5.05.2019

Od Elijaha cd. Yasmin

Błagalnie wzniosłem oczy ku niebu, wręcz modląc się o to, by wreszcie zamilkła. Rozjuszona suka wydawała się za to niezrażona. Patrzyła się na mnie wyczekująco, uprzednio przenosząc ciężar ciała na lewą stronę. Przechyliła łeb, a jej uszy opadły ku dołowi. Z tego co zdążyłem się zorientować, była dorosła, a jednak stale miała w sobie pierwiastek wyglądu szczeniaka.
- Nie mamy całego dnia - przypomniała, niby spokojnie, choć z nutką uszczypliwości w głosie.
Milczałem. Nie oznacza to jednakowoż, że po prostu stałem tam bezrefleksyjnie, niemo wpatrując się w jakiś bliżej nieokreślony punkt - o nie. W myślach kalkulowałem, co bardziej mi się opłaca. Oczywiście skazywanie samego siebie na towarzystwo Yasmine było posunięciem wręcz masochistycznym, lecz nawet ja nie mogłem całkowicie zlekceważyć dobra pacjentów. Może, skoro proponowała pomoc, wiedziała co nieco na temat medycyny, a nawet jeżeli nie - mogła się przydać w innych czynnościach. Miło mieć pomocnika nawet przy prozaicznym noszeniu wody.
- Chodź. Przydasz się. - westchnąłem, kierując się w stronę obskurnych drzwi oberży, która zaoferowała mi kupno mieszkania.
Otworzyłem białe, pokryte zdartą farbą wrota. Szybko pokonałem ciemny korytarz, ignorując głośne śmiechy i odgłos chlupoczącego w kuflach piwa. Karczma zlokalizowana na dole budynku była wiecznie żywa, nie pozwalając mi się skupić. Irytując się tym harmidrem, przekląłem pod nosem. Moim bluzgom towarzyszył cichy chichot rozbawionej Yasmin, która stale trzymała się za mną. Skierowałem się na schody, szybko wspinając się po stromych stopniach. Z lekką zadyszką dotarłem na drugie piętro. Skrzywiłem się, gdy w pełni zrozumiałem, że musiałem wrócić do mojego mieszkania. W dodatku z gościem. Należało tu uprzątnąć, jak najszybciej. Skarciłem się w myślach; nie czas na to. Spokoju nie dawał mi jednak fakt, że prócz bałaganu w Lapsae, czekał mnie jeszcze dziurawy i przeciekający dach w Helecho. Może lepiej byłoby wynająć eksperta?
- Mógłbyś się... - odchrząknęła, chcąc zwrócić moją uwagę. - Pospieszyć?
Rzuciłem jej kolejne z repertuaru moich morderczych spojrzeń. Zamilkła, choć wyraźnie niezadowolona. Podszedłem do lichego, ale dosyć sporych rozmiarów stołu. Na jego blacie rozłożone były wszelkie sakwy, słoiki i inne, najróżniejszego kształtu pojemniki, jeszcze nie uporządkowane, czekające na to, aż znajdę im ich miejsce. Przejrzałem je pobieżnie. Było ich dużo, co tylko utrudniało mi znalezienie tego, czego potrzebowałem.
- Pomóc ci? - ponowiła pytanie, jakby zapominając o fakcie, że przed chwilą jej na to pozwoliłem.
Przybrałem nieco niezadowolony wyraz pyska, gdy samica podeszła do stołu. Powiodła wzrokiem po moich zbiorach bez słowa. Przystanęła przy kilku, dokładniej oceniła liście i łodyżki ziół. Spojrzała na etykiety, którymi obarczone były poszczególne pojemniki. Jej uwagę szczególnie zwróciły dwa - gęsta, zielona maź i nieco bardziej wodnista, niebieskawa. Po chwili rozeznania, z pewnością siebie, wskazała właśnie te słoiki.
- Medycy najczęściej używali podobnych składników - oznajmiła krótko, wzruszając ramionami.
Potem jak gdyby nigdy nic wolnym krokiem udała się w kierunku drzwi, zostawiając mnie w osłupieniu. Mój szok spowodowała nie jej brawura, lecz fakt, że wybrała dobrze. Istotnie, właśnie tych medykamentów zamierzałem użyć - nie mogłem ich jedynie znaleźć. Yasmin była jednym, wielkim kłębkiem niewiadomych. Jej osoba wymuszała coraz więcej pytań, a odpowiedzi - jak nie było, tak nie ma. Była tylko wyśmienitą obserwatorką czy faktycznie coś wiedziała o medycynie? Próbowałem odgonić od siebie te natrętne myśli, by skupić się na zadaniu. Jednym ruchem zgarnąłem wszystko, co było mi potrzebne, na tyle wprawnie, że całość wylądowała w mojej podręcznej torbie. Ugiąłem się lekko pod niespodziewanym ciężarem - już zapomniałem, jak to jest taszczyć ze sobą pół lecznicy. Spojrzałem na drzwi. Yasmine już tam nie było. Szepnąłem coś błagalnie. Zostawiła mnie? Poszła sama? Zdecydowała, że nie chce się bawić w lekarza? Żwawym krokiem ruszyłem na dół, rozbawiając przechodzącego schodami psa, towarzyszącym mi dźwiękiem zderzających się słoików. Młodziak śmiał się skrycie pod nosem, tymczasem ja warknąłem na niego, pragnąc go uciszyć. Udawał, że odzyskał powagę, ale stale widziałem radosne ogniki w jego ciemnych oczach. Przyśpieszyłem. Powoli zaczynało irytować mnie to całe Lapsae. Gdyby nie fach, który wykonuje oraz wiążącą się z tym konieczność bycia łatwo dostępnym, zapewne zaszyłbym się gdzieś w najgłębszych odmętach terenów Sfory Jutrzenki. Opuściłem kamienicę, kierując się na wybrukowany, szeroki, główny trakt. Żołądek ściskał mi się na myśl, że powinienem po raz kolejny przywołać jakiś powóz. Wolałbym pójść na piechotę. Szczerze nienawidziłem tego środka lokomocji - z dwóch powodów. Za to, że czułem się tam, jakby ktoś grał mną w koszykówkę oraz za to, że było to stosunkowo drogie. W moim plemieniu, ani w czasie wyprawy, nie miałem przy sobie nawet grosza. Nie potrzebowałem pieniędzy. W Eos udało mi się co nieco zarobić, dalej były to jednak smętnie małe ilości. Wystarczyło, że wydałem kilkanaście soli na pośpieszną przejażdżkę do Helecho.
- Będziesz tu tak stał? - z zamyślenia wyrwał mnie czyjś, nieco drwiący głos.
Gwałtownie odwróciłem się w stronę dźwięku, trochę przestraszony. Zobaczyłem tam Yasmin - a jakże. Opierała się o szorstką powierzchnię budynku, niknąc w porywistym tłumie. Podszedłem do niej, przepychając się przez potok innych psów.
- Wsiadaj. - bez emocji wskazała na dorożkę, zaprzęgniętą raptem w jednego konia, którą zdążyła zatrzymać już wcześniej.
Posłałem jej błagalne spojrzenie, z nadzieją, że zmieni zdanie i jakimś cudem zapewni nam odmienny środek transportu. Była jednak nieubłagana.

Yasmin?
820 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz