3.05.2019

Od Yasmine

Można by powiedzieć, że miałam już dość. Stałam na środku polany w środku nocy, poobijana i styrana dość brutalnymi ćwiczeniami. Czułam, jak kropelki potu spływają mi po sierści a opuszki łap zostawiają wilgotny ślad. A skórzany rzemień bezlitośnie wbijał się w bok, utrzymując tym samym łuk w jednym miejscu.
- No?! Co teraz zrobisz?! - warknął ostrzegawczo Horus i zniżył łeb, lekko otwierając pysk pełen zębów - Jesteś sama a ja mam ochotę cię zabić! Nie będę miał litości.
W odpowiedzi przewróciłam oczami i przyjęłam postawę obronną. Łapy lekko mi drżały, ale przymknęłam oczy. W tym samym momencie pies odbił się od ziemi i lekko naskoczył na mnie. Czułam, że tym razem nie zaatakował aż tak brutalnie jak wcześniej. Jego pysk powędrował do mojego karku a łapy popchnęły mnie na bok. Chwyciłam jego ogon i pociągnęłam lekko. Gdy jego biodra znalazły się w moim zasięgu, zmieniłam cel właśnie na nie. Uczepiłam się kępka sierści i puściłam, wydając z siebie jęk i zarazem pisk. Horus chwycił mnie za krtań i położył ku ziemi, uważając w miarę, aby mnie przypadkiem nie zabić. Leżałam przez chwilę, czując jak jego ślina spływa mi po gardle. Miałam dziwne wrażenie, że nie puści nigdy. Sekunda dłużej i zaczęłabym się wiercić lub próbować wydostać z uścisku jego szczęk. W końcu otworzył je lekko i usiadł, widocznie rozbawiony moją porażką.
- Nie żyjesz, Yas - powiedział ze dezaprobatą, wlepiając we mnie złote oczy. 
- Nie moja wina, że jesteś doskonale wyszkolony aby unicestwiać takie ciemnoty jak ja - jęknęłam, pocierając obolały pysk.
- Takich jak ja, jest naprawdę wielu - stwierdził i poklepał mnie - Nauczysz się, trochę więcej treningu i będziesz śmigać w walce jak ja.
- Już to widzę... - powiedziałam niemrawo - Kończymy? Za godzinę, dwie, będzie już świtać i nasze moce mogą trochę zmaleć...
- Myślę, że one znikną - poprawił mnie i poprawił sprzączkę od swojego paska z bronią.
- Ach, zapomniałam. Ty i twoja dokładność. Doczepisz się wszystkiego - odpowiedziałam z przekąsem i ruszyłam za owczarkiem. Z ukosa zerknęłam na niego. Szedł pewnym, ale dość lekkim krokiem. Sierść miał w niektórych miejscach lekko sklupioną, a na pysku odstawały mu kosmyki włosów. Gdzieniegdzie dało się zobaczyć przebłyski bliznn czy delikatniej siwizny. Zdziwiłam się lekko i przyspieszyłam kroku aby z nim zrównać. Był jedynie o trzy lata starszy ode mnie a już wygląda kompletnie inaczej niż ja. Zajeliśmy się rozmową, na temat polowań, walki czy innych rzeczy które samca interesowały. Miałam ochotę zaończyć dyskusję lub zmienić temat, ale nie chciałam mu przerywać. Westchnęłam i podążałam za psem pogrążonym w wypowiadaniu się na temat sposobów zabijania zwierzyny leśnej.

W pewnym momencie prawie uderzyłam łbem o zad psa. Posłałam mu pytające spojrzenie, mówiące "czemu się, debilu, zatrzymałeś". Odpowiedział mi przewróceniem oczu.
- Kierujemy się do ...? - zapytałam cicho, bo pies zastrzygł uszami.
- Helecho - odpowiedział jednoznacznie i ponownie wsłuchał się w otoczenie - Coś jest nie tak.
- Hm?
- Ktoś krzyczy w ogległości kilku mil - przez chwilę staliśmy w gąszczu w bezruchu - Za mną. Nie wiem czy to są już okolice Helecho, ale sprawdzimy temacik.
Naprawdę? Będziey teraz uganiać się za odgłosami z lasu?

Doracie nie zajęło nam dłużej niż kilka minut. Zziajana wybiegłam z gąszcza wprost na kilka psów, które także tam się zebrały. Miejscem zbiegowiska była polana niedaleko małego miasteczka. Dało się słyszeń krzyki i lamentowanie, gdzieś w tyle ktoś żewnie płakał. Zdążyłam stracić Horusa z oczu, pies już dawno rzucił sie w gąszczu zbiegowsika. Chcąc dowiedzieć się o co chodzi, podeszłam do siedzącej, młodej suki. Ta siedziała trzymając w łapach małego, brązowego kota z oczami z guzików. Łaciata zwróciła na mnie uwagę dopiero, kiedy stanęłam badzo blisko niej. Wręcz czułam odór palonych ziół.
- Co tu się dzieje? Wiesz o co chodzi? - ta pokiwała głową i zwróciła na mnie swe błękitne, przekrwaiowne ślepia.
- Cyrk przyjechał, pani - odpowiedziała kaszląc, zapewne od dymu cygara które wolno żarzyło się obok niej - Zwierząt nie upilnowali i wydostały się z klatek chcąc wolności i zemsty za wszystkie uderzenia batem. Zaczęły się na wszystkich rzucać, więc ci co uciekli - uciekli. Ci nie zdążyli, zostali zamknięci w cyrkowym namiocie. Mój siostrzeniec, niecałe dwa lata, był razem ze mną na przedstawieniu i on...
- Rozumiem, nie musisz mówić - powiedziałam ciszej i od razu wiedziałam, gdzie się kierować. Podziękowałam suczce zatopionej w agoni własnego umysłu i dobijającej bezradności. Myśli podpowiadały mi też, gdzie mógł udać się Horus. Debil, jeśli on tam wejdzie sam... nie, nie zabiją go. Nie jego. Potrząsnęłam głową i przyśpieszyłam kroku. W końcu biegłam i zatrzymałam się dopiero przed skórzanym namiotem pofarbowanym na żółto i czerwono.
- A gdzie panience śpieszno? - zapytał się większy pies, mrużąc brwi - Nie słyszała pani? Psy uwięzione a dzikie koty szaleją... Ponoć z jakiś odległych krain się uchowały. Cholery jedne.
-Czy wchodził tu... jakiś wojownik? - zapytałam z nadzieją w głosie.
Pies już chciał zaprzeczyć, ale poczułam jak ktoś stanął za mną.
- Nie, ale ma zamiar wejść. Proszę się odsunąć - powiedział niechętnie owczarek i wyprzedził mnie, dochodząc do strażnika.
- Odziesz sam? Nie możesz... - warknęłam na niego.
- Nie, nie byłbym taki głupi... Idą ze mną tamci - łbem trącił na lewo. Zwróciłam tam łeb i ujrzałam dwa psy, które w uzbrojeniu podobne były do Horusa - Ojcowie trzech szczeniaków które zostały uwięzione w namiocie. Jakoś nikt nie kwapił im się do pomocy...
- Nie pozwalam ci! - wręcz krzyknęłam na psa, łapiąc go za płaszcz. On jedynie posłał mi groźne spojrzenie i pogroził, że mam się nie ruszać z miejca - Nie, Horus! Cholera! Cholera, głupi jesteś? Wariat! Wracaj, głupcze! Horus! Powiem Lady! Oscarowi! Będziesz miał kłopoty!
Zapewne wyglądałam idiotycznie, ale nie mogłam przestać.  Miałam ochotę po prostu go żywcem wytargać za uszy z tego namiotu, ale nie mogłam. Drogę zagroziły mi dwa psy a ja bezradnie próbowałam się dostać do pomieszczenia cyrku. W końcu poddałam się i usiadłam odrętwiała strachem niedaleko wejścia. Łapy trzęsły mi się ze strachu a w umysle pojawiały się czarne scenariusze.

Wyszli kilka godzin przed południem. Wszyscy wojownicy jak i kilka psów w róznym wieku. Styrani i ledwo trzymający się na łapach, ale wyszli. Moje serce drgnęło na widok przyszywanego wujka i zarazem bliskiego mi psa. Podbiegłam ochoczo do karmelowego owczarka, ale on nawet nie podniósł na mnie wzroku. Od razu zauważyłam, że coś jest nie tak. Horus wyraźnie utykał na przednią łapę a z jego boku ciekła srużka krwi. W sumie cały był w osoczu, nawet nie wiem czy jego czy ubitych zwierząt.
- Horus? - dotknęłam jego boku, na co ten się wzdrygnął - Wszystko dobrze?
On uśmiechnął się delikatnie i doszedł człapiąc do drzewa, pod którym położył się powoli. Wygiął grzbiet w łuk i przez chwilę leżał w bezruchu. Dopiero po chwili wział słaby oddech i przymknął powieki. Usiadłam obok niego, kilka psów wpatrywało się w nas z zaciekawieniem, podziwem i strachem. Dopiero po chwili zbiegowisko ustało, kiedy to Horus pogrążył się w niejasnej drzemce. Kiedyś słyszałam historię do Lady, że za każdym razem czeka do nocy i dopiero wtedy idzie gdzieś w bezpieczne miejsce. Tym razem po prostu wybrał cień drzewa, więc nie protestowałam. Próbowałam dowiedzieć się czegokolwiek o jego stanie, ale on zbywał mnie niejasnym spojrzeniem. Przykryłam do jego płaszczem i odpięłam jego pobrudzony od krwi pas z bronią. Czuwałam nad nim kilka dłużących się kwadransów, sama lekko uspokajając się.

Poczułam, że jego oddech zwolnił. Nie wiem jak, ale ku memu szczęściu zauważyłam to jakoś. Zerwałam się z miejsca i pobiegłam na rynek. Natychmiast zaczęłam pytać się wszystkich wokoło, gdzie jest siedziba okolicznego medyka lub zielarza. Przekazano mi instrukcję dotarcia, którą zapamiętałam dokładnie. Pełna niepewności i bojaźni pobiegłam z nadzieją, że pies podający się za tutejszego uzdrowiciela pomoże Horusowi.

Elijah? c:


1230 słów → 10 + 60 + 20PU

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz