4.05.2019

Od Yasmin cd. Elijaha

Spojrzałam się na łaciatego psa i podeszłam krok bliżej. Cała ta sytuacja mnie dobijała, choć mogło być o wiele, wiele gorzej. Mogłam się domyślić, że Horusowi nic nie będzie a ja zrobię z siebie jedynie idiotkę. Szczeniakiem nie jesstem, więc takie zachowania bardziej zwracały uwagę niż gdybym nim była. Owczarek może i wygląda na lichego, ale nic zagraża jego zdrowiu lub życiu. Zbyt twardy idiota, ponoć głupi szczęście mają... Cicho westchnęłam i podniosłam wzrok.
- Gdybyśmy zabrali go ze sobą, byłoby trochę szybciej, prawda? W końcu masz to swoje... mieszkanie- pies kiwnął łbem niekoniecznie szczęśliwie, ale potwierdzająco a ja po chwili dodałam - Idę zorganizować jakikolwiek transport. Może znajdę jakiś powóz.
Medyk chciał coś powiedzieć, ale pokręcił pyskiem ze skwaszoną miną i wolnym krokiem ruszył w stronę mokrego Horusa. Tak, chyba ostatnia podróż dorożką nie za bardzo mu się spodobała. No cóż, drugi raz nie będę biec do Lapsae gdy nie ma takiej potrzeby. Ma szczęście długo szukać nie musiałam, prawie od razu natrafiłam na zgrabny powóz zaprzężony w trzy chyżonogie konie. Dwa drzemały a jeden, środkowy, ciekawsko na mnie spoglądał zza pasków uździenicy.
- Dzień dobry. Weźmie pan podwózkę do Lapsae? - zapytałam głośno sprzedawcy aby wyrwać go z drzemki, podchodząc tym samym bliżej psa siedzącego na ławeczce. On chrząknął i dopiero po chwili zareagował.
- Zależy panience żeby się gdzieś dostać na czas czy raczej na spokojnie? - wydusił z siebie i przetarł zmęczone oczy.
- Szybko - od razu odpowiedziałam a on zaczął wolno dopinać paski przy dyszlu.
- Dobrze, zapłata? Ile ma pani przy sobie?
- Mogę dać trzydzieści Soli za przejazd w jedną stronę dla trzech psów. Ani monety więcej - zacisnęłam łapę na grudce ziemi. I tak już przepłacałam srogo, taka jazda nie powinna kosztować więcej niż piętnaście.
Pies mruknął zadowolony i zachęcająco zaprosił mnie łapą do środka. Wskoczyłam a on popędził konie.
- Na rynku czekają moi znajomi - powiedziałam i sama ułożyłam się wygodnie na starym, trochę obtartym i cuchnącym końskim potem kocu - Szybciej! Nie płacę ci za taką wolną jazdę.
Pomarańczowy pies przewrócił oczyma i potrząsnął wodzami.

Gdy zajechaliśmy te kilka kroków dalej, łaciaty pies rozmawiał z innym wojownikiem, który leżał na ziemi z nienaturalnie wygiętą łapą. Na jego pysku malował się ból, choć nie tylko on miał podobne obrażenia. Przecież są jeszcze inni niż tylko karmelowy owczarek... zapomniałam, zaślepiona troską o mego głupiego wujka. W sumie wygląda na to, że on tu ucierpiał najmniej. Dostrzegłam w małym tłumie Horusa, który lekko utykając przechadzał się, aby zapewne rozprostować zastałe kości. Zdążył już przeczyścić swoją broń, która suszyła się oparta o drzewo. Gdy tylko medyk mnie zobaczył, podszedł do mnie z obojętną miną, trochę niepasującą do sytuacji i klimatu wydarzenia. Jego mimika wskazywała jedynie, że ma jakiś w cel w którym jestem jedynie nędznym trybikiem lub osobą, która mu pomoże. Skrzywiłam się wewnętrznie, ale tego nie okazałam. Bryczka zwolniła do wolnego chodu, gdy podszedł do nas.
- Yasmin, będę musiał wrócić - powiedział dość szybko - Jest tu jeszcze kilka psów które będą potrzebowały pomocy medyka. Szczerze, wątpię aby jacyś inni się tu zjechali w międzyczasie.
- Dobra, wsiadaj - chciałam podać psu łapę, ale ten zdążył chwycić się relingu powozu i wspiąć się sam. Dałam znak woźnicy w postaci klepnięcia w podłogę, aby przyśpieszył konie. Przez sekundę mignęło mi, że użył mojego imienia a ja się mu nawet nie przedstawiłam, ale ta myśli szybko mi uleciała.
Łaciaty usiadł obok mnie i od razu skierował wzrok w narastający gąszcz głównej drogi do Lapsae. Ta jedynie przez chwilę była leśną i wyboistą drogą, gdy zaczynała się główna, zaczynało się i proste, wyłożone kamieniami sklepisko. Tam z truchtu rudawy pies popędził zwierzęta do dzikiego galopu, gdzie srokatym koniom leciała piana z pyska. Złapałam się mocniej boku bryczki, podobnie uczynił także lekarz. Chcąc, aby dosłyszał moje pytanie, zbliżyłam się do niego na jakieś dwa kroki.
- Jak ty właściwie masz na imię? Nie było jakoś okazji na przedstawianie się a ty znasz moje mienie - powiedziałam dość głośno, aby wyraźnie zrozumiał - Wiem, że to nie jest pora na rozmowę, ale... no. Jeszcze jakieś dwadzieścia minut jazdy.
Na początku myślałam, że w ogóle się nie odezwie. Siedział cicho przez kilka minut i dopiero po chwili obrócił głowę w moją stronę. Jego niebieskie oczy w ogóle się nie dopasowały do sierści, ale miałam wrażenie, że żadne inne by do niego nie pasowały jak właśnie te.
- Moje imię brzmi Elijah - opowiedział na moje pytanie, nie dodając nic od siebie. Nic, żadnego słowa o czymkolwiek innym, które odpowiadałoby na coś innego niż moje pytanie. Zmarszczyłam brwi. Swoją drogą, ciekawe imię.
- Ehm, no dobrze. A coś więcej? No weź powiedz cokolwiek od siebie...
- A po co? Nie widzę chwilowo żadnej potrzeby, abym opowiadał swoją historię życia - oznajmił spokojnie swoją opinię samiec i ponownie pogrążył się w rozmyślaniach, wpatrując w jeden nieruchomy punkt.
Miałam ochotę go wywalić z tego wozu, ale odetchnęłam głęboko i przyjęłam uśmiech na pysku. Wobec każdego jesteś zawsze w miarę przyjazna, dlaczego teraz miałoby być inaczej?
- Na przykład po to, że rozmawiamy. Jak pies z psem, co oznacza, że warto coś powiedzieć - stwierdziłam i zmierzyłam osobnika wzrokiem.
Nie budził mojej niechęci, bardziej umacniał rosnące zaciekawienie jego interesującą osobistością.
Kilka minut ciszy nie zmusiło psa, aby wydał z siebie jakiekolowiek słowo.
- To może ja zacznę - posłałam mu spojrzenie mówiące "ucz się od mistrza" - Jestem Yasmine, jak juz wcześniej wspominałam. Lubię okazjonalnie dobrze wypić a Horus to jeden z członków mojej przyszywanej rodziny. Teraz twoja kolej. No, cokolwiek.
Moje pytające zerknięcie na niego nie pomogło, w końcu to on westchnął i oparł się o ścianę powozu.
- Nie dasz mi spokoju? - powiedział jakby od niechcenia - Mam ważniejsze sprawy na głowie niż jakieś głupie gadki.
- A jakie to to na przykład? Może się nimi podzielisz? - cicho odpowiedziałam z przekąsem, uginając uszy do tyłu.
Moja irytacja sięgała już granic a cierpliwość nie należała do moich mocnych stron. Już nie chodziło o sam fakt przyjemnej rozmowy a o utraconą postawę.Dałabym spokój sobie i jemu, gdyby nie to groźne spojrzenie które rozjuszyło mnie od środka.
- Hm? Chcesz wiedzieć? - prawie na mnie warknął, na co ja także przyjęłam bardziej agresywną postawę - Na przykład takie jak pomóc tamtym psom!
- Cicho mi tam, chyba kilka ghuli lub popielarzy będzię przechodziło drogą - powiedział pośpiesznie dorożkarz, dało się słyszeć nutę strachu w jego głosie.
Uniosłam brwi w pogardzie i zdziwieniu. Ciekawie, jechałam z psem który nie rozróżnia dwóch osobnych odgłosów. Pewnie będzie to kompletnie coś innego niż wymienił, może też groźnego. Natychmiastowo wstałam i oddalając się od samca, usiadłam w innym miejscu pod pretekstem sprawdzenia terenu. Poprawiłam kołczan i przejechałam opuszką łapy po cięciwie łuku, sprawdzając napiecie. Niby zwykła treningówka, ale pies się przyzwyczaił... Już od dawna myślałam nad zakupem nowego, no ale cóż. Nie zawsze fundusze są odpowiednie. A na szmelc Soli nie będę marnować. Usłyszałam jak coś przechodzi niedaleko odkrytej dorożki, więc telekinezą napięłam łuk i wycelowałam ogólnie w te głupie chaszcze. Nie wiedziałam co z nich wyjdzie, ale zawsze coś mogło mnie zaskoczyć, prawda? Cholera wie. Nie miałam ochoty cierpieć jakichś ran, więc po prostu traktowałam to jako zwykłe zabezpieczenie. W końcu coś wyskoczyło, coś będące w swej istocie lisem, który przebiegł za wozem zanurzając się od razu w zielonej kniei. Uśmiechnęłam się pogardliwie i schowałam strzałę do kołczanu a łuk zapięłam kilka centymetrów nad zebranymi strzałami.
- Niech się panienka nie wysila, to lis był - odpowiedział woźnica - Ale byłby piękny płaszcz z jego futra...
- Nazwij mnie jeszcze raz panienką, panią lub czymkolwiek innym a nie bedę miałą oporów aby poderżnąć ci gardło - słowa pozwoliły na ucieczkę wszystkim zebranym emocjom - Jedź do celu, taka była umowa, prawda?
Samiec przełknął ślinę, obrócił się i nerwowo popędził konie. Dopiero po wypowiedzianych słowach zdałam sobie sprawę, że nie miałabym nawet czym to zrobić... Usiadłam po drugiej stronie wozu i położyłam łeb na łapach, przymykając lekko oczy.

Zatrzymaliśmy się gwałtownie tuż przed starą kamienicą. Zdążyłam się już uspokoić i odsapnąć trochę, cała złość uleciałą. Głupio mi się zrobiło z całej tej afery, gdy się mocniej zastanowić. Mogłam dać spokój Eliahowi, w końcu mi to normalnie przekazał. Zeszłam z wozu i wodziłam przez chwilę oczami za łaciatym , który właśnie przekraczał próg budynku. Przełknęłam ślinę i zdobyłam się na gest w ramach ugody.
- Nie potrzebujesz może pomocy? - zadałam jedno, jedyne pytanie i lekko przymknęłam oczy, niecierpliwie oczekując na odpowiedź.
Miałam cichą nadzieję, że się zgodzi. Ale po naszej ostrej wymianie zdań, nic na to nie wskazywało.

Elijah?
(jaka będzie twoja decyzja? c:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz