Musiałem opuścić swoją chatkę w Helecho. Dotarłem tu raptem trzy dni temu i, nie informując o tym nikogo, zająłem jedno z opuszczonych domostw. Wymagało renowacji. Obecna pora roku nie sprzyjała mieszkaniu w domku, którego dach dziurawy był jak sito. Nie miałem jednak czasu, by zajmować się tym w tamtym momencie. Przyświecało mi znacznie ważniejsze zadanie - koniecznie musiałem uzupełnić zapasy. Wyprawa pozbawiła mnie wszystkich najpotrzebniejszych produktów, od jedzenia, aż po składniki do mikstur i maści leczniczych. Mogłem co prawda wytworzyć rośliny, korzystając ze swojej mocy, lecz nie było to dobre długofalowe rozwiązanie. Korzystanie z żywiołu wymagało sporej ilości energii oraz skupienia, a i sama moc była ograniczona. Nie byłem w stanie wytworzyć wszystkich roślin, które chciałem. Tak czy inaczej, udanie się do Lapsae było raczej konieczne. Chwyciłem śpiącą Hresve, umieszczając ją w swojej sakiewce. Była już ze mną prawie od roku, toteż zdążyła się przyzwyczaić do mojej obecności. Nie protestowała, gdy zabierałem ją ze sobą. Wyszedłem z niewielkiej chatki, starając się delikatnie otworzyć wysłużone drzwi. Rozglądnąłem się pobieżnie, stając w progu. Prawdę powiedziawszy - nie miałem pojęcia, w którą stronę powinienem się udać. Moją uwagę zwrócił za to ciemny, raczej niezbyt obszerny lasek, położony na północnym-zachodzie. Wzruszyłem ramionami. Miejsce dobre, jak każde inne, zresztą podobno wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, a naszym Rzymem było właśnie Lapsae. Ruszyłem w obranym kierunku, żwawo stąpając po piaszczystej ścieżce. Helecho było jakby uśpione. Nie widziałem absolutnie nikogo, co mnie dziwiło. Gdy przybyłem, niewielkie miasteczko wręcz tętniło życiem. Wszędzie unosiło się echo rozmów i śmiechu, a po wąskich ulicach przechadzały się całe gromady psów. Lecz... może ta pustka nawet mi sprzyjała? Mogłem w spokoju wykonać swoje zadanie, bez zbędnych rozmów, czy pytań. Las wznosił się na niewielkim wzgórzu, dosyć blisko mojej chatki. Dotarcie do niego zajęło mi więc raptem kilka minut. Gdy wszedłem między drzewa, światło przestało być tak dobrze widoczne. Nie znaczyło to jednak, że w zagajniku panowała ciemność. W zasadzie nie był to nawet półmrok, lecz zwykły, chłodny cień. Podążałem dalej traktem, jedynym, który przecinał las mniej więcej w połowie. Miałem jedynie nadzieję, że droga poprowadzi mnie wprost do Lapsae. Szedłem we względnej ciszy, co jakiś czas słysząc jedynie szmer w mojej torbie - Hresve musiała się przebudzić, ale w dalszym ciągu spokojnie siedziała w sakwie. Doszedłem do załomu ścieżki. Dalsza jej część była zasłonięta szerokimi, strzelistymi pniami. Coś jednak dało się ujrzeć - dyszel, wystający zza drzew. Przyśpieszyłem kroku, zaintrygowany tym, co też ten dziwny element mógł robić w środku lasu. Zatrzymałem się gwałtownie, gdy w pełni ujrzałem ową nietypową scenę. Na środku drogi stał, nieco poniszczony, wóz konny, z tym, że... bez koni. Skórzane paski, przymocowane do dyszla, zostały przecięte. Coś jednak przyciągnęło moją uwagę, bardziej, niż bryczka. Koło niej leżał pies. Był związany, Podbiegłem do niego prędko, chcąc sprawdzić w jakiej kondycji był nieznajomy. Pobieżnie zacząłem oglądać jego, porośnięte srebrną sierścią, ciało. Nie widziałem ran, futro było co najwyżej przybrudzone w kilku miejscach. Potrząsnąłem samcem, chcąc przywrócić mu przytomność. Udało się. Po drugiej próbie otworzył z trudem oczy, mrugając nimi nieustannie. Wymamrotał coś pod nosem i rozejrzał się. Wtedy jego ślepia gwałtownie się rozszerzyły.
- Moje konie! Gdzie one są!? Konie! - poderwał się na łapy, nagle odzyskując wszystkie siły.
Rozpaczliwie miotał się koło bryczki, jakby sądząc, że schowałem jego zwierzęta za wozem. Wreszcie zrozumiał, że nie taka była prawda i wrócił do mnie. Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. Gdyby mógł, zapewne padłby na kolana.
- Proszę, pomóż mi! Jestem dorożkarzem, bez nich nie przeżyję! - zaczął gorączkowo tłumaczyć, prawie ze łzami w oczach. - Mogę ci zapłacić! - dopiero potrząśnięcie mieszkiem wypełnionym monetami mnie przekonało.
Nie wiedziałem skąd tak właściwie miał pieniądze. Złodzieje musieli nie być zbyt wprawni, skoro pozostawili mu jakiekolwiek sole. Tak czy inaczej, opłacało mi się to. Samiec zaproponował wstępnie sto dwadzieścia soli, z bonusem za szybkie załatwienie sprawy. Musiały być to w takim razie naprawdę wspaniałe zwierzęta. W Sforze Jutrzenki dobrego konia dało się nabyć za jedną szóstą tej ceny. Ustaliłem z psem, gdzie się spotkamy i ruszyłem na poszukiwania. Węch był moją mocną stroną - bez trudu złapałem trop i zacząłem nim podążać. O dziwo zapach dalej był wyraźny, nie mogli więc odejść daleko. Faktycznie, nie byli zbyt utalentowani. Nie dość, że nie potrafili kraść, to jeszcze zabrakło im także wprawy w ucieczce. Pomachałem głową w geście politowania. Żałosne. Zawsze uważałem, że za pewne sprawy brać się powinni tylko ci, którzy to potrafią. Przemierzałem las żwawo, w końcu znajdując to, czego szukałem - na środku niewielkiej polanki siedziały dwa psy, pozwalając sobie najwyraźniej na krótki odpoczynek. Obok stały konie, w tej samej liczbie, przywiązane do jakiegoś pniaka. Zrzuciłem sakwę na ziemię, pomagając Hresve z niej wyjść.
- Idź i pozbaw ich przytomności - nakazałem, patrząc w jej ciemne ślepka.
Szybko ruszyła do pracy, dzielnie przedzierając się przez wysoką, przynajmniej jak dla niej, trawę. Chwilę później rozbrzmiał jej pisk. Byłem na niego już uodporniony, toteż nie musiałem nawet zatykać uszu. Dwaj napastnicy słaniali się na łapach, aż w końcu padli na ziemię, bez świadomości. Triumfalnym krokiem ruszyłem naprzód, zbierając po drodze wiewiórkę. Odwiązałem oba konie - gniadego i karego. Niezbyt pasowały do siebie w zaprzęgu, przynajmniej jeśli chodzi o wygląd. Ruszyłem w drogę powrotną, pokonując ją w mniej więcej pół godziny. Zniecierpliwiony samiec czekał w dokładnie tym samym miejscu. Przekazałem mu zwierzęta, na co on zaczął dziękować mi z ulgą. Jakoś zaprzągł je do wozu, ignorując fakt, że niektóre skórzane paski, prowadzące do końskich uprzęży, zostały przecięte. Zaczął przeszukiwać swoją sakwę, wydobywając z niej sporo drobnych, złotych monet.
- Należy ci się nieco więcej, niż mówiłem. Jeszcze raz dziękuję! - wręczył mi moje wynagrodzenie.
Przesypałem sole do swojej torby, z radością przysłuchując się charakterystycznemu brzęczeniu pieniędzy. Pies uśmiechnął się do mnie, wskakując na przykrytego kocem kozła. Odwzajemniłem gest, nie chcąc wyjść na ponuraka.
- Następnym razem bardziej na siebie uważaj! - rzuciłem, odchodząc w przeciwnym kierunku.
953 słowa
953 słów → 45ᘯ + 100ᘯ + 15 PU
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz