Nauka trwała w najlepsze. Kazała mi ponazywać jeszcze całe naręcze pierwiastków. W skupieniu przyglądałem się najróżniejszym bryłom, cieczom i kolorowym gazom. Oglądałem flakoniki z każdej strony, starałem się wycisnąć ze swojego umysłu tyle, ile tylko było możliwe. Nie mogłem jednak przypomnieć sobie czegoś, czego nigdy nie pamiętałem. Gdy zakończyliśmy ten dział, samica przeszła do reakcji. Wrzucała próbki różnych substancji do jednej kolby i kazała mi obserwować, a potem zdawać jej dokładną relację z tego, co zaszło. Zazwyczaj kiwała przecząco łbem i rozpoczynała własną opowieść, zaskakująco odmienną od mojej wersji. Następnie zaczęła szperać w swojej niby niewielkiej, ale przepastnej torbie. Po chwili gorączkowych poszukiwań, wyciągnęła zeń z trudem jakąś księgę. Otwarła ją, prawdopodobnie na przypadkowej stronie. Gdy okładka uderzyła o ziemię, w powietrze wzbił się obłok kurzu. Wzdrygnąłem się, widząc to zaniedbanie. Samica wytłumaczyła mi jeszcze kilka spraw, nie skąpiąc przy tym, raczej średnio przydatnych, ciekawostek. Przytakiwałem posłusznie, starając się skupić. Może nie była najlepszą nauczycielką, ale udało mi się wchłonąć nieco wiedzy. Nawet, jeśli nie była to zaawansowana alchemia - coś umiałem.
- Koniec szkolenia! - stwierdziła po tych męczących godzinach, nad wyraz zadowolona z siebie.
Dla odmiany również się uśmiechnąłem, nie chcąc sprawiać jej przykrości. Bądź co bądź zgodziła się mnie podszkolić, nie żądając za to żadnej opłaty. Ku mojemu zdziwieniu samica wróciła do przepatrywania najgłębszych odmętów swojej sakwy. Patrzyłem na to z dystansem, nie wiedząc, co też może mi jeszcze zgotować. Myślałem, że zapomniała wspomnieć o czymś ważnym, może chciała jeszcze coś pokazać. Rzeczywistość była jednak zgoła inna niż moje wyobrażenia. Niedługo potem światło dzienne ujrzało... jakieś wdzianko? Szczęka opadła mi prawie do samej ziemi. Torba mojej mentorki doprawdy nie miała dna. Jakieś pół metra nad ziemią lewitowała długa, fioletowoniebieska, błyszcząca peleryna. Na jej powierzchni wyrysowane były srebrne gwiazdy. Obok niej wesoło fruwała szpiczasta, pokaźnych rozmiarów czapka - pod kolor. Suka natychmiast wcisnęła na mnie "gustowne" ubranko, bez uprzedniego pytania mnie o zgodę.
- Witaj w świecie alchemii! - krzyknęła patetycznie, przybierając jakąś dziwaczną pozę.
O losie...
Koniec
323 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz