6.05.2019

Od Yasmin cd. Elijaha

Uśmiechnęłam się z lekka złośliwie. Samiec wyglądał zaiste interesująco, będąc obłożony torbami z wszelakimi medykamentami. Przy każdym ruchu szkliste pojemniki brzękały, tworząc z eskulapa istną żywą filharmonię. Znalazłam już czuły punkt Elijaha, będący pewnego rodzaju urazem do czegokolwiek zaprzęgniętego w konie. To się jeszcze pomęczy, w Jutrzence dyliżanse to jeden z najszybszych i najwygodniejszych transportów.
- Wybacz, ale dwugodzinny spacer nie za bardzo mi odpowiada - powiedziałam, z lekka obojętnie, usadawiając się wygodnie w bryczce.
Wyjęłam zakupione wcześniej pieczywo i podałam słodki wypiek owinięty w szorstki papier Elijahowi. Nie wiem jak on, ale ja zgłodniałam od tego jeżdżenia po kilka razy i nie wytrzymałam, kiedy poczułam smakowity zapach kruszonej rozkoszy. Od razu wybiegłam i zakupiłam kilka sztuk słodkich bułek, ostatniej nowości piekarzy.

Podróż nie trwała za długo. Tak jak poprzednio, na wyłożonej kamieniami drodze koń galopował i zwalniał dopiero na sklepisku blisko Helecho. I tym razem tak było. Jedyną różnicą była liczba owych czterokopytnych zwierząt i bardziej pojętny dorożkarz. Powóz zajechał na rynek i Elijah od razu wyszedł z powozu, otrzepując się nieco. Wyskoczyłam za nim i podałam mu torbę wypełnioną lekarstwami. Chwyciłam za jeden pasek i pokazałam łbem, aby uczynił podobnie.
- Mogę zająć się czymś niegroźnym dla życia... no nie wiem, jakieś skaleczenia. Znam jedynie podstawy, a po za tym to ty tu jesteś lekarzem.
Medyk się zmieszał, ale końcowo skinął głową, zezwalając na moje działania. Uśmiechnęłam się do niego szeroko i ruszyłam w poszukiwaniu "pacjentów". Długo szukać nie musiałam, od razu zauważyłam samca z raną na grzbiecie. Ostrożnie podeszłam, aby go nie przestraszyć czy coś, ale ten na mój widok jedynie wlepił we mnie swoje spojrzenie.
- Znam cię - powiedział na wstępie - Jesteś...?
- Mówiłeś, że mnie znasz - odpowiedziałam z lekkim przekąsem - Czyli powinieneś znać i moje imię.
Zmierzyłam psa wzrokiem, może jakiś pijany znajomy Horusa? W końcu był strażnikiem... on ta jego cała banda. Ale jeśli chodzi o trunki, to ja już więcej piłam niż ten leszcz...
- Nie... nie pamiętam. Ale wiem kim jesteś - na te słowa ponownie przewróciłam oczami.
- Dobra, co ci się stało? Jak ci mogę pomóc? - obejrzałam jego ranę ogólnikowo.
Nie była głęboka, sprawiała pewnie drażliwy ból.
- A nie widzisz, głupia? Chyba ty tu jesteś medykiem - jego oczy zabłysnęły złośliwie - Radź sobie.
- Dobra - warknęłam cicho - Zamknij się już.
- Uuuuu, jaka ostra panienka - samiec zaśmiał się tubalnie i spojrzał się na mnie groźnie.
Ten jego wzrok... nie kojarzył mi się z niczym dobrym. Mogłam pójść po Horusa lub po Elijaha, ale moja godność mi na to nie pozwalała. Przyniosłam szybko trochę spirytusu i bandaży, choć całość znalazłam na pobliskiej studni. Użyję tylko trochę i oddam... Wiedziałam, że łaciaty medyk ma przy sobie trochę lepszych specyfików, ale nie chciałam zostawiać delikwenta samego. Co jak co, ale nie wyglądał najlepiej. A skoro już tu jestem, to powinnam się na coś przydać. Starannie oczyściłam ranę alkoholem i pomalutku, kawałek po kawałku, owinęłam tułowie samca bawełnianym materiałem. Na początku wyszło trochę krzywo, ale przymknęłam na to oko. Najważniejsze, że nie wda się zakażenie. Zerknęłam na krzątającego się w pobliżu eskulapa, wyciągał co chwilę różne rzeczy i podchodził do psów, ciągle je smarując maściami czy innymi rzeczami. Przeciągnęłam się i ruszyłam do kolejnego pacjenta, będącego tym razem młodą suczką. Na jej łapie malowało się zwęglone futro i paskudne oparzenie.

Nie powiem, było to bardzo ciekawe doświadczenie w moim życiu. Szczególnie na tle ostatnich wydarzeń. Ostatnio ciągle walczyłam, spędzałam godziny na treningu umiejętności zabijania czy polowania a praca z Elijahem oderwała mnie ciągle od nauki mordu, na naukę leczenia. Ciała, jak i umysłu. Łuk zamieniłam na bandaż a strzały na różne kolorowe mazidełka. Może nie znałam działania każdego, ale trochę się nauczyłam nowych rzeczy o nich. Zamiast zabijać, opatrywałam rany. Może i brzmi to trochę głupio, ale jest to prawda. Tak więc kiedy stanęłam przed psem po skończonej pracy, na niebie malował się już późny wieczór. Szczęśliwa, ale trochę zmęczona przypatrywałam się jego poczynaniom. Słońce zaszło godzinę temu a aktualnie znikały ostatnie promienie słońca. Elijah wykorzystał większość swoich medykamentów, ale na dobry cel. Wiele psów w Helecho dostało fachową opiekę medyczną, a ci którzy trafili do mnie, także nie byli aż tak poszkodowani. Ziewnęłam i zostawiłam pracującego medyka, niech zrobi to, co ma do zrobienia. Ruszyłam szybkim krokiem do mojego domu, aby sprawdzić co u Horusa. Ten jak tylko został w miarę opatrzony, bez pytania wparował do mojego domu. Znając życie, moja i tak licha spiżarka jest już pusta... Otworzyłam drzwi, które wydały z siebie głośne skrzypnięcie.
- Yasmin? To ty? - od razu zapytał się karmelowy owczarek.
- Tak, tak. Nie jestem skrytobójcą - odpowiedziałam, śmiejąc się i od razu ruszyłam do niego szybkim krokiem.
Nie wyglądał aż tak źle, a pan od ziółek aka zawsze mam zły humor odwalił kawał dobrej roboty. Owczarek wymościł się na moim łóżku, opatulony kocem. Niedaleko dostrzegłam talerz z suszoną wędliną.
- Kojarzysz tego medyka, no, jak mu tam było... Elejej... Elek...
- Elijah - sprostowałam samca i spojrzałam się na niego wyczekująco.
Śmiesznie wyglądał próbując wymówić imię, język latał mu w pysku a on sam wydawał dziwne odgłosy.
- No, powiedz mu, że wygląda jak istne książkowe chuchro. Niech zacznie ćwiczyć czy coś... - powiedział trochę na żarty, trochę na serio - Jakby kiedyś chciał się podszkolić w walce, daj mu znać. Mam u niego mały dług i z miłą chęcią go odpłacę.
- Tak, bo do ciebie wszyscy walą się drzwiami i oknami - zerknęłam z ukosa na psa - Ty mój drogi nauczycielu. Tydzień temu, wtedy przy jeziorze prawie mnie zabiłeś...
- Ale się nauczyłaś w końcu tego przewrotu tak? Nie żartuj sobie... gdyby nie śmierć Aarona i przewrót w Jutrzence, mówiłabyś na mnie mój Generale...
- Idę coś jeszcze załatwić - krzyknęłam przy drzwiach na odchodne.
- Ubierz płaszcz, cholero - odkrzyknął z salonu - Wystarczy że ja już konam... chyba mam katar.
Ponownie roześmiałam się i wyszłam z domu, o wiele w lepszym nastroju.

Elijah czekał na coś, zerkając na wszystkie strony. Wokoło była cisza, nawet wiatr się wyciszył pod wieczór. Czuć było wszędzie zapach potu i krwi, który kontrastował z zapachami kwiatów. Był już spakowany, jedynie on sam siedział i wyczekiwał, na coś lub na kogoś.
- Na co czekasz? - zapytałam wesoło, w momencie kiedy mnie ujrzał.
Mimo że zobaczył mnie już wcześniej, wzdrygnął się na dźwięk mojego głosu. Już dawno się ściemniło, ale mi to nie przeszkadzało. Czułam się lepiej, niż za dnia. Ulice nie były pełne psów i można było spokojnie odetchnąć.
- Na pewno nie na ciebie - odpowiedział, po czym podniósł się z ziemi.
Otrzepał się z kurzu i dopiął klamry od torby. Stanęłam wyczekująco, chcąc przekazać mu wiadomość od Horusa, ale on wstał i założył na swój grzbiet juki. Zdziwiona widziałam jak pomału rusza, odchodząc. Nie wiedziałam, jak mam zareagować. Stałam tam jeszcze przez chwilę, z rozdziawionym pyskiem i smutną aurą wokoło.

Elijah?
(dzisiaj trochę krócej, ale mam dużo roboty na głowie... nie wiedziałam jak pchnąć akcję do przodu no i wymyśliłam takie coś :p)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz