2.06.2019

Od Elijaha cd. Yasmin

Siedziałem pośrodku polany, wodząc po niej wzrokiem z nieoczekiwanym smutkiem. Wieczorny, chłodny wiatr mierzwił moją sierść. Dłuższe kosmyki falowały podczas solidniejszych podmuchów nieskrępowanie, zaburzając kształt mojej sylwetki. Obok mnie leżały zapełnione medykamentami torby - znacznie lżejsze, po całym tym męczącym dniu. Wszędzie roznosiła się wyraźna woń krwi, która litrami wsiąknęła tamtego dnia w ziemię. Po gruncie walały się pozostałości po bandażach, butelki, fiolki. Nie miałem siły, by je zebrać. Patrzyłem się na nie z niemym przygnębieniem, nie mogąc zdobyć się na jakikolwiek ruch. Ściemniło się, do tego stopnia, że z ziejącej czernią pustki wyłuskiwało mnie jedynie zimne światło Księżyca. Kątem oka spostrzegłem zbliżającą się Yasmin. Odwróciłem od niej wzrok, mając nadzieję, że nie zmierza w moją stronę. Myliłem się.
- Na co czekasz? - radośnie lawirowała pomiędzy porzuconymi na polanie przedmiotami.
Wzdrygnąłem się, słysząc jej nienaturalnie wręcz wesoły głos. Poczułem jak po mojej skórze przebiega nieprzyjemny dreszcz. Chcąc ukrócić to irytujące uczucie, wstałem.
- Na pewno nie na ciebie - rzuciłem mimochodem, otrzepując się z tony kurzu, która zdołała przyczepić się do mojej jasnej sierści. Lśniące drobinki wyraźnie odcinały się od nikłej łuny nocnego światła.
Chwyciłem za skórzane rzemienie otaczające wieko mojej torby. Zaciągnąłem je bez trudu, z wprawą budowaną przez całe miesiące praktyk. Klamry zachrzęściły przyjemnie, dając mi pewność, że dobrze chronią zawartość sakw. Starałem się ostentacyjnie ją ignorować, żywiąc najszczerszą nadzieję, że takie zachowanie ją zniechęci. Odwróciłem się od niej, w całości poświęcając swoją uwagę na sprawdzanie drobnego ładunku. Po dokładnych oględzinach zarzuciłem juki na grzbiet, szykując się do drogi powrotnej. Ruszyłem wolnym krokiem, kierując się na główny trakt wąską, piaszczystą ścieżką, która przecinała polanę. Teoretycznie mogłem nocować w Helecho, mój domek był jednakże... w nie najlepszym stanie. Dalej nie zabrałem się za konieczne naprawy, takie chociażby jak załatanie dachu. Pragnąłem wrócić do Lapsae, nawet jeżeli jedynym miejscem, które na mnie czekało, była niewielka, zatęchła klitka w jakiejś podniszczonej kamienicy. Najgłębsze partie mojego umysłu proponowały, bym poprosił o nocleg Yasmin, odrzucałem jednak tę myśl natychmiast. Chciałem pobyć sam. Zastrzygłem uszami, rejestrując delikatny ruch. Nie mogłem tego zweryfikować, ale byłem prawie pewny, że suka w dalszym ciągu stoi raptem kilka metrów ode mnie.
- Za... Zaczekaj - wydusiła po chwili, tracąc swój zwyczajny rezon.
Westchnąłem cicho, w zasadzie nawet nie dlatego, że mnie to zirytowało. Czułem się źle. Miałem ochotę odciąć się od wszystkiego i wszystkich, zaszyć się gdzieś i po prostu odpocząć. Uniemożliwiała mi to.
- Horus powiedział, że z chęcią przyjmie cię na jakieś treningi. Może poduczyć cię w walce - zaczęła tłumaczyć, łapiąc ze mną przelotny kontakt wzrokowy.
Zgarbiłem się nieco, w wyrazie zniecierpliwienia. Tak, jasne. Z pewnością robi to z dobrego serca! Oczami wyobraźni widziałem jak, gdy tylko odszedł na kilka kroków, szydził z mojej marnej postury.
- Niech ten twój Horus lepiej powie jak najszybciej dostać się do Lapsae. Chwilowo to jest mój główny problem - warknąłem, nieznacznie strosząc sierść na karku.
Yasmin przymrużyła oczy i cofnęła się raptownie. Jej uszy opadły smętnie na boki.
- Ja... Przecież dobrze wiesz, że nie to miałam na myśli - żachnęła się, na powrót przyjmując ofensywną postawę.
Burknąłem ze złością, szurając łapami po zimnej ziemi. Moje pazury pozostawiły nań szarpane bruzdy.
- Zostaw mnie! Gdyby nie ty, mógłbym w spokoju odpocząć! - rzuciłem się do przodu, lądując niemalże pod jej pyskiem.
Wyszczerzyła kły, górując nade mną. Wytrenowane mięśnie lekko drżały pod jej skórą, jakby gotowe do ataku. Obróciłem się, ponownie wracając na drogę. Z mojej torby wydobył się charakterystyczny dźwięk obijanego szkła. Fuknęła coś pod nosem, nie siląc się nawet na jakieś słowa. Wpatrywała się we mnie z nagłą, przerażającą wręcz złością. Drżałem. Moje serce biło znacznie szybciej niż zazwyczaj. Dyszałem, z trudem łapiąc oddech. Szła za mną. Nawet nie próbowała się ukrywać. Jej łapy dudniły o podłoże cicho, lecz wyraźnie. Wręcz trzęsła się w nieopisanej furii, będąc raptem o krok od zrobienia czegoś głupiego. Nagle przyśpieszyła. Krzyknęła stłumionym głosem, będąc raptem metr ode mnie. Skoczyłem gwałtownie, by stanąć z nią twarzą w twarz. Machnąłem łapą. Z ziemi wystrzeliły cztery, zielonkawoniebieskie pnącza, łapiąc za jej kończyny i brutalnie przygważdżając samicę do gruntu.
- Może sobie tu tak posiedzisz do rana? - prychnąłem z pogardą. - Może zmądrzejesz.

Yasmin?
672 słowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz