Czekanie było uciążliwe. Nieco nim znudzony, przycupnąłem na opuszczonym stepie, bez życia wgapiając się w norę. Nie wyczuwałem żadnego zapachu, a do moich uszu dobiegał jedynie dźwięk wiatru. Rozłupałem jeden z orzechów, licząc na to, że jakoś to pomoże. Mijały minuty, a nawet godziny, tymczasem zasoby mojej cierpliwości kurczyły się z każdą sekundą. Burknąłem słowa niezadowolenia pod nosem. Trudno, spróbuje się kiedy indziej. Nieco zdenerwowany, trochę zmęczony, ruszyłem przed siebie, stwierdzając, że nie ma po co zbierać porozrzucanych orzechów. Wolnym krokiem rozpocząłem dalszą część wędrówki, próbując pogodzić się z nieuchronną samotnością. I wtedy... coś zwróciło moją uwagę. Cichy szmer. Odwróciłem się gwałtownie. Zbyt gwałtownie. Kątem oka dojrzałem ruchliwe zwierzę o szarej sierści, które ochoczo dobrało się do pozostawionego na ziemi jedzenia. Czmychnęło jednak z powrotem w bezpieczne odmęty podziemia, gdy tylko dostrzegło moje poruszenie. Odbiegłem więc jeszcze kilka kroków, chowając się za sporą formacją skalną, wyglądając zza niej na interesujące miejsce. Tym razem stworzonko nie kazało mi długo czekać. Nabrało już nieco więcej zaufania i wyszło z norki szybciej. W pełni skupiło się na ofiarowanym posiłku, całkiem zatracając czujność. Ponownie się uśmiechnąłem, triumfalnie, z dumą. Ten moment był punktem kulminacyjnym. Większość psów właśnie tutaj odniosłaby porażkę. Rzuciłaby się w stronę gryzonia, za wszelką cenę pragnąc go złapać. Lecz nie ja. Zamierzałem postąpić znacznie mądrzej, rozsądniej - użyć mocy. Bez wysiłku, wręcz teatralnie, machnąłem łapą. W mgnieniu oka ciało zwierzątka oplotły drobne, zielone pnącza, zniewalając szarawą istotę. Z wypiętą piersią zwróciłem się ku mojej zdobyczy, zbliżając się do niej dostojnym krokiem. Wtem coś mnie zaskoczyło. Wiewiórka otworzyła pysk, z którego wydobył się głośny, piskliwy dźwięk. Rzuciłem się na ziemię, chcąc jakkolwiek ochronić uszy od tego przeraźliwego pisku. W głowie dudnił mi tylko on. Nie mogłem się podnieść, nie mogłem nawet otworzyć oczu. Tarzałem się po podłożu, czując napływający ból. Nareszcie, po dłużących się dla mnie kilku sekundach, gryzoń ucichł. Potrzebowałem jeszcze chwili, by w pełni dojść do siebie. Z ulgą stwierdziłem, że roślina nie zwolniła uścisku, mimo że powinienem był stracić nad nią kontrolę. Z trudem podźwignąłem się z powrotem na nogi, wzburzając przy tym chmurę duszącego pyłu.
- Ach, czyli mamy tutaj magicznego futrzaka? - otrzepałem sierść z rudawego pyłu. - Powitaj więc swojego nowego pana. Od dziś masz na imię... Hresve? - rzuciłem pierwsze imię, które przyszło mi na myśl.
Żałowałem jedynie, iż w odpowiednim czasie nie posiadłem zdolności kierowania małymi zwierzętami. Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze. Podałem małego orzeszka samicy, po czym, gdy już zjadła, umieściłem ją w swojej sakwie, upewniając się, że jej nos wystaje nieco z torby.
|415 słów → 20 ೧ |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz