5.05.2019

Od Elijaha - Alchemia [1/4]

Ze spokojem obserwowałem kozła, który pasł się kilka metrów ode mnie. Była to rasa często hodowana w Eos - nie znałem co prawda jej nazwy, ale kojarzyłem wygląd. Ten konkretny osobnik żył dziko. Stada nieraz uciekały i jakoś aklimatyzowały się do życia w lesie czy na niezamieszkanych przez psy łąkach. Ten zapewne miał w sobie krew dzikich zwierząt już od pokoleń. Poruszał się swobodnie, ale jednak czujnie. Bez problemu selekcjonował rośliny, zjadając tylko te nieszkodliwe. Był drobny.
- Taka specyfika gatunku... - wzruszyłem ramionami, mówiąc sam do siebie.
Podniósł łeb, leniwie przeżuwając kolejną porcję zielska. Schyliłem się. Wolałem jeszcze się nie ujawniać. Mogłem co prawda użyć mocy i po prostu nakazać roślinom, by spętały mu nogi, a nawet - udusiły zwierzę, w moim mniemaniu była to jednak gra niewarta świeczki. Wymagało to dużo energii, w dodatku nie rozwijało mojej osoby w żaden sposób. Musiałem ćwiczyć. Po ulicach Lapsae przechadzało się wiele dobrze zbudowanych psów. W zasadzie każdy kultywował jakąś formę treningu, tymczasem ja odstawałem od nich, znacząco. Podkradłem się bliżej, jednocześnie kierując się w prawą stronę, by znaleźć się poza polem widzenia kozła. Stworzenie zbytnio było skupione na mozolnym przeżuwaniu. Wiedziałem, że musiałem załatwić tę sprawę szybko. Siłą nie pokonam go na pewno - potrzebowałem dobrej pułapki. Niemal pełzałem po trawiastej ziemi, kryjąc się przy samym gruncie. Biała sierść zwierzęcia odbijała promienie słoneczne, czyniąc go idealnym, dobrze widocznym celem. Byłem od niego już wręcz na wyciągnięcie ręki, gdy mięśnie ssaka zadrgały. Zwęszył podstęp. Chciał się odwrócić lub uciekać. Skoczyłem. Przeorałem pazurami jego zad, pnąc się wyżej, na plecy. Zacisnąłem szczęki na muskularnym karku. Mocniej wbiłem szpony, by zapewnić sobie równowagę. Kły uszkodziły tkanki, przechodząc coraz głębiej. Kozioł padł na ziemię pod moim ciężarem. Szarpał się, kopał, beczał w przestrachu. Teraz albo nigdy. Przekrzywiłem łeb, przetrącając mu tym samym kark. Ostatnie pośmiertne skurcze trzęsły jego kończynami. Oczy wywróciły mu się białkami do góry. Padł.
- Naucz ty się lepiej alchemii. - do moich uszu dobiegł znajomy głos. - Nie musiałbyś się przynajmniej tak rzucać. Wystarczyłoby wytworzyć truciznę. - odwróciłem się w stronę dźwięku.
Suka, brązowa, niewielka, okryta charakterystycznym płaszczem. Widywałem ją kilka razy, ale nie znałem jej imienia.
- Wolę tradycyjne metody. - zacząłem taszczyć ciało kozła w stronę drogi.
Uśmiechnęła się tajemniczo.
- Myślisz, że alchemia używana jest tylko w polowaniu? Mylisz się, głupcze! To niesamowicie przydatna umiejętność, szczególnie dla kogoś takiego jak ty. - wzruszyłem ramionami, siłując się z martwym zwierzęciem.
Podeszła do mnie, jednocześnie pomagając mi pokonać niewielką górkę.
- Chodź, mogę cię nauczyć. To nie potrwa długo - zaproponowała dobrotliwie.
Chciałem ją zbyć, lecz jej nalegania sprawiły, iż w mojej głowie pojawiły się obrazy, które wręcz wychwalały tę dziedzinę. Może faktycznie to dobra decyzja?
- Prowadź więc, pani. - skłoniłem się z uśmiechem.

cdn.
439 słów | Polowanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz