~°~°~°~°~°~°~°~°~°~°~°~°~°~°~°~
Ból głowy... Ten okropny ból... Leżała w jakiejś śmierdzącej klatce, osobno z psem. Nie potrafiła wstać. Bolało ją wszystko, bez wyjątku. W takim stanie nie była od dawna ale wiedziała, że nie powinno to zagrozić jej życiu. Odetchnęła z ulgą, choć w głębi serca wiedziała, że ma się czego obawiać... Że naprawdę ma powód do zmartwień. Była w zupełnie obcym miejscu, czymś, jakby bazie, jakieś grocie, w której na pewno nigdy nie postawiła jeszcze łapy. Wokół nie było żadnych psów, no, może oprócz Horusa. Wciąż leżała, ledwo przytomna i słyszała głuche wołanie psa. W uszach jeszcze jej szumiło, ciężko jej było ruszyć czymkolwiek, a gdy już odzyskała przytomność, poczuła miażdżący ból w udzie. Jak poparzona zerwała się na równe nogi, opłakując ranę. Wciąż lekko sączyła się z niej krew. Czuła na sobie wzrok samca, doskonale wiedziała, że jego oczy są właśnie wlepione w jej ranę. On sam nie był w najlepszym stanie, widoczne było kilka zadrapań i mniejsza, jednak obfita rana, prawdopodobnie od zębów któregoś z psów. Oba psy były teraz wsadzone w dwie, osobne, ciasne i małe klatki, niczym bezrozumne zwierzęta. No cóż, tutaj królował pies, na Eos był najlepiej rozwinięty. Nazywanie ich "zwierzętami" w takich warunkach nie byłoby dobrym wyjściem, ale cóż to ma za znaczenie? Widać, że tych dwóch głupków było stać na ruszenie mózgownicą i powsadzali ich do osobnych, pięknych więzień. Tak "gdyby nicponie uknuli razem jakiś plan ucieczki". Siedziała na własnych pośladkach, starając się odgonić od siebie wszystkie złe myśli. Była zestresowana i wystraszona, zza krat dobiegały do niej okropne krzyki, aż drżała z trwogi, gdy tylko jakiś dobiegł do jej uszu. Starała się myśleć pozytywnie, ale sytuacja, w jakiej obydwoje się teraz znajdowali była niezbyt przyjazna. Razem z krzykami tych... Idiotów słyszała pogodny głos Horusa.
- Vivienne? Żyjesz jeszcze? - Te zdania usłyszała najwyraźniej, wyraźniej, niż inne, zmieszane z bełkotem i szumem w uszach.
Stanowczo pokiwała głową. Miała wrażenie, że póki co wszystko w porządku ale z tego, co zdążyła już zobaczyć psy nie miały dobrych intencji. Czego więc chciały? Jak na razie to pytanie bez odpowiedzi. Vivienne głęboko odetchnęła. Wiedziała, że stres niczego nie da, może wręcz pogorszyć sytuację. Nie należy się bać czegoś, co może się nigdy nie wydarzyć. Spojrzała na swoje łapy i pogrążyła się w głębokich myślach. Czy to, co widziała właśnie w jakieś dziwnej kałuży błota, odbicie ukazujące przerażoną, biało-niebieską kupę sierści to prawdziwa twarz suczki? Widziała siebie jako przestraszone szczenię a nie tą samą twarz, którą widuje na co dzień. Dotarło do niej, że nie może opłakiwać jednej wpadki, bo życie przyniesie ich mnóstwo.
- Musimy się stąd wydostać - odezwała się, przerywając głuchą ciszę.
- No ba - odpowiedział pies. Nie zwracała uwagi na jego odpowiedź. Zapomniała o wszystkim i starała się wymyślić dobry plan, jak wyrwać się spoza tych krat. Słyszała coraz wyraźniejsze kroki napastników i wiedziała, że szanse na natychmiastową ucieczkę są nikłe. W jej serduszku paliła się jednak świeczka nadziei, gotowa w każdym momencie zrobić pożar, który wreszcie zapaliłby wszystko, co niepewne. Pies w drugiej klatce kręcił się nerwowo. Nagle, jakby znikąd, oczom Vivienne i Horusa ukazał się pies. To najpewniej ten, który napadł Horusa i ten, którego Vivienne popchnęła. Suczka zaczęła agresywnie gryźć pręty kraty, co miało emitować agresję. Była świadoma, że nie przegryzie tej kraty i to, czy jeszcze kiedyś wyjdzie na wolność zależy od psa. Ten tylko zaśmiał się pod nosem.
- Zachowujesz się jak zwierzę - szydził.
- A czym jesteśmy, bałwanie - odpowiedziała natychmiastowo suka. Była przerażona jego obecnością, ale i pewna siebie. Pies zignorował jej odpowiedź. Jechał wzrokiem bo obydwojga, a w pewnej chwili wybuchnął śmiechem.
- No i czego tak się śmiejesz, ruska pało - dorzuciła.
- Z twojej postawy - odparł, natychmiastowo kończąc humorki. Jego mina spoważniała.
Vivienne wbiła wzrok w drugiego psa. Miał spuszczony łeb, a w jego oczach widniała nuta zwątpienia. Poczuła się jakoś dziwnie. Poczuła, że naprawdę go lubi. Nieco się bała i winiła siebie za całą sytuację, choć w głębi wiedziała, że to nie prawda. Usiadła na podłodze, zimnej, a dodatkowym, niezbyt wygodnym dodatkiem były dolne pręty klatki. Wciąż miała wlepiony wzrok w psa. Zaczął niepewnie podnosić łeb, kierując ślepia w stronę tego... Tego idioty.
- Dlaczego nas tu więzisz? - zaczął niespodziewanie.
- Vivienne? Żyjesz jeszcze? - Te zdania usłyszała najwyraźniej, wyraźniej, niż inne, zmieszane z bełkotem i szumem w uszach.
Stanowczo pokiwała głową. Miała wrażenie, że póki co wszystko w porządku ale z tego, co zdążyła już zobaczyć psy nie miały dobrych intencji. Czego więc chciały? Jak na razie to pytanie bez odpowiedzi. Vivienne głęboko odetchnęła. Wiedziała, że stres niczego nie da, może wręcz pogorszyć sytuację. Nie należy się bać czegoś, co może się nigdy nie wydarzyć. Spojrzała na swoje łapy i pogrążyła się w głębokich myślach. Czy to, co widziała właśnie w jakieś dziwnej kałuży błota, odbicie ukazujące przerażoną, biało-niebieską kupę sierści to prawdziwa twarz suczki? Widziała siebie jako przestraszone szczenię a nie tą samą twarz, którą widuje na co dzień. Dotarło do niej, że nie może opłakiwać jednej wpadki, bo życie przyniesie ich mnóstwo.
- Musimy się stąd wydostać - odezwała się, przerywając głuchą ciszę.
- No ba - odpowiedział pies. Nie zwracała uwagi na jego odpowiedź. Zapomniała o wszystkim i starała się wymyślić dobry plan, jak wyrwać się spoza tych krat. Słyszała coraz wyraźniejsze kroki napastników i wiedziała, że szanse na natychmiastową ucieczkę są nikłe. W jej serduszku paliła się jednak świeczka nadziei, gotowa w każdym momencie zrobić pożar, który wreszcie zapaliłby wszystko, co niepewne. Pies w drugiej klatce kręcił się nerwowo. Nagle, jakby znikąd, oczom Vivienne i Horusa ukazał się pies. To najpewniej ten, który napadł Horusa i ten, którego Vivienne popchnęła. Suczka zaczęła agresywnie gryźć pręty kraty, co miało emitować agresję. Była świadoma, że nie przegryzie tej kraty i to, czy jeszcze kiedyś wyjdzie na wolność zależy od psa. Ten tylko zaśmiał się pod nosem.
- Zachowujesz się jak zwierzę - szydził.
- A czym jesteśmy, bałwanie - odpowiedziała natychmiastowo suka. Była przerażona jego obecnością, ale i pewna siebie. Pies zignorował jej odpowiedź. Jechał wzrokiem bo obydwojga, a w pewnej chwili wybuchnął śmiechem.
- No i czego tak się śmiejesz, ruska pało - dorzuciła.
- Z twojej postawy - odparł, natychmiastowo kończąc humorki. Jego mina spoważniała.
Vivienne wbiła wzrok w drugiego psa. Miał spuszczony łeb, a w jego oczach widniała nuta zwątpienia. Poczuła się jakoś dziwnie. Poczuła, że naprawdę go lubi. Nieco się bała i winiła siebie za całą sytuację, choć w głębi wiedziała, że to nie prawda. Usiadła na podłodze, zimnej, a dodatkowym, niezbyt wygodnym dodatkiem były dolne pręty klatki. Wciąż miała wlepiony wzrok w psa. Zaczął niepewnie podnosić łeb, kierując ślepia w stronę tego... Tego idioty.
- Dlaczego nas tu więzisz? - zaczął niespodziewanie.
Horus?
1012 słów -> 50 ೧ + Bonus +1000 słów -> 10 ೧
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz