- Co myślałeś, debilu? - samica warkneła głucho w stronę medyka - Że to, że nie mam żadnej konkretnej mocy, oznacza, że przygwoździsz mnie do ziemi tymi swoimi roślinkami? I co? Zostawisz jak biednego szczeniaczka za karę?
Yasmin czuła się fatalnie, wiedząc że w porównaniu z innymi psami nie może liczyć na swoją moc. A może podświadomie i niechcący eskupal trafił w jej czuły punkt? Lady ma ogień, spaliłaby to zielsko w kilka sekund... Horus by się tym nie przejął a jedynie zerwał to łapą ze śmiechem i łzami rozbawienia w kącikach oczu. Nawet niektóre szczeniaki nie obawiałyby się żadnych takich przeciwności. Jedynie w czerni nocy jej poziom sprawności fizycznej wzrasta i daje większe pole do popisu. Po za tym, może liczyć jedynie na swoje umiejętności. W czasie tych kilku sekund miała ochotę rozpłakać się i pozostać tam, gdzie jest. Tak po prostu. Jej chwilowym marzeniem było to, aby wszystko wokół niej zamieniło się w głuchą pustkę i zostawiło ją w spokoju. Łapy zaczęły jej drżeć z emocji lub strachu przed samą sobą. Nigdy nie miała wyrzutów sumienia, że pozbawiła kogoś życia, choć wiele razy mogła ... nie zabijać. Po prostu mogła się oddalić, gdy ktoś doszczędnie dostał nauczkę. Jedynym psem, który zawsze powtarzał jej, że jest słaba, był Horus. Ale to on jest zarazem jedynym niepokonanym przez Yasmin psem i to on ją wszystkiego nauczył. Wręcz wychował, choć niecałkowicie. Znosił jej humory i stęki, gdy trzeba było - pomógł. A reszta... nie narzeka na Lady ani Oscara, są oni znajomymi. Słodka zemsta za wszystkie krzywdy niekiedy przynosi ukojenie... A ona nigdy nie popuszczała, choćby nie wiem co. Niekiedy jedna rzecz potrafiła zawładnąć jej ciałkiem i przejąć kontrolę także nad umysłem. Przez jej ciało przeszedł dreszcz niepewności i strachu, jej blednące spojrzenie nakierowała na szykującego się do ataku Elijaha.
Upewniwszy się, że okrywa ich blask jasnego księżyca, Yasmine wstała. Rzuciła się do przodu i wymijająco uciekła od magicznego ataku rzuconego przez Elijaha. Głęboko zaciągła powietrze przez pysk i z błyskiem rozbawienia w oczach uderzyła samca w bok. Nie było ono mocne, choć samica włożyła w nie więcej energi niż zazwyczaj. Ale nie musi być napiętnowany siłą. Bez trudu odskoczyła od niego, gdy chciał ją ugryźć w odwecie. Czuła ruch każdego mięśnia w jej ciele a zdenerwowanie przeciwnika popudzało jej krew żyłach. Cieszyła się jak młode szczenię, gdy uganiający się za nią pies starał się ją ugryźć czy powalić. Za każdym razem uciekała, czując jedynie odgłos kłapnięcia szczęk atakującego nad jej grzbietem. Gdy owa zabawa zaczęła ją nużyć, przeszła do własnego, wymyślnego ataku. Przecież zestrzelenie kogoś byłoby zbyt proste, prawda? Wgryzła się w kark a szarpiący się pod nią pies nie mógł sprawić nic, aby jej szczęki rozwarły się choć na chwilę. Bawiła ją ta bezsilność ofiary. Rzuciła się do okolic krtani i zawcięcie zaczęła szarpać i szarpać... Wgryzła się mocniej, czując mocniejszy napływ krwi. Poczuła charakterystyczną woń krwi, która przeżerała jej nozdrza. Jej smak drażnił jej jasnoróżnowe podniebienie, zabarwiając zęby i okolice pyska na ciemną czerwień. W jej oczach błyszczało zadowolenie i chęć dalszej zabawy. Strużki cieczy spływały jej z pyska na łapy, z łap na wilgotną ziemię.
~
- Horus! To niesprawiedliwe! - jęknęła, uginając grzbiet pod ciężarem cielska samca.Karmelowy owczarek ułożył się w poprzek, leżac na niej i z zadowoloną miną wpatrywał się w jej reakcję.
- Ależ przecież cię ostrzegałem. Jeśli popełnisz błąd, będę na tobie leżeć przez... eeee... kilka minut.
- Śmierdzisz potem i jesteś mokry od... potu - powiedziała i przekręciła łebek - Złaź. Natychmiast.
Owczarek rozciągnął łapy i z uśmiechem zamerdał ogonem, na co samica cicho się roześmiała.
- A obiecujesz że będziesz bardziej uważać? Jak widzisz, jedynie moja dobra wola może cię uratować od wąchania mojego wspaniałego potu. Jestem większy i mam większe możliwości, tak, moja panno? A ty musisz zaakceptować swoje predyspozycje, bo inaczej ciężko z tobą będzie. Masz je odpowiednio wykorzystać. Gdy atakuję cię pies taki jak ja, zauważ, że jest on o wiele silniejszy i być może szybszy. Ale to ty masz atuty, które jemu brak. U ciebie ma górować zwinność i inteligencja, przezorność jak i spryt. Masz przeciwnika zagiąć. I nie licz na swoje moce.
W jednej chwili mina suczki zmieniła barwę na zimniejszą w odbiorze.
- Jak to? - po chwili chciała coś powiedzieć, lecz Horus jej przerwał.
- Takto. Masz żywioł nocy i tylko w jej otoczce czujesz się dobrze. Ale jest też dzień i nie możesz o nim zapomnieć.
Dzień później dowiedziała się, że gdy Horus wracał z nocnej zmiany do domu, został zaatakowny. Ledwo wybronił się zabijając kilku napastników, ale i tak mocno oberwał. Gdy przyszła go odwiedzić w podmiejskiej lecznicy, majaczył ciągle o czmyś w gorączce. Na jego pysku malowała się bezsilność i żałosny strach. Gdy później zapytała go o przyczynę tego zachowania, z wewnętrzynym wahaniem odpowiedział, że nie chciał nikogo zabijać. To był instynkt, który nim zawładnął. Te psy miały rodzinę, były zwykłymi włóczęgami chcącymi zarobić i go okraść. Nic mu właściwie nie zrobili oprócz kilku siniaków.
Pozbawiła się powietrza na mocne kilka sekund, powodując gwałtowny atak kaszlu. W ślepiach górowało przerażenie i obrzydzenie własną osobą. Nie chciała zabijać. I tak by nie skrzywdziła za mocno Elijaha bo na pewno pomogłyby mu te roślinki. Ale gdyby się postarała... Poszarpany płaszcz oddzielał ją od zewnętrznego świata tworząc coś w rodzaju niezniszczalnej bariery. Pies ruszył w jej stronę z nieznanym jej wyrazem pyska.
- Zostaw mnie! - warknęła bez pewności, w czym efekcie przypominało to bardziej cichy pisk.
W kącikach oczu pojawiły się kropelki łez, które znikły gdzieś w oddali przy nagłym skoku. Wyswobodziła się z uwięzi oplatających ją pnączy i uciekła w mrok leśnej głuszy. Nie odwróciła się, mimo że słyszała jakieś krzyki czy nawoływania.
- Daj mi święty spokój! - krzyknęła jej głos roszedł się po lesie.
Zawierały kolejny słowny pocisk? A może obelgę? Nie chciała już nikogo znać i poznawać. Chciała do jedynego psa, który ją znał. Chciała do Horusa, który by pewnie rzucił coś mądrego a późnie po prostu ją pocieszył. Nauczył. Pomysłała o medyku i jej idiotycznemu zachowaniu. Gdyby tam została, mogłaby go zaatakować. Mogłaby zranić. Mogłaby zrobić coś złego. I poźniej by żałowała. Pierwszy raz obudziły się w niej tak skrajne emocje skierowane na temat zabijania. Nigdy wcześniej nie miała z tym problemu a teraz... teraz cierpiała. Biegła z otwartym pyskiem a noc prowadziła ją w nieznanym kierunku. Gałęzie smagały jej futro, niebieski płaszcz darł się w kolejnych miejscach a jej umysł przygniatały wyrazy pysków psów zabitych. Biegła, aby zgubić swoje lęki i obawy. Przebierała łapami coraz szybciej i szybciej, omijając wyrastające przed jej pyskiem drzewa czy krzewy. Miała wrażenie, że minęło jedynie kilka sekund od spotkania z psem a naprawdę przemineła dobra godzina. Nie przestawała biec aby pozbawić się zdolności myślenia.
W końcu usiadła wykończona pod drzewem jabłoni. Ranek zawitał dopiero teraz, spychając księżyc na drugi, zasłonięty i niewidoczny plan. Białe kwiecie drzewa tuliły ją zapachem a kora koiła. Bała się zamknąć oczy i zasnąć, ale w końcu poddała się uczuciu zmęczenia. Nie wiedziała gdzie jest i co tu robi, ale perspektywna kojącego snu pod owocodajnym drzewem... wygrała.
Elijah?
Łap i płacz za kiczowaty odpis.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz