7.10.2018

Od Lady cd. Oskara

Zdziwiona nagłym zachowaniem psa, nie protestowałam. Szczerze? Jego tajemnicze zachowanie i krótkie wyjaśnienia zaintrygowały mnie do tego stopnia, że końcówka mojego ogona zaczęła lekko drżeć. Momentalnie znalazłam się przy ciemnym owczarku i wspólnie ruszyliśmy szybkim, miarowym truchtem. Weszliśmy w tereny leśne i wędrując, nie pomijaliśmy żadnych widokowych zakamarków, wręcz przeciwnie, maszerowaliśmy do nich i z podziwem oglądaliśmy każdy klif, każde dziwne drzewo i to, co choć w małym stopniu wydawało się choć trochę osobliwe.

Oskar wybierał prześliczne szlaki, pełne wspaniałych widoków dolin i polan, ogrom kolorowego kwiecia napadał na nas ze wszystkich stron. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się, Okar i ja czuliśmy lekkie zmęczenie, w końcu dwugodzinna droga zmieszana z ciągłymi rozmowami może psa wykończyć. Dosłownie. Siedliśmy na polanie i gdy wygodnie się usadowiliśmy, dopiero wtedy poczułam, co to znaczy mieć przy sobie jakąś inną osobę. Kocham Oskara, nie słowem ale zachowaniem i czynem. Nie wiem, jak mam dziękować losie za te wszystkie chwile spędzone na ziemi. Może to jakieś wynagrodzenie za wszystkie krzywdy na tamtym świecie? Może. Skupiłam się na chwili, spędzonej przy ciepłym futrze kudłatego owczarka. Zielone listowie rozciągało się do końca polany i jeszcze dalej, jakby nie znało takiego czegoś jak cywilizacja. I dobrze. Jasno niebieska łuna rozciągała się po niebie, tworząc przejścia chmur, coś na kształt jednej, wielkiej kolejki. Wszystko żyję własnym życiem, nie przejmując się niczym innym. Poczułam jak instynktownie łapie za kolorowe kwiaty i zaczynam pleść długi sznureczek. Ciasno splecione kwiaty pomału zaczynały nabierać kształtu na cokolwiek. Szczerze? Nie wiedziałam, co to mogłoby być. Skupiając całą swoją uwagę na swoim rękodziełu, poczułam jak Oskar nakłada mi na łeb coś z kwiecia. Podniosłam swe oczy ku górze i dostrzegłam wianek z niepozornych, ale jakże przepięknych stokrotek i innych jasnych kwiatków.
— Ha, byłem pierwszy — powiedział z radosnym uśmiechem. Gdzie on się tego nauczył?

Ruszyliśmy, ja z wiankiem na łebku a Oskar z czymś w stylu korony z wszelakiego kwiecia. Zerkałam ciągle na niego a on jedynie odpowiadał szerokim uśmiechem na pysku. Humory nam dopisywały.
— Oskar, gdzie idziemy? — zapytałam mrużąc oczy gdy wyszliśmy na mocno oświetloną dróżkę. Oczywiście że do Litore, zdążyłam się już domyślić. Szliśmy ciągle na południowy-zachód, nie zmienialiśmy tej trasy od początku. I zaczynałam czuć charakterystyczny zapach soli, delikatny, ale zawsze świadczący o obecności morza.
— Pytasz się po raz kolejny, ale ja dobrze wiem, że wiesz — odpowiedział i parsknął śmiechem.
— Co cię tak śmieszy? — powiedziałam niby z urazą, ale od razu widać było, że jest udawana — Przestań, natychmiast.
Jednak moje prośby były na nic, im bardziej prosiłam, tym bardziej owczarek robił sobie ze mnie żarty. Chcę mieć wojnę, będzie ją mieć.
— Wiesz co, ostatnio miałam w planach zrobić takie placki z powidłami ... ale widzę że Cię to za bardzo nie interesuję.
Pies od razu spoważniał i tylko radosny błysk w jego oczach świadczył, że to wszystko jest zabawą.
— Wypraszam sobie, jestem jak najbardziej poważny — odrzekł z dumnym akcentem, po czym machnął radośnie ogonem, wywijając nim wzory w powietrzu.
— Tak, na pewno — odpowiedziałam wymijająco i mój oddech się gwałtownie zatrzymał, kiedy dojrzałam swoje ukochane morze między drzewami. Oskar zachęcająco przyśpieszył do biegu i już po chwili wspólnie ścigaliśmy się do wody. Nasze łapy wspólnie wybijały znany nam rytm.

Tup tup tup. Tup. Tup tup. Tup tup tup. Tup. Tup tup. Tup tup tup. Tup. Tup tup. Tup tup tup. Tup. Tup tup. Tup tup tup. Tup. Tup tup. Głośne szast i klap. Szast, szust. Szust. Szast ... Szust.

Wyszliśmy na plażę prosto z lasu, do brzegu jest jakieś ... dwieście metrów? Widziałam jak mnie wyprzedza, robił przy tym fikuśne figury; machał ogonem lub podnosił wysoko obie łapy. Ja nie potrafiłam się powstrzymać, mój ogon wariował i uszy nastawiły się na przygodę. Czułam najpierw utwardzony piach po łapami, potem taki zwykły i na końcu lekko wilgotny od fal. Przy granicy suchości i mokrości (?) lekko podskoczyłam i wręcz zanurkowałam w słonej wodzie. Kochałam zapach pobudzającej soli w nosie, jej ostry smak w pysku i nawet lekkie szczypanie w kącikach oczu. Zanurzyłam się po pierś w wodzie, najpierw opuszki, stawy i na końcu klatka piersiowa, z której czarne futro ulatywało mi na boki. Kątem oka zerknęłam na psa, ten także wszedł do wody i z nie mniejszą radością korzystał z jej walorów. Po zapoznaniu się z wodą, rozpoczęła się bitwa na ochlapywanie - nie było żadnej litości.

Siedziałam u jego boku i opierając się o jego puszystą kufę, wpatrywałam się w morze. To chyba było moje ulubione zajęcie od dawna, mimo że na tamtym świecie nie miałam o nim pojęcia, choć niby je pamiętałam. Jakże dziwne i niepokojące, nieprawdaż? Bliskość i ciepło bijące spod futra nie potrafiły zaspokoić wszystkich moich pytań co, gdzie, ale. W sercu je odrzucałam, tworząc dla nich szufladkę opatrzoną napisem ,,niepotrzebne - wyrzucić". Jakże teraz było mi miło, wspaniałe uczucie być dla kogoś ważnym nie dlatego że jest się ,,kimś", tylko dlatego, że tego kogoś się po prostu kocha. Od pewnego czasu w głowie krążyła mi jedna myśl, co z ślubem? Dla jednych to rzecz prosta i szybka, dla innych - lata przygotowywań. Ale ja wraz z Oskarem, do której grupy się zaliczaliśmy? Głosik w głowie podpowiadał mi, że idealnie po środku. Zbliżał się wieczór, powietrze stało się chłodniejsze, wsiąkające w skórę, mijając futro i fale wezbrały - będzie sztorm. Oskar chyba też dostrzegł nagłe zmiany pogody i tak jak siedzieliśmy, to teraz ruszyliśmy w stronę miasteczka.

839 słów (bez tup'tupów)→ 40౧