nas w lekki śmiech. Spojrzał się na nas krytycznym wzrokiem z nutką urazy. Zaraz nasze wyrazy spoważniały, jednak w duchu śmialiśmy się do rozpunku.
- Poprosimy Leśną Przekąskę i Maślaną Rozkosz  - odparł Oskar wpatrując się w kartę dań. Była niebieska i dziwnie się zginała na boki. Kelner wszystko zapisał i energicznym krokiem ruszył w stronę budynku.
Zapatrzałam się w Oskara, a on we mnie. Powiedziałabym że miłość na zawołanie. Nie umiałam skierować oczu w inny kierunek niż jego spojrzenie ... Czyli to jest tytułowa miłość od pierwszego spojrzenia. Pamiętam jak czytałam te wszystkie książki i zawsze się dziwiłam jak można się w kimś zakochać ... Teraz już rozumiem. Nikt nie panuję nad tym wspaniałym uczuciem.
- Podoba ci się ?  - ciszę przerwał Oskar.
- Oczywiście ... to jest najpiękniejsza rzecz jaką kiedykolwiek miałam  - wydusiłam z siebie. Kolia kontrastowała z moim czarnym futrem. Woala na grzbiecie delikatnie falowała, nieznacznie mieniąc się w blasku słońca.
Naszą rozmowę przerwał kelner który niezdarnie położył przed nami talerze z obfitym jedzeniem. Dołożył jeszcze dzban wody z sokiem malinowym obok. Mięta unosiła się na wodzie i na pewno dodawała sporo smaku wodzie. Nie czekając na nic zaczęliśmy zajadać się pysznościami które przed sobą mieliśmy. Kiedy skończyliśmy, chwyciliśmy cytrynowy napój i popijaliśmy przez długi czas. Znowu cieszyliśmy się sobą jak gdyby jutro miałby być koniec Jutrzenki.

Wieczór był stosunkowo ciepły. Oskar zafundował mi wiele atrakcji, między innymi wypad do Świętego Gaju jak i wycieczka po zamku. Wracaliśmy właśnie z teatru. Grali Julię i Romea. Piękna sztuka, i kątem oka widziałam że nie tylko mnie wzruszyła. Siedliśmy na ławce i wpatrzeni w tryskającą fontannę zerkaliśmy na siebie. W końcu ... ślub.
- Oskar, jak tam plany ślubne ? - zapytałam szeroko się uśmiechając. Miałam nadzieję że pies zdradzi swoje plany.
- O to się już nie martw, na to przyjdzie czas. A teraz cieszmy ...
- Się sobą bo życie jest kruche - dokończyłam zdanie i zerknęłam na unoszącą się wodę.

Oskaar :^ ? Miało być słodko a jest śmiesznie :')
| 723 słowa → 35೧ |

Od Agnes (C.D Horusa) | Wróg wśród nas cz. III

Czas dłużył się nieubłaganie. Horus wybiegł z ich kryjówki już z około dwie godziny temu, a nadal nie wracał. Wypatrywała jego łaciatego futra, ale widziała jedynie mrok oplatający las, wśród którego kryła się baza wroga. Była w zupełnie innym miejscu niż to, do którego wchodziła z dwójką psów, które okazały się być przeciwnikami, którzy tylko czekali aż zabierze łapę ze sztyletu. Las był na tyle gęsty, że mogła schować się wśród krzaków i sosen, aby krążyć tam niespostrzeżenie. Najpewniej już planowałaby ucieczkę z tego miejsca, kiedy przyjdzie drugi szpieg, ale za każdym razem kiedy wychylała się, aby zobaczyć miejsce, przez które mogliby uciec piekąca łapa dawała się we znaki. Robiło się coraz gorzej. Krew nie chciała zastygnąć i mocno się sączyła, ale tak naprawdę to nie to ją tak bardzo przeraziło - ropa miała podejrzany kolor i bała się, że wda się zakażenie i łapy już nie uratują. Przygryzła wargi nie chcąc o tym myśleć, a następnie położyła się zaciskając powieki. Chciała zasnąć i obudzić się w innym miejscu, z dala od tego wszystkiego. Wzięła głębszy wdech i usilnie próbowała przywołać sen, ale przez ból, który przeszywał jej ciało od rozciętej kończyny, aż po koniec kręgosłupa nie potrafiła tego zrobić.
Podniosła się ponownie i oparła o drzewo, nadal wyczekując Horusa. Jej wzrok błądził pomiędzy drzewami, a ona sama miała ochotę najzwyczajniej w świecie przemknąć między strażnikami o wiele lepiej i szybciej niż ten dzikus, który podawał się za osobnika tej samej rasy co ona. Odzywała się w niej jednak... moralność? W końcu on sam zaryzykował, aby przynieść jej potrzebne zioła. Dzięki czosnku będzie mogła zwalczyć zakażenie, a dzięki makowi ból będzie malał. Mimo tego, że stała pomiędzy drzewami, to nie był to dziki las. Widać było wydeptane miejsca, gdyż najpewniej wróg czasami wychylał się dalej za obóz, aby sprawdzić czy nikt nie odkrył ich miejsca położenia.
Agnes praktycznie cały czas się wierciła i zmieniała swoją pozycję. Już po chwili runęła na miękki mech i położyła się na grzbiecie, aby patrzeć na bezchmurne, rozgwieżdżone niebo. Widać było, że zaczynała się wiosna. Dni były coraz cieplejsze i bardziej słoneczne, a wokół niej błękitne fiołki kołysały się wraz z delikatnym wiaterkiem. Suka przechyliła głowę i zauważyła, że z jej sakwy wypadły ważne dokumenty. Jak poparzona nie zwracając uwagi na ból przy wstawaniu wstała i zaczęła je zbierać. Nadal zastanawiały ją gryzmoły na niektórych kartkach. Zmarszczyła nos i westchnęła. Na jednej kartce namalowany był wisielec, który jednoznacznie przedstawiał plany wroga. Przez ciało borderki przeszedł dreszcz, dlatego zebrała to wszystko najszybciej i schowała. Teraz musiała jedynie czekać na psa.

Stała na warcie co chwila wychylając się delikatnie zza drzewa. Przed nimi rozciągał się obóz, a te tereny były ogrodzone metalowym, niskim płotem, który prawdopodobnie był pod napięciem. Trudno byłoby dostrzec zarówno go, jak i resztę małych obozów pomiędzy krzewami, więc Agnes nie zdziwiła się, że to tutaj przeciwnik zdecydował się osiedlić. Wciągnęła nosem rześkie nocne powietrze i oglądnęła się za siebie, aby sprawdzić co robi Horus. najwyraźniej zasnął, ale cały czas kręcił się w miejscu i coś pomrukiwał, jak gdyby śnił mu się koszmar. Chciała być na jego miejscu i położyć się, aby w spokoju zasnąć, ale wiedziała, że musi pilnować ich kryjówki. Nie chcieli, żeby ich nakryli.

Zauważyła jedynie kątem oka, że Horus upada, ale nie miała czasu, aby zobaczyć co dokładnie mu się stało. Psy prowadziły nierówną walkę atakując ją z wszystkich stron, a ta wymachiwała w ich stronę sztylet. Szurała po ciele przeciwników nożem na przemian z unikami, dlatego praktycznie nie wiedziała co dzieje się wokół niej. Jeden z jej przeciwników dostał w oko, dlatego wrzasnął i upadł na ziemię. Przestraszona Agnes chwyciła sztylet i odsunęła się w tył, kiedy wróg zaczął posuwać się do tyłu, a później uciekać do obozu. Reszta uciekła jego śladami zostawiając ją samą, wśród miłej dla ucha leśnej ciszy, którą wypełniało ciche ćwierkanie ptaków i piski myszy. Suka schowała sztylet do pochwy i podbiegła do towarzysza. Schyliła się i zauważyła, że oddycha, ale nie poruszał się. Agnes z głębokim westchnieniem uniosła go delikatnie i przełożyła przez grzbiet, aby następnie ruszyć w stronę Helecho. Nagle jednak między drzewami zauważyła chowającego się psa, który przypomniał jej wroga-towarzysza, który przedstawił się jako Anton. Ruszyła w jego stronę i warknęła wymierzając sztylet przy jego gardle.
 - A ty idziesz ze mną.
Papiery zaczekają, przecież nagle nie znikną. Oddychała ciężko ledwo postawiając kolejne kroki przez las, gdyż pies był nieco cięższy od niej, a łapa mimo opatrunku nadal w pełni się nie zagoiła. Minęło dużo czasu, a może jeszcze więcej kiedy wreszcie na horyzoncie zaczęły pojawiać się małe domki, które razem tworzyły dobrze znaną jej wioskę. Cały czas na oku miała Antona, który mamrotał coś pod nosem. Próbował uciec, ale ona cały czas szła przy nim z wymierzonym nożykiem. Przyśpieszyła, a ciało Horusa przełożone przez jej plecy drżało pod wpływem kroków. W końcu stanęła przed swoim podwórzem i pośpiesznie uchyliła furtkę, aby wejść do środka. Szybko uniosła w górze sznurek, który leżał na jej podwórku i przywiązała nim więźnia do murku. Nie ucieknie, dra jeden. Ruszyła szybko i weszła do domu, a tam odłożyła na legowisko owczarka. Ściągnęła czerwony bandaż i założyła nowy, a także obłożyła nowe rany. Spojrzała na sakwę, którą miał przełożoną przez ramię i zabrała ją. Wiedziała, że najpewniej ma w niej ważne dokumenty. Zmrużyła oczy wpatrując się w psa, a następnie odwróciła się na pięcie i wyszła. Miała nadzieję, że nie zdąży obudzić się do jej powrotu i nie zmasakruje jej domu. W końcu nadal nie mogła mu ufać.

- Poradziłaś sobie bardzo dobrze jak na twój pierwszy raz, Agnes - Powiedział Aaron przeglądając papiery i inne bazgroły, a także rysunki, które doniosła. Przez jego ramię przyglądała się wszystkiemu Morrigan, która marszczyła brwi. Ag nie wiedziała co w tym momencie odczuwała, gdyż miała zobojętniały wyraz na pyszczku. W jej oczach odbijał się jednak delikatny... strach? - Szkoda tylko, że się pokazaliście. Teraz z pewnością uciekną, dobrze, że mamy więźnia. Przy odrobinie szczęścia coś nam wygada.
- Rozumiem twoje obawy, Aaronie, jednakże zdaje się, że są za bardzo zdeterminowani. Przeniosą się w inną część terenów.
Owczarek pokiwał głową i uniósł głowę znad papierów, aby spojrzeć prosto w oczy łaciatej.
- Był tam z tobą inny pies, prawda? Horus? Możesz przekazać mu unikatowy sztylet, jako wynagrodzenie. - Powiedział z delikatnym, jednakże zestresowanym tą dawką nowych informacji uśmiechem biały i przekazał jej owinięty w pergamin nóż, który ta odebrała. - Możesz odejść.

- Zemdlałeś. Walczyłam jeszcze trochę z psami, jednemu z nich załatwiłam pamiątkę do końca życia. Heh, może pożegnać się z okiem, już go nie uratuje. Złapałam więźnia, psa, który sprowadził mnie do bazy i twierdził, że mnie przechytrzy. - Wymamrotała streszczając wszystko i zaraz nalała do kubka gorący napój z ziołami na ból głowy. A była pewna, że samca bolała po tym zemdleniu.
- Ile tu leżę?
- Pół dnia, może więcej.
Suczka podała mu kubek i usiadła obok popijając herbatę. Cały czas zerkała na Horusa, który leżał na łóżku popijając to co mu podała. Uniosła brew spoglądając na psa, który już po chwili odłożył kubek na bok bez zawartości. Agnes była cała spięta, siedziała w swoim domu jak na szpilkach. Nie przywykła do zapraszania nieznajomych do swojego domu, dlatego uważnie przyglądała się poczynaniom border collie'a. Odkaszlnęła, a jej gość od razu poderwał się i z cichym jęknięciem wlepił w nią spojrzenie.
- Nie chciałbyś może książki? Czegokolwiek? Wydaje mi się, że z takim czymś nie pójdziesz do domu. - Wskazała nosem bandaże, które miał poprzewijane w miejscach, gdzie były rany. Opatrunki były już czerwonawe, gdyż założyła je już trochę czasu temu.

<Horus? Wiem, nie wiele dodałam od siebie xD>
| 1253 słowa → 60೧ + 10೧| Zadanie → 50೧ i 1K |

Horus | Szpieg | cz. III

Karmelowy owczarek głęboko westchnął. Wydał z siebie cichy, gardłowy dźwięk w momencie gdy zauważył strażników. Spotkał się ze zdziwionym spojrzeniem suczki, szybko odwrócił łeb i skupił się na dwóch psach spacerujących po dziecińcu. Nie wydawały się zbyt zainteresowane otoczeniem, głębokie zmęczenie przejmowało ich wycieńczone umysły. Dobrze, teraz musiał wyczaić gdzie trzymają apteczkę lub inne medykamenty. Suka która z wyraźnym bólem kuśtykała za nim zerkała na niego z odczuwalną wrogością i niepewnością. Westchnął i rozejrzał się z ukrycia. Zauważył polowy, białozielony namiot. Jakiś pies nerwowo kręcąc łbem wyszedł z niego. Horus nie miał zamiaru takiej szansy zmarnować. Zrzucił sakwę i popchnął ją w stronę suczki.
- Siedź tu  - warknął na pod garbioną postać  - Nie ruszaj się pod żadnym pozorem.
Ta przewróciła oczami. Co się dziwi ? Nie była miła, to czego się spodziewa.
- Nie jestem taka głupia jak ty  - odparła delikatnie jeżąc futro na grzbiecie.
- Droga panno, bez takich  - zmrużył oczy w udawanym urażeniu i ruszył biegiem w stronę namiotu.
Miał zaledwie kilkanaście procent że go nie zauważą, ale cóż. Nie zostawiłby suczki w potrzebie, prawda ? Delikatny uśmiech wpełz niczym ślimak na jego pysk i potrwał zaledwie kilkanaście sekund. Wbiegając do namiotu nie zauważył jak kilka strażników wpatrywało się w niego. Migami dali sobie znaki i okrążyli namiot. Kilka chwil później przybyło więcej uzbrojonych psów, które zaczajone zbliżały się w stronę psa.
Owczarek rozejrzał się po wnętrzu i chwycił paczkę bawełnianych bandaży. Nie zastanawiając się długo wziął do łap butelkę mocnej gorzałki pod pachę i ruszył w stronę wyjścia. Nie będzie jakiś ziółek szukał. Phi. Nie jest jej sługą. A po za tym alkohol lepiej odkaża, i szybciej, zwłaszcza. Wychodząc wpadł na innego psa. Rozległy się krzyki i szczęk broni, jednak pies nie próżnował i przepchnął się do wyjścia za nim zdążyli zareagować. Kilka psów rzuciło się za nim, jednak on był szybszy. Jeśli pobiegnie do suczki, zdradzi jej pozycję. Przy dobrym wietrze uda mu się odciągnąć ich od niej ... Czemu do cholery martwi się o tajemniczą nieznajomą ? Jest skok i ma na grzbiecie obie torby pełne dowodów i tajnej poczty. A jednak rzucił się cwałem w przeciwną stronę. Zgrabnie wyminął stojaki z bronią i przeskoczył przez niewysoki płot odgradzający dziwne budowle. Tylko trójka strażników już za nim biegła, ale był pewien że reszta jest gdzieś z tyłu. Gwałtownie się zatrzymał i zakurzył drogę łapami. Czas odwrócić role. Z zawziętością rzucił się na jednego psa przewracając go na bok i drapiąc po karku. Ten przekręcił łeb i jednym ruchem walnął psa w bok, dzięki czemu Horus poturlał się kilka metrów dalej. Żołnierze nie byli w ciemię bici i otoczyli psa włóczniami. Cicho pokrzykiwali z radości, że złapali szpiega grasującego na ich terenie.
- Zostawcie mnie - cicho warknął do pobliskiego żołnierza odsłaniając kły - Jeden mój ruch i leżysz martwy z zmiażdżonym gardłem.
Brązowy pies wzdrygnął się i nieznacznie odsunął od psa. Zawołał coś w innym języku, kilka psów mu coś odpowiedziało. Horus nic nie zrozumiał z dialogu, aczkolwiek dostał olśnienia gdy zobaczył grubą linę którą ciągnął pies. Albo chcą go zawiązać, albo powiesić na najbliżej sośnie. Nie miał zamiaru czekać na ich decyzję, spiął mięśnie i zaryzykował skokiem w stronę mieczy.

Nie protestował kiedy brązowo biała kulka rzuciła się na niego, przybijając do ziemi i warcząc. 
Nie miał siły nawet jej zrzucić z siebie, mimo że była trochę mniejsza i lżejsza od niego. 
- To ty ? - warknęła cicho - Trochę ci zajęło przyniesienie kilku rzeczy. Kilka godzin to chyba za dużo.
Poczekał kilka chwil aż suczka sama z niego zejdzie dając mu trochę swobody aby wstać.
Pies przewrócił oczami i głęboko westchnął. Wypuścił z pyska małą butelkę alkoholu i paczkę trochę zaślinionych bandaży. Suczka przymrużyła oczy i podniosła lewą brew.
- Co. To. Jest. - wydusiła z siebie pokazując łapą na przyniesione rzeczy - Nie o to cię prosiłam.
- Wiesz co ? - odparł z nieukrywaną złością - Mam ochotę cię teraz po prostu zostawić. Jest noc, więc dam radę się wymknąć, mimo moich ran. Doniosę te cholerne dokumenty i będę miał ten spokój !
Ostatnie zdanie prawie wykrzyczał. Od razu przypomniał sobie że kilka metrów dalej biega w popłochu straż, a za drewnem jednak mieli dobrą kryjówkę i byłoby ciężko gdyby ją stracili.
Westchnął, ale nadal wpatrywał się ze złością w ślepia suczki.
- Rany ? Jakie rany ?! - odezwała się wściekle zniżając łeb - Miałeś zwinąć kilka ziół i bandaże ! Nie dość że zrobiłeś ogromny raban, to jeszcze nas szukają ! Nawet nie przyniosłeś głupich rzeczy ! Mogli mnie znaleźć, wiesz ? Oczywiście, nie pomyślałeś o tym. Rozumiesz pojęcie szpieg ? Może ci je wytłumaczyć ?
Suczka wystawiała jego cierpliwość na próbę, jednak czuł w jej głosie strach. 
- Rozumiem że chcesz się stąd wydostać. Ale nie musisz mnie oskarżać. Zaczaili się na mnie - szeptem oznajmił suczce - Wiesz że uciekłem dziesiątce strażników ? Rozumiem, cały czas tu siedziałaś i nie za bardzo obchodziło cię to co się dzieje ze mną. Spoko, nie znasz mnie.
Suczka nie za bardzo chyba wiedziała co powiedzieć, więc milczała wpatrując się we Horusa.
- Jak się nazywasz ? - ciszę przerwał pies wstając i podchodząc do suki.
- Najpierw ty.
Pies rzucił jej szybkie spojrzenie i zmienił kierunek do butelki z gorzałką. Odkorkował ją i polał sobie zadrapany bok. Szybkim ruchem zdarł strupa, pod którym pył i piach się zgromadziły tworząc plamę o nieciekawym wyglądzie. Syknął i zamknął oczy. Co jak co, ale to bolało. Zdziwił się gdy zobaczył że suka podała mu bandaże i przytrzymała butelkę. 
- Horus - cicho powiedział bandażując bok.
- Agnes - odparła i westchnęła nie spuszczając wzroku z psa.
- Nieufna jesteś - podniósł wzrok gdy zobaczył że suczka nie pozwoliła mu podejść aby polać jej łapę zawartością butelki - Okej.
Pies usiadł i wpatrzył się w las na wzgórzu.
- Robimy warty, Agnes - orzekł i położył łeb na swoich łapach - Ty pierwsza.
Suczka pokiwała głową a pies zapadł w płytki sen. Ciągle się kręcił i pomrukiwał, jakby jego sen był chaotyczny i niejasny.

Były cztery warty. Po dwie dla Agnes, dwie dla Horusa. Około czwartej w nocy zaczął budzić suczkę.
- Wstajemy droga panno - szepnął suczce na ucho, która przy zamkniętych oczach odepchnęła go od siebie - Nawet najlepsi są senni o tej porze.
Suka zerwała się jak oparzona i już była gotowa do drogi. Z łapą było już wyraźnie lepiej. Wolnym krokiem podeszli do skrawku bal drewna i zaczaili się nisko kucając. 
- Proponuję przejść za tymi beczkami i biegiem do lasu - Agnes zaproponowała i od razu ruszyła nie czekając na odpowiedź psa. Owczarek ruszył tuż za nią, idąc szybkim truchtem.
Żaden z psów nie spostrzegł, jak grupa uzbrojonych psów czeka na nich na skraju lasu.
Dowiedzieli się o tym, gdy zobaczyli jak idą w ich stronę z mieczami wyciągniętymi na sztorc. Żelazo pobłyskiwało, co źle wróżyło. Gdyby nie refleks Agnes i szybkość Horusa, już dawno oboje zamienili by się w czerwoną, bezkształtną masę. Pies wziął głębszy oddech i rzucił się na jednego strażnika. Szamotali się kilka sekund, jednak po chwili karmelowy owczarek triumfalnie górował na nieprzytomnym psie. Kilka psów ze sfory Iskry rzuciło się na Horusa, jednak ten albo uciekał albo zręcznie uskakiwał. Stracił z oczu Agnes, jednak adrenalina którą zafundowali mu strażnicy przyćmiewała jego umysł jedną myślą. Uciekaj. Skoczył od tyłu na psa, i oboje się zakręcili wpadając do błotnistego rowu. Horus szybko się z niego wydostał, jednak zaraz pobiegł dalej przez las. Niczym zabawa w kotka i myszkę. Nie mógł ich mocniej zranić, gdyż miały zakryte wszystkie czułe miejsca. W końcu dostał czymś w łeb, i stracił przytomność uderzając przy tym w drzewo.

Pies znajdował się w ciemnym pomieszczeniu. Na ścianach widniały egipskie malunki, zabytki lub szkice. Jego łapy były jak z waty, nie mógł nimi ruszyć, jedynie głowa pozostawała pod jego wolą. Do pokoju wszedł mężczyzna w podeszłym wieku, nagle złapał się za pierś i runął o kamienne płytki granatowej podłogi. Horus szczeknął kilka razy, rozpoznał swojego opiekuna, osobę która go kochała. Ciało zabrał dziwny świecący pojazd, mimo prób pies nie mógł nic zrobić. Zaczął się rzucać, jednak ogromy sokół zaczął nad nim krążyć niczym sęp na prerii. Gdy usiadł obok niego, wszystko zaczęło się rozpadać i znikać w ciemnej otchłani.

Pies przekręcił się i nieznacznie mruknął. Otworzył oczy i ciężko dysząc spróbował wstać. Przez każdą jego kończynę przechodził ostry ból, jakby przebiegł maraton. A może przebiegł ? Dopiero po kilku minutach zdał sobie sprawę że leży na czyimś łóżku. Czuć było wokoło zapachy wszelakich ziół, jedne przyjemnie pachniały a niektóre gryzły go w nos. Jednakże górowała mięta, która swym słodkim zapachem zadziwiała psa. Najpierw zdał sobie sprawę że nie jest sam w pokoju. Przekręcił głowę i zobaczył jak ciemne ślepia Agnes wpatrują się w niego przenikliwie. Później zauważył że jest owinięty przesączonymi bandażami w niektórych miejscach. Krępowały one trochę ruchy, jednak nie zwrócił na nie większej uwagi niż szybkie spojrzenie.
- Ehm, żyjesz ? - zapytała brązowo biała suka idąca w jego stronę.
Pies zamyślił się chwilę i pokiwał łbem. Spotkał się z nieznacznym spojrzeniem suczki. Przypomniał sobie o istotnej rzeczy, na którą ciężko pracował.
- Co z dokumentami ? Co się stało ? - odezwał się zachrypniętym głosem i wpatrzył w suczkę która przyglądała się kilku ziołom, aby później wrzucić je do garnuszka i zacząć mielić.
Dopiero gdy skończyła, udzieliła odpowiedzi.
- Dokumenty dostarczyłam, ciebie znalazłam w rowie z pokrzywami - powiedziała podnosząc jedną brew - Dali ci tą w ramach wynagrodzenia. Czyli w twoim mniemaniu uhonorowania.
Suczka rzuciła mu na łapy metalowy przedmiot. Szybko go obejrzał i stwierdził że to sztylet. Jego pierwsza broń. Psa nurtowało jeszcze jedno pytanie. 
- Co się tak w ogóle stało ? - zadał je szybko, odkładając przedmiot obok łóżka.

Co.To.Jest.
Agnes ? c:
| 1619 słów → 80೧ + 15೧ | Zadanie → 50೧ i 1K | Walka → 10PU |

Od Agnes | Masterchef - ogniem i nożem

Agnes wbiła nóż w stół z dezaprobatą spoglądając na kuchmistrza, który tłumaczył jej co dokładnie ma przygotować. Suczka była przyzwyczajona do tego, że wszystko robiła spontanicznie i już dawno temu porzuciła książki z przepisami, które kurzyły się gdzieś na półkach. A wtedy, kiedy faktycznie je wyciągała by zrobić konkretne danie to zawsze dodawała coś od siebie. Po prostu nie mogła robić wszystkiego tak jak inni - jak twierdziła wtedy byłaby zbyt przewidywalna.
- Co ci się nie podoba, kucharko? - Spytał niezadowolony kundel przerywając swoją dłużącą się w nieskończoność wypowiedź. Spoglądał raz na łaciatą, a raz na nóż, który był do połowy wbity w drewniany stół. Po chwili wyciągnął go i odłożył na jego miejsce obok innych narzędzi, którymi były sztućce. Dotknął łapą miejsca, w którym była dziura i zmarszczył nos i czoło, a jego ogon nastroszył się. Wyglądał jakby rozmyślał o rzeczach wagi światowej. Dopiero po chwili otworzył szerzej pyszczek, a w jego oczach lśnił żal podobny do tego, kiedy ktoś straci bliskiego. - Prze-przecież... ten stół miał dobre dwieście lat!...
- Przynajmniej wreszcie załatwisz nowy. Wiesz, taki bez drzazg i zarysowań. Nie wiem czy jest w twoim słowniku takie słowo jak "nowy". - Błękitnooka spojrzała na delikatnie wygiętą rączkę od garnka; wszystko było dokładnie wymyte i nie było widać praktycznie starości, ale po niektórych pamiątkach każdy dureń mógłby zauważyć jaki sentyment do rzeczy posiada nasz kochany kuchmistrz. Kundel za to w między czasie kiedy suka rozglądała się zmarszczył jeszcze bardziej brwi, przez co wyglądał bardziej na zdezorientowanego. Dopiero po chwili wziął uspokajający oddech i uśmiechnął się delikatnie, aby po kilku sekundach zapytać ponownie:
- To co w końcu ci się nie podoba?
- To, że narzucacie mi różne rzeczy, o. - Prychnęła Agnes i zmierzyła swojego przełożonego ponurym spojrzeniem zimnych jak lód oczu.
- Szkoda, że pani do nas przyszła. Jesteś w wykwintnym pałacu, a nie przy domowej kuchence.
Agnes westchnęła, kiedy kuchmistrz najzwyczajniej w świecie odszedł szybkim krokiem, aby podejść do kolejnego a'la kucharza wybranego tylko i wyłącznie na czas trwania Festiwalu Wiosny. Borderka spojrzała na kawałek pergaminu przyklejonego woskiem do ściany. Napisane na nim było niechlujnym, aczkolwiek w miarę ładnym pismem wszystkie dania do zrobieniu, a było tam napisane:
KNEDLE W LEŚNYM STYLU
 Na drugiej kartce zaraz obok był wyraźnie szybciej napisany przepis. Widząc te szczegółowo opisane działania krok po kroku suczce chciało się zerwać to wszystko i wrzucić do gotującej się wody. Uśmiechnęła się z drwiną, ale na jej pyszczku widać było zamyślenie. Musiała poukładać sobie to wszystko uprzednio przeglądając dokładnie składniki. W końcu zabrała mąkę i jajka, trochę mleka a następnie zaczęła to wszystko ugniatać na blacie. W międzyczasie telekinezą napuściła wody do garnka i przełożyła go delikatnie na kuchenkę. Włączyła gaz, aby woda się zagotowała. Odłożyła ciasto na bok i otworzyła szybko szafeczkę z dołu, aby wyciągnąć z niej to czego potrzebuje. Nie znalazła niczego wzrokiem, więc z zawrotną prędkością zaczęła grzebać w środku. W końcu znalazła ususzoną dziczyznę, grzybki i trochę przypraw, a wszystko w podpisanych słoikach. Jakby u niej był taki porządek, to robiłaby sobie obiad prawdopodobnie nieco szybciej. Wyciągnęła trzy pojemniki i postawiła je na wierzchu, aby później wysypać ich zawartość do miski. Wlała do niej nieco oliwy i dosypała przyprawy, aby namoczyć to wszystko. W końcu nikomu nie widzi się jeść suche (!) jedzenie. Kiedy wszystko wymieszała przystąpiła do wkładania tego do środka i zduszania, aby nie wyleciało. Później wszystko gładziła, aby powstała idealna kuleczka. Przygotowane danie wrzuciła do garnka. Kiedy już miała wyciągać przybiegł do niej nieco zmęczony kuchmistrz. Spojrzał z przymrużonymi oczami na resztki przyprawy w jednym z mniejszych słoiczków, a następnie zapytał z przekąsem:
- A cóż to?
- Stwierdziłam, że to smaku doda, kuchmistrzu. Proszę spróbować! - Powiedziała Agnes unosząc brew i od razu wleciała knedlem do otwartego ze zdumienia pyszczka psa. Pomlaskał głośno, a na jego pyszczek wstąpiło najpierw niezadowolenie, ale później przemieniło się w zdumienie.
- Mmm, masz szczęście. Jest dobre.

| 658 słów → 30೧ | Zadanie → 50೧ i 1K | Gotowanie: Poziom zaawansowany 1/2 |

7.04.2018

Od Oscara cd. Lady | Bal

Zanurzyłem się po szyję w gorącej wodzie. Czułem, jak moje mięśnie się rozluźniają. Nie miałem jednak czasu na relaksacyjne zabiegi. Musiałem się umyć, uczesać i odpowiednio przyszykować. Razem z Lady postanowiliśmy skorzystać z ostatnich dni festiwalu i wziąć udział w przyjęciu w Pałacu. Nieco stresowała mnie perspektywa krążenia pośród wykwintnych gości ze sfory naszej, ale i innych. Musiałem się zaprezentować jak najlepiej, szczególnie, że miałem naprawdę poważne plany.
Wstałem i wodą z wiadra spłukałem z siebie mydliny. Następnie, już poza prowizoryczną wanną, zacząłem suszyć swoją sierść. Wykorzystałem do tego swoje moce, bo w końcu mają mi pomagać. Podmuchy wiatru szybko uporały się z wilgocią. Następnym krokiem było wyczesanie kudłów. Nie robiłem tego często. Szczerze, uważałem, że jest mi to zupełnie zbędne, ale dzisiejsza okazja była wyjątkowa. Szczotka poszła w ruch, chociaż mało zręcznie. Zajęło mi mnóstwo czasu zanim osiągnąłem wynik chociażby zadowalający.  Przejrzałem się w lustrze i stwierdziłem, że wyglądam nie najgorzej, przynajmniej jak na moje standardy. Nigdy nie dbałem zbytnio o wygląd. Ale dzisiaj…
Podszedłem do skrzyni stojącej pod oknem w salonie. Zacząłem wyciągać kolejno znajdujące się wewnątrz przedmioty, aby w końcu wydobyć gwóźdź dzisiejszego programu. Niewielkie pudełeczko o barwie wzburzonego morza. Włożyłem je do sakiewki i odetchnąłem głęboko, szykując się na nadchodzące chwile.
Wyszedłem z domu i rozejrzałem się dookoła. Słońce chyliło się już ku zachodowi, oblewając okolicę ciepłym blaskiem. Na niebie pojawiła się już blada tarcza księżyca. Panującą wokół ciszę przerywał jedynie melodyjny głos drozda. Miałem ochotę przystanąć na chwilę i wsłuchać się w słodkie kwilenie, jednak musiałem już ruszać. Bal zbliżał się wielkimi krokami. Drogę do Lapsae pokonałem truchtem. Niejednokrotnie spotykałem psy podążające w tym samym kierunku co ja. Nikt jednak się tak nie śpieszył. Nie wierze jednak, że nikt nie odczuwał tego zniecierpliwienia, radosnego oczekiwania aż spojrzy się w oczy ukochanej osoby, aż usłyszy się jej głos i poczuje ciepło ciała obok siebie… Potrząsnąłem głową.
-Zachowaj te pokłady uczuciowości na później… - mruknąłem sam do siebie.
W końcu wpadłem na plac nieopodal karczmy, w której nocowała Lady. Rozglądałem się zniecierpliwiony, gdy stałem w umówionym miejscu. W końcu jednak dostrzegłem czarną sylwetkę, tak bliską memu sercu. Zbliżyła się do mnie z gracją. Na grzbiecie miała jedwab, który delikatnie powiewał na wietrze. Kontrastował z ciemną sierścią i zdawał się potęgować lekkość z jaką poruszała się suczka. Wtuliła się we mnie, a ja otuliłem ją szyją. Po krótkim przywitaniu ruszyliśmy do Pałacu.
Bogactwo zapachów i ozdób, którymi wręcz przesiąknięte było wnętrze sali, powalało. Byłem prostym psem z ludzkiego miasta, który część życia spędził w szarym, wiecznie zawalonym papierami mieszkaniu. Nigdy nie doświadczył takiego przepychu i wykwintności. Jednak psy pogrążone w rozmowach, z kieliszkami szampana unoszącymi się tuż obok nich, zdawały czuć się tutaj niczym na własnym podwórku. Spiąłem się nieco, jednak zauważyłem, że i Lady jest zestresowana. Postanowiłem wziąć się w garść i pocieszyć damę w potrzebie. Sprawiłem jej komplement, a ona uśmiechnęła się delikatnie. Następnie daliśmy się ponieść świętowaniu… Muzyka rozbrzmiała, ruszyliśmy do tańca. Zupełnie spontanicznie, przecież nigdy w życiu nie tańczyłem. Jednak z Lady wszystko było łatwiejsze, dostosowywałem się do jej ruchów pełnych gracji. Między piruetami patrzyliśmy sobie w oczy, tryskające szczęściem. Kroki stawały się coraz śmielsze, wkradał się element, który zdawał się wręcz rozgrzewać nasze umysły, władać naszymi ciałami. Muzyka ucichła, a my opadliśmy na miękką sofę, oddychając ciężko.
Siedzieliśmy nad sadzawką, w ogarniętym mrokiem ogrodzie. Był on oświetlony jedynie przez blask świec wypadający przez okna z sali balowej oraz księżyc, który przejął władanie nad nocnym niebem. Zastępy żab i nocnych ptaków rozpoczęły swą balladę, która w towarzystwie dźwięku trzcin poruszanych na wietrze dawała ulgę od głośnej muzyki zamkowej orkiestry. Szmer wodospadu koił umysł. Nikt poza nami nie przebywał w ogrodzie, byliśmy sami. Idealna atmosfera. Gdybym tylko miał więcej odwagi… Spojrzałem w oczy wtulonej we mnie suczki. Odbijały się w nich gwiazdy. Były niczym głębia, z której nie chciałem się wydostać. Westchnąłem cicho.
-Lady…- szepnąłem.
-Tak?
Odetchnąłem głęboko, świat zawirował... Daj spokój idioto. Przecież to ona. Osoba, przy której możesz być sobą, która doskonale cię rozumie. Przecież właśnie tego chciałeś!
-Tego dnia, wiesz, kiedy szliśmy nad ocean… - zacząłem, a ona skrzywiła się nieco na wspomnienia owego wydarzenia. Ja jednak kontynuowałem. – Ja myślałem, serio myślałem, że to koniec, że wszystko stracone. A potem, ty. Znów pełna energii, w gaju. Jak druga szansa. Szansa dla nas oboje. Ja… Ja po prostu zrozumiałem, że to wszystko jest takie kruche, że, że…
-Mówienie to zdecydowanie to, co ci nie wychodzi… - zaśmiała się cicho. – Po prostu ciesz się tą chwilą… Ciesz się nami…
Uśmiechnąłem się. Przecież ona czułą to samo! Nie było sensu się tłumaczyć, ona doskonale wiedziała o co mi chodzi.
-Lady. Chcę cieszyć się nami. Chcę cieszyć się życiem w tym świecie. Gdy tutaj przybyłem nie sądziłem, że będę chciał dzielić je z kimkolwiek, jednak ty, ty jesteś wyjątkowa i ja to czuję… Abym mógł w pełni cieszyć się tym życiem, spełnij jedno moje marzenie… Jedno jedyne,  potem wszystko się ułoży, bo będziemy pokonywać przeciwności razem. – zacząłem mówić szybko, a w międzyczasie wyjąłem z sakiewki pudełeczko. Otworzyłem je, a naszyjnik  z pereł zalśnij w świetle księżyca.
-Lady, moja damo… Czy zostaniesz moją partnerką?- zapytałem, a moje oczy zrobiły się wilgotne.

Lady?? Lel. To coś jest martwe jak moja dusza.
Ale... Miłość rośnie wokół nas? Tuptaj mi tu do ołtarza, nie ma śpiewania!
| 856 słów → 40೧ | Zadanie → 50೧ i 1K |

6.04.2018

Powitajmy Yasmin!

Powitajmy nową suczkę w sforze!
Yasmin to trzyletni mieszaniec. Postanowiła objąć stanowisko łucznika.
Podczas wizyty u Wyroczni poznała swój żywioł - noc.
Teraz zostanie oprowadzona po terenach sfory przez Przewodnika.

Chcę poznać ją lepiej!

Od Oscara cd. Od Lady | +Straż miejska

Lady była bardzo żwawa jak na kogoś, kto jeszcze kilka godzin temu był przygnieciony przez stertę głazów, a następnie wychładzał się samotnie na plaży, wśród brył lodu. Skutecznie atakowała mnie strumieniami wody. W końcu skończyliśmy pływać w gorących źródłach i usiedliśmy pod drzewem. Słońce górowało na horyzoncie, przygrzewając delikatnie, jak przystało na pierwsze tygodnie wiosny. Zdałem sobie sprawę z tego, że nie jedliśmy niczego od poprzedniego dnia. W sumie nie miałem pojęcia w jaki sposób mogłem przeoczyć rozpaczliwe wołania mojego organizmu. On najpewniej uradowany z tego, że zwróciłem na niego uwagę postanowił jeszcze dotkliwiej uświadomić mi mój głód. Pierwotny krzyk został również zauważony przez Lady, która uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, nadal przymykając oczy. Zawstydziłem się nieco, gdyż nie lubiłem okazywać tego, że w środku jestem tylko zgrają flaczków w sosie własnym, która jednocząc się, próbuje utrudnić mi życie. No dobrze... Pomińmy to, że bez nich nie byłoby ono możliwe...
Suczka podniosła się i otrzepała. Krople wody, która pozostała na jej sierści nie ominęły mojego pyska, więc i pokręciłem nim dynamicznie. Usłyszałem jej chichot. Zignorowałem to i szybko znalazłem się u jej boku.
-Wiesz co, może zahaczylibyśmy o jakąś karczmę? Miska zupy lub talerz pieczeni dobrze nam zrobi... - uśmiechnęła się szeroko.
-Możemy odwiedzić Lapsae. Zajazd w Helecho jest bliżej, ale nie ukrywam, że kuchnia stolicy bardziej przypadła mi do gustu - zaproponowałem, a ona skinęła głową, by następnie ruszyć truchtem na wschód.
Dogoniłem ją kilkoma susami. Droga minęła nam na luźnej rozmowie, przeplatanej czasem czułostkami. Śmieszne. Jeszcze niedawno nie mogłem sobie wyobrazić siebie w takiej sytuacji. "Gdy serca dwa jednym rytmem biją"... Ech. Staję się coraz bardziej poetycki. Źle to wróży...
Dotarliśmy do bram Lapsae. Gdy tylko minęliśmy granice okalającego je lasu, uderzył nas gwar, która tam panował. Dało się również słyszeć, muzykę i śpiewy. Festiwal Wiosny trwał w najlepsze. W stolicy prawdziwe tłumy, a my wybraliśmy się na obiad. Pewnie nie znajdziemy nawet wolnego stolika. Podzieliłem się swoimi przemyśleniami z Lady.
-Wiesz co, może wrócimy do Helecho? Straszny tłum, masa obcych psów... - zacząłem.
-Daj spokój Oscar! Będzie fajnie. Nie chcesz się nieco zabawić?- zapytała i zatopiła we mnie spojrzenie, które mógłbym nazwać... kuszącym?
Westchnąłem cicho i ruszyłem do przodu. Nie przepadałem za obcymi. No, może z kilkoma wyjątkami. No ale cóż... Festiwal jest po to, by się bawić. Suczka znalazła się tuż obok mnie. Po jej minie wnioskowałem, że była wręcz zachwycona stolicą zatopioną w zieleni i kolorowych kwiatach.
-Czujesz to? - zapytała rozmarzona.
-Tak... Pieczeń... - uśmiechnąłem się do niej szeroko.
Prychnęła i pokręciła głową.
-Kwiaty! Hiacynty, żonkile... -westchnęła cicho z zachwytem.
-Ja tam czuję pieczeń. - skrzywiłem się, a ona spojrzała na mnie spode łba. - No dobra, już dobra!
Zaśmiałem się i podszedłem do krzaczka błękitnych kwiatów, obok którego przechodziliśmy. Zerwałem jeden z nich i umieściłem go za uchem suczki.
-A teraz idziemy na pieczeń! - zarządziłem i pobiegłem truchtem w kierunku karczmy.
Usłyszałem za sobą jedynie gadkę o tym, jaki jestem przyziemny i pozbawiony delikatności. Prychnąłem. Niech tylko powie, że nie jest głodna.
Otworzyłem ciężkie drzwi tawerny, zza których już dobiegały dźwięki rozmów, śmiechów i delikatne pobrzękiwania instrumentu muzycznego. Pomieszczenie było zatłoczone, wypełnione dymem z palenisk. Tłum jedynie potęgował panujący tam gorąc. Zakaszlałem, gdy ciemne kłęby napłynęły mi do nozdrzy. Wszedłem jednak do środka, a Lady pojawiła się tuż za mną. Uśmiechnąłem się do niej i wskazałem niewielki, wolny stolik pod otworzonym oknem. Oświetlający go blask słońca sprawiał, że mebel wydawał się wręcz zesłany przez niebiosa. Szybkim krokiem, jednak nie biegiem, ruszyłem w jego kierunku, aby ktoś przypadkiem mi go nie zajął. Czułem, że nie jestem jedynym chętnym na to wyśmienite miejsce. Odniosłem jednak sukces i mogłem odpocząć z moją... Ach z moją ukochaną, co tutaj wiele kryć!
Kelnerka sprawnie przebrnęła przez masę gości i zjawiła się przy nas z uśmiechem na pyszczku. Złożyliśmy zamówienie, a ona równie szybko zniknęła w kuchni. Rozejrzałem się po sali, podczas gdy Lady zaczęła coś mówić. Słuchałem jej jednym uchem i potakiwałem. Moja uwaga skupiona była na kilku typkach siedzących przy stole po drugiej stronie sali. Po ich zachowaniu widać było, że mają za sobą nie jedną butelkę gorzałki, czy też kufel piwa. Byli głośniejsi niż większość klientów, poza tym z ich pysków płynęły potoki wyzwisk. Czasem dało się również usłyszeć nieco z ich prywatnego życia.
-Słuchasz mnie w ogóle? - zapytała moja towarzyszka z wyrzutem.
Ocknąłem się i uświadomiłem sobie, że za długo przyglądam się nieznajomym. Spojrzałem jej w oczy i uśmiechnąłem się delikatnie mając nadzieję, że wybaczy mi chwilowe zacięcie. Mruknęła coś pod nosem po czym zamilkła. Również zaczęła rozglądać się po sali. Między nami zapanowało milczenie, jednak nie oznaczało to bynajmniej ciszy. Teraz i Lady przysłuchiwała się okrzykom pijanych psów. Co jakiś czas padały strategiczne nazwy, a ja notowałem sobie wszystko w pamięci. Moja uwaga nie odwracała się od nich nawet, gdy na stole pojawił się aromatyczny rybi filet w sosie koperkowym. W końcu usłyszałem coś, co ostatecznie przekonało mnie, że to przybysze ze Sfory Iskry.
-A jak tam twój Brian? Jak gom ostatnio widział, nie dorastał mi do łokci! - zaśmiał się głośno jeden z nich.
-Ano, wyrósł, zmężniał. Wyobraź sobie, że go na wojaczkę wzięło! Moja Marta codziennie śle do niego listy, boi się o smarkacza jakby był z porcelany. - powiedział ochryple inny, najwyraźniej ojciec Brian'a.
-Ooo! To w Calor długo nie usiedzi, w końcu poszedł w ślady ojca.
-Jeśli poszedł w ślady ojca, wkrótce będzie dyndał razem z nim na szubienicy! Ile wyście wychlali?! Czy tak zachowują się osoby naszego pokroju? Zbierajcie się, a ja zapłacę. Nie spodziewajcie się jednak wynagrodzenia po najbliższej misji. - do grupki podszedł inny pies, zupełnie trzeźwy. Biła od niego duma. Widać było, że ma władzę nad pozostałymi. Mógł być oficerem, lub hersztem bandy. Mówił o wiele ciszej od innych, tak, aby pozostali goście go nie usłyszeli. Nie udało mu się to zupełnie. Owszem, może ktoś, go nie zwracał na niego uwagi, mógł nie usłyszeć jego słów, jednak mi się to udało.
Postanowiłem wykorzystać to, że właśnie skończyliśmy jeść, aby podejść do kontuaru i przyjrzeć się nieco nowo przybyłemu. Był masywny psem, najwyraźniej mieszańcem, co wcale nie ujmowało mu potęgi. Miał w sobie coś z doga, a może pitbulla. Nosił ciemny płaszcz. Gdy wyciągał mieszek, dostrzegłem naszywkę w kształcie głowy smoka. Znak Sfory Iskry... Pies zapłacił, rzucając na ladę kilka soli. Gdy wrzucał resztę do sakiewki, ta mu się przechyliła, a z jej wnętrza wypadła moneta, która potoczyła się po dębowej podłodze. Stałem za nim, więc szybko ją podniosłem i podałem nieznajomemu przyglądając się jej. Har, waluta naszych północnych sąsiadów. Wyrwał go szybko i spojrzał na mnie wrogo.
-Sam dałbym sobie radę. - warknął.
-Ach, wybacz. Wiesz, u nas, w Sforze Jutrzenki, jesteśmy bardzo pomocni. - uśmiechnąłem się do niego szeroko, przyjaźnie, choć wręcz gotowałem się w środku ze stresu.
Zrozumiał przekaz. Obnażył kły i popchnął mnie, ruszając w kierunku towarzyszy.
-Hola, hola! Ja chciałem tylko pomóc, skąd ta wrogość? - zapytałem nadal grając.
Lady, widząc co się dzieje, pojawiła się u mojego boku. Zlustrowała wzrokiem stojącego na przeciw psa.
-Cofnij się. - szepnąłem do niej ostrzegająco.
-Myślisz, że cię zostawię?- odparła z buntownicza miną.
Tymczasem do swojego przywódcy podeszła reszta bandy.
-Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy. - mruknął do mnie jeden z nich. Wyziewane przez niego powietrze w większości składało się z alkoholu.
-Ale czy ja coś zrobiłem? - podniosłem brwi.
Psy szybko dały swojemu towarzyszowi do zrozumienia, że muszą wyjść. Ten cofnął się pośpiesznie i ruszył za nimi do drzwi. Gdy tylko zniknęli mi z oczu, odwróciłem się do Lady.
-Coś mi tu nie gra...- mruknąłem.
-Doprawdy?- popatrzyła na mnie w stylu "no wow Sherlocku".
Uśmiechnąłem się i podałem karczmarzowi pieniądze za posiłek. Następnie wyszliśmy z lokalu na ulicę. Odetchnąłem głęboko świeżym powietrzem. Był miłą odmianą dla zaduchy panującej w karczmie. Do moich uszu dobiegała muzyka. Na scenie właśnie trwał jakiś występ.
-Może obejrzymy? - zaproponowałem wskazując tamten kierunek.
Lady z chęcią na to przystała i oto ruszyliśmy w stronę występujących psów. Nagle, gdy przechodziliśmy obok zaułka w wąskiej uliczce, poczułem mocne uderzenie w tył głowy. Świat zawirował, rozdwoił się, by następnie skryć się w ciemnościach... Słyszałem krzyk suczki.
Serce zabiło mi szybciej, w żyłach zaczęła krążyć adrenalina. Niczym rycerz... No bez konia i zbroi, ale liczą się intencje... Wracając... Niczym rycerz ruszyłem, by bronić damy serca. Zapomnijmy o tym, że cały świat wirował. Zapewne poruszałem się jak tamte pijane psy. No właśnie! Zapach alkoholu bardzo przybliżał mi postać moich wrogów. Miałem niemal całkowitą pewność, że to właśnie od nich oberwałem. Dowiedziałem się przecież zbyt wielu informacji. Minęła chwila zanim zdołałem zorientować się w sytuacji. Moje ciało powoli wracało do normy, więc mogłem już wyciągnąć sztylet. Postanowiłem jednak skorzystać ze swoich mocy. Podmuch wiatru powalił chwiejącego się psa, który następnie przewrócił stojącego za nim kompana. Dostrzegłem Lady, której udało się wyrwać napastnikowi i teraz mierzyła do niego ze sztyletu. Potraktowałem go strumieniem powietrza, a ona poprawiła ognistą kulką, przez którą w powietrzu uniósł się swąd przypalonej sierści i mięsa.
-Biegnij po straż!- krzyknąłem, a ona szybko wykonała moje polecenia.
Ja natomiast wróciłem do walki. Jeden z przeciwników wskoczył mi na grzbiet, chwytając za skórę na karku. Zawyłem z bólu, lecz szybko zrzuciłem agresora. Spadł na brukowaną ulicę, a ja przygniotłem go ciężarem ciała tak, że nie mógł się ruszyć. Reszta z nich również szykowała się do ataku. Stworzyłem niewielki wir, który uniósł pył pokrywający drogę. Rzucił jednym z psów o ścianę budynku, a ten osunął się bezwładnie na podłoże. Nie chciałem zabijać. Mogą mieć ważne informacje. Dbałem więc jedynie o to, aby stracili przytomność. Głowicą sztyletu uderzyłem nacierającego wroga w skroń. On również wylądował na bruku. Zostało mi jednak jeszcze trzech. Ich przywódca stracił cierpliwość i rzucił mi się na bok, powalając mnie. Próbowałem się bronić, lecz wytrącił mi sztylet tak, abym nie mógł użyć telekinezy. Pozostały mi jedynie moce, jednak i one takowe posiadał. Poczułem jak zamarzam. Wokół mnie powstały kryształy lodu.
-Hej ty! Odwal się od niego! - usłyszałem krzyk Lady, następnie wrzask przeciwnika, by znów poczuć swąd spalenizny. Lód, który mnie otaczał, stopniał. Reszta napastników została obezwładniona przez straż.
Wstałem, otrzepałem mokrą sierść i podszedłem do jednego ze strażników.
-Ci tutaj, pochodzą ze Sfory Iskry. - poinformowałem go.
Przyjrzał się im, podszedł do masywnego mieszańca i odsłonił smoczą głowę na płaszczu.
-Ech... Nie są szpiegami. Agenci nigdy nie użyliby znaku narodowego na ubiorze. Mogą jednak mieć poufne informacje, wyglądają na wojowników. Cóż. Dziękujemy za informacje. Może potrzebujesz pomocy? Jesteś ranny.
Spojrzałem na ulicę. Z mojej sierści skapywała krew. Adrenalina nadal krążyła mi w żyłach, więc nawet nie czułem bólu.
-Dam sobie radę. - uśmiechnąłem się lekko.
-Skoro tak uważasz. - mruknął i zajął się swoimi sprawami.
Ja natomiast podszedłem do Lady.
-Cóż... chyba dość przygód na dziś. - zaśmiałem się.
-Czyżby?
-Tak, jestem pewien. Najchętniej wróciłbym teraz do domu i posiedział nad rzeką. Co o tym sądzisz?
-Świetny plan. - uśmiechnęła się i bok w bok ruszyliśmy do Helecho. Jak gdyby nigdy nic...

THE END wreszcie.
| 1815 słów → 90೧ + 15೧ | Zadanie → 30೧ i 1K | Walka → 10PU |