- Witaj, jestem Horus. Nie prowadzisz może hodowli koni ..? - zerknął tym samym na białą sukę znikającą w gąszczu - Nie wiem, czy dobrze cię kojarzę.
Pies szeroko się uśmiechnął.
Po kilku godzinach Horus już maszerował leśną ścieżką, mimo że zapadał wieczór, on musiał dotrzeć do zamku. Z niechęcią oddalał się od swego domu i nieznajomej, ale wiedział że po ostatniej tragedii potrzebują więcej wojowników aby pilnować granicę. Schylił łeb i apatycznie zaczął ruszać łapami. Nie miał siły, ciało odmawiało mu posłuszeństwa a umysł był zamglony i stwarzał lekkie niebezpieczeństwo gdyby stała się jakaś nieplanowana sytuacja. Cały dzień spędzony na ściganiu nieznajomych piękności i walczenie z nimi, potem walka z ghulami, oglądanie koni który prawie nadepnął owczarkowi na łapę i na końcu szaleńczy bieg w ucieczce przed jakimś dużym zwierzęciem. Człapał tak ze zwieszoną głową kilka kroków, po czym wszedł trochę głębiej w las.
Gdy znalazł w miarę dogodne, jak i bezpieczne miejsce na małe ,,nocowanie", położył się pod ogromnym dębem i przymknął oczy. Pod łapami miał zawsze miecz, a na wszelki wypadek sztylet pod płaszczem podróżnym. Jego myśli ciągle wracały do białej, może trochę agresywnej suczki którą poznał zaledwie kilkanaście godzin temu. Mimo że dla niej pewnie jest przelotnym psem spotkanym na długiej drodze życia, to ciągle miał nadzieję że gdzieś głęboko w środku darzy go choćby malutką cząstką przyjaźni. W końcu powieki same mu opadły na niebieskie ślepia i zasnął.
Poranek nie był zbyt przyjemny. Pies lekko się przeciągnął i od razu jego brzuch zaczął grać marsza, poloneza, albo mazurka. Jak kto woli. Szybko pozbierał swoje manele i ruszył biegiem w stronę Lapsae, jeśli spotka jakąś bryczkę to powinien zdążyć na czas. Łapy same biegły, pies gwałtownie się rozglądał szukając choćby czegoś co powóz mogło przypominać lub mogło go szybko zawieść do stolicy. W końcu jego radosnym oczom ukazała się w całej swej okazałość bryczka, dwa rącze konie kłusowały równomiernym chodem. Za wozem ciągnęła się chmara pyłu, pies przyśpieszył aby ją ominąć i wyjść przed drewniany pojazd. Pies szybko pomachał woźnicy, ten gwałtownie zatrzymał dwa kasztany i pies podszedł, ukłoniwszy się, zapytał teriera siedzącego na dyszlu o wszystkie szczegóły.
- Dokąd pan jedzie ?
- Ano do stolicy, jedziemy. Trochę daleko, ale u nas droga szybko zejdzie.
- A mógłby pan przyśpieszyć ? Chociaż troszeczkę, widzę że konie ma pan wspaniałe.
Na pochlebstwo stary pies uśmiechnął się szeroko i zaprosił gestem psa do wozu. Pies nie czekając otworzył maleńkie drzwi. Gdy już siedział, dopiero wtedy zobaczył że naprzeciwko niego siedzi nie kto inny, jak Vievienne patrząca się na niego spode łba.
- Jak tam, nie zjadłaś jeszcze nikogo ? - na pysku psa pojawił się uśmiech.
Viv ?
| 664 słów → 30೧ |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz