4.05.2019

Od Elijaha cd. Yasmin

Wparowałem żwawym krokiem do mieszkania. Niemal drżałem z emocji. Przed chwilą przyszło mi kłócić się z jakimś półgłówkiem, rzekomo właścicielem całego tego budynku. Poprosiłem o schludną izbę. Tymczasem on dał mi to! I jeszcze zażądał za to sporej opłaty! Już żałowałem wszystkich wydanych na ten cel soli , gdy tak patrzyłem na to istne uosobienie nędzy i rozpaczy. Miałem wrażenie, że ściany pokryte są wilgocią. To tłumaczyłoby ten odór stęchlizny unoszący się w pomieszczeniu. Użyłem telekinezy, by otworzyć niewielkie, otoczone białą ramą, okno. Zabrudzone szyby rozwarły się z charakterystycznym dźwiękiem wprawionego w ruch szkła. Czy ktokolwiek w ogóle tu sprzątał? Posadzka była złożona z drewnianych, wytartych już paneli. "Przynajmniej nie są popękane i zamoczone" próbowałem się pocieszyć, choć niewiele to dało. Wznowiłem marsz, chcąc rozejrzeć się po tej klitce, całkiem ignorując fakt, że mogłem objąć ją wzrokiem, stojąc w miejscu. Nagle coś innego zwróciło jednak moją uwagę. Kroki. Szybkie, pośpieszne kroki, odgłos łap odbijających się od kolejnych stopni schodów. Odruchowo odwróciłem się w stronę dźwięku. Właśnie wtedy do moich uszu dobiegło też pukanie. Zmarszczyłem brwi, nieco zdziwiony. Ktoś stał za niedomkniętymi drzwiami - widziałem cień jego sylwetki.
- Proszę! - krzyknąłem, nieco zirytowany, choć jeszcze spokojny.
Wkrótce moim oczom ukazała się suka, a przynajmniej na to wskazywała jej budowa - choć była ode mnie nieco wyższa i zdecydowanie bardziej umięśniona, można w niej było dostrzec tę charakterystyczną delikatność i subtelność. Samica, zdyszana, wymęczona prawdopodobnie po długim biegu, powiodła wzrokiem po klaustrofobicznym mieszkaniu. Skrzywiłem się od razu - czy naprawdę myślała, że mógłbym żyć w takich warunkach? Podszedłem do niej szybko, starając się przekierować jej uwagę. Czułem obrzydzenie do tego miejsca, a jej oceniająca mina tylko utwierdzała mnie w tym przekonaniu.
- Co cię tu sprowadza? - zapytałem, dając jej chwilę na odpoczynek.
Stała w progu, najwyraźniej nie chcąc tracić czasu na głupie pogawędki. Jej klatka piersiowa naprzemiennie unosiła się i opadała, w przyśpieszonym rytmie.
- Do Helecho przyjechał cyrk. Zwierzęta się wydostały. Horus... Horus tam poszedł! Jest ranny! - nieskładne, zdawkowe zdania, przerywane były momentem na zaczerpnięcie tchu.
Kiwnąłem łbem, na znak zrozumienia. Suka patrzyła się na mnie, wyczekująco, licząc na jakąkolwiek decyzję. Przełknąłem ślinę, w geście niewielkiego zdenerwowania. Nigdy nie zdarzyła mi się taka sytuacja. W zasadzie ów tajemniczy Horus miał być moim pierwszym pacjentem na terenach Sfory Jutrzenki.
- Zaprowadź mnie tam. - skinęła i ruszyła przed siebie, biegiem, przeskakując po kilka stopni naraz.
Narzuciła wyjątkowo szybkie tempo. Musiałem nieźle się namęczyć, by zbytnio nie odstawać. W kilkanaście sekund pokonaliśmy dwa piętra, opuszczając tym samym budynek. Z trwogą patrzyłem, jak suka kieruje się w stronę Helecho. Naprawdę chciała biec aż tam? Dorożka, która akurat przejeżdżała, okazała się być wręcz darem od losu.
- Hej, zatrzymaj się! - krzyknąłem, niemal wbiegając pod koła wozu.
Kudłaty dorożkarz wykonał polecenie i natychmiast ściągnął wodze, ratując mnie tym samym przed zarobieniem kopniaka od któregoś ze zwierząt. Zagwizdałem, by zwrócić uwagę biało-czarnej samicy. Bez pytań wskoczyła na bryczkę, ja za nią. Gwałtownym ruchem wyszarpałem brzęczącą sakiewkę z torby i rzuciłem kilka soli na kozioł.
- Do Helecho! - zdążyła rozkazać w międzyczasie samica.
Pies machnął wodzami, wprawiając konie w ruch. Zwierzęta skręciły gwałtownie, kierując się na główną drogę, która wychodziła z Lapsae. Ruszyły galopem. W powietrzu unosił się głośny tętent ich kopyt. Oparłem się o bok wozu, próbując zachować równowagę. Mimo kurczowego chwytu kołysałem się na boki w zawrotnym tempie. Zbierało mi się na wymioty. Droga powoli się zwężała i stawała bardziej wyboista. Dziury w bruku były wyraźnie odczuwalne, gdy któreś z kół w nie wpadało, przyprawiając mnie niemal o zawał. W głowie odliczałem każdą sekundę, błagając, by to jak najszybciej się skończyło. Zamknąłem oczy, licząc na jakąś poprawę. Moje nadzieje były jednak płonne.
- Wysiadamy! - nieznajoma szturchnęła mnie, dosyć brutalnie, gdy byłem już prawie w stanie agonalnym.
Potraktowałem te słowa jak zbawienie i natychmiast wyskoczyłem z tego piekielnego obiektu. W tamtym momencie nie musiała już nigdzie mnie kierować. Na polanie wznosił się spory, czerwono-żółty, pasiasty namiot. Był wsparty na jakichś kijach, obszerny, ale niezbyt wysoki. Płachta była przedarta w kilku miejscach. Jeśli dobrze liczyłem, minęła jakaś godzina od czasu, gdy suka opuściła Helecho. Tyle wystarczyło - kryzys został zażegnany, choć wiele jeszcze było do zrobienia. Niejeden pies przypłacił tę walkę ranami. Szykowało mi się sporo pracy. Stanąłem jak wryty. Miałem przeczucie, iż byłem tu jedynym medykiem. Wkrótce zapewne dotrą kolejni, w tamtym momencie musiałem sobie jednak poradzić w pojedynkę. Chciałem podejść do pierwszej lepszej grupki, lecz samica mnie powstrzymała. Wskazała łapą na łaciatego bordera, szepcząc przy tym ponownie jego imię. Sierść Horusa splamiona była krwią. Niechybnie był ranny, nie powiedziałby jednakże, iż cała posoka należała do niego. Musiał rozgromić sporo wrogów. O jego nie najgorszym stanie świadczył również dziarski, nieznikający z pyska uśmiech, gdy spokojnie konwersował z innymi wojownikami. Zdziwiona, najwyraźniej, takim obrotem spraw, suka podbiegła do swojego przyjaciela. Chciała rzucić mu się na szyję, ale ostatecznie powstrzymała się od tego wylewnego gestu.
- Yasmin? Gdzie byłaś? Zdążyłem się obudzić i nie mogłem nigdzie cię znaleźć! - owczarek oderwał się od rozmowy, by powitać swoją znajomą.
Uniosłem jedną z brwi. Dopiero wtedy zrozumiałem, że czarno-biała nawet mi się nie przedstawiła. Tak czy inaczej, ranny wojownik mnie wyręczył. Poznanie imion tych, którym miałem pomóc, było wyjątkowo przydatne.
- Chodź, trzeba cię opatrzyć - powiedziałem spokojnie, mierząc go wzrokiem.
Horus nie oponował. Bez słowa udał się za mną, w stronę sporej, dębowej beczki, którą zauważyłem już wcześniej. Skinąłem na niego głową - doskonale wiedział, o co mi chodziło. Musiał się obmyć, używając do tego wody zawartej w baryłce. Bez tego nie mógłbym w pełni ocenić skali jego obrażeń. Obserwowałem go, gdy wykonywał moje polecenie. Dopiero wtedy byłem w stanie ujrzeć jego sylwetkę, która uprzednio skrywała się za długim, gęstym futrem. Był szczupły, lecz nie wychudzony. W jego ciele doskonale widziałem siłę i potęgę, wytrzymałość wyćwiczonych mięśni. Podszedłem bliżej, gdy skończył. Ostrożnie przeczesałem jego sierść, nie chcąc sprawiać mu dodatkowego bólu. Przez prawy bok biegła rozległa, stale krwawiąca szrama. Przekląłem pod nosem. Wymagała szycia, lecz na to było już za późno. Zdziwił mnie charakter rany - cięta. Mógłbym przysiąc, że wyglądała jak zadana długim, ostrym pazurem. Z kim oni właściwie walczyli? Znalazłem jeszcze kilka pomniejszych zadrapań, a nawet ugryzień. Powoli zaczynałem układać plan leczenia, gdy spostrzegłem jedną, ważną rzecz - nie miałem przy sobie praktycznie niczego. Co najwyżej mogłem użyć mocy, by któreś z potrzebnych ziół wyrosło mi u stóp, lecz taką roślinę trzeba było przerobić.
- Muszę iść do domu. Horus potrzebuje kilku maści, których nie mam przy sobie - tym razem zwróciłem się do Yasmin, tłumacząc jej sytuację.

Yasmin/Horus?
1061 słów


1061 słów → 10೧ + 50೧, [1/4] zaawansowanej medycyny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz