- Hahaha! Berek, ty teraz gonisz! - Śmiała się gromadka rodzeństwa klepiąc się nawzajem i delikatnie podgryzając uszy. Byli tacy niewinni, nie wiedzieli jeszcze jakie zło kryje się w cieniu drzew. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że świat składa się z o wiele większej ilości czynników i czynności, niż ciągłej zabawy i odkrywania nowych miejsc. Agnes skakała wokół dwójki swoich braci machając ogonem i szczerząc kiełki, na co samce odpowiadali tym samym, jednocześnie krzycząc:
- Ej, to nie fair! Nie jesteśmy tacy szybcy.
- Ha!, wreszcie na nic zdała wam się wasza siła.
Jedynymi psami w tym towarzystwie, jakie zachowywały spokój była Telesha i jej znajomy, powszechnie nazywany "starszy pies", chociaż w teorii kilkokrotnie młodzi słyszeli, jak ich matka mówi na niego Mot. Wpatrywali się w szczeniaki jakby oceniając je pod każdym względem. Jak się bawią?, a może nawet jak się śmieją? W końcu staruszek powiedział nieco zachrypłym i przepełnionym troską szeptem:
- Są dobrymi szczeniakami, ale mimo to, nadal tak na nie patrzysz. Co cię nęka?
- Wiem, że mają jego krew. Przesiąkniętą goryczą, która ją zatruwa.
- Zranił cię, prawda?
- Nie... - powiedziała półprawdą, zaraz jednak spojrzała prosto w oczy swojemu towarzyszowi rozmowy, który zrozumiał, że nie mówi jej wszystkiego. - Nie otwarcie, ale zranił.
Wtedy nie rozumiała tego co mówili i nie zbyt ją to interesowało, ale teraz po pięciu latach życia czuła wypełniającą ją niepewność i chęć dążenia dalej do odkrycia zakładki. Czuła się, jakby miała zamiar ułożyć puzzle, ale nie miała wszystkich kawałków. Przedstawiały coś, ale dopóki ich nie ułożyła, tak naprawdę nie wiedziała co przedstawiają. Takie same oczy, ból, gorycz. Zrobił coś złego, zranił. Nie otwarcie, ale zranił - wspomniała słowa swojej matki i przygryzła wargę. Przestała pływać, poczuł, że powoli się zanurza.
Zniknęła pod taflą wody słysząc jeszcze jakiś krzyk Horusa. Otworzyła szerzej oczy rozglądając się, aby dostrzec to, co kryło się w ciemnej głębinie. Wokół było dużo nierównych i ostrych skał, a także pojedynczych, sporych kamieni. Wśród nich dostrzegła wygładzony odłamek jakiegoś kamyka, może nawet klejnotu, który błyszczał w promieniach słońca przedzierających się przez wodę. Dostrzegła w nich rozmazane własne odbicie, ale nie zdążyła się temu bardziej przyjrzeć, gdyż poczuła, że powietrze uchodzi z jej płuc. Machnęła bardziej łapami i po chwili zalazła się znowu na górze oddychając płytko, ale szybko. Samiec wpatrywał się z nią w przerażeniem, które zniknęło widząc, że Agnes zdawała się panować nad sytuacją.
- Nie rób tak więcej - wysapał nadal wpatrując się w łaciatą, która tym razem była już o wiele bardziej poważna niż przedtem. - Przypominasz mi o czymś.
- No co ty, mówisz na serio? Przynajmniej będę tym miłym wspomnieniem wśród fali goryczy, którą ciągnie za sobą kwaśny los.
- Co ty taka kapryśna? To ja powinienem się złościć, za wrzucenie do wody.
- Nie jestem w najlepszym humorze, okej? - Parsknęła i zmarszczyła brwi w zirytowaniu, a po chwili zaczęła poruszać łapami rozpryskując wokół wodę, żeby dopłynąć jakoś do brzegu. Chwyciła się skały i podparła się o nią, żeby wspiąć się na górę. Otrzepała się, ale nadal wyglądała jak kaczka. Jej futerko nie było tak puchate jak zwykle, a w dodatku czuła się, jakby przybyło jej co najmniej 5 kilogramów. Poruszyła szybciej ciałem jeszcze raz, a krople poleciały wokół.
- Wszystko dobrze?
- Nie, po prostu nie, kogo ja okłamuję! Od dawna nękają mnie dziwne sny z mojego dzieciństwa. Słowa mojej matki, w dodatku ta suczka. Wyglądała jak ja, prawda? I znała imię... mojej mamy. To jest ze sobą powiązane, ale do cho*ery nie wiem jak. Mój ojciec albo inny samiec, którego znała moja rodzina jest punktem zaczepnym. Musiał być zły, chyba... sama nie wiem!
<Horus? Agnes już nie wytrzymała XD>
| 735 słów → 35೧ |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz