12.06.2018

Od Vivienne - do Horusa

Wielki, świecący na niebie księżyc zapewniał w tej chwili jedyną ochronę przez całkowitą ciemnością. Jego promień odbijał się od skał i drzew, a każdemu przedmiotowi nadawał srebrny, jasny, aż rażący owym srebrem kolor. Wyglądało to tak, jakby w tych właśnie przedmiotach coś było - coś, nie zwykłe coś. Czy to właściwie możliwe, żeby drzewa świeciły? Czyżby Srebrny Glob chciał nas zmylić i ukryć fakt, iż całe światło płynie właśnie z jego tajemniczego źródła? Co tak właściwie powoduje jego niesamowite światło? Cóż to za siła, za moc, dzięki której to właśnie on, a nic innego pozwala nam ujrzeć końcówki swoich łap, gdy panuje kompletna ciemność? Chociaż, gdyby na to nie patrząc, nasz "Król" ma także pomocników. Gwiazdy. Vivienne była niezwykle ciekawa, co by się tak właściwie stało, gdyby z nocnego nieba usunąć wszystkie, maleńkie kuleczki światła, które upodobała sobie jako żywioł? Na pewno nie byłaby pewna tego widoku. Jeśli by teraz tak popatrzeć na tę sytuację, to... Nie. Niebo bez gwiazd to tak naprawdę nie niebo i chyba nie tylko dla samej Vivienne.
Zaczęła wychodzić z małej groty, w której miała okazję przenocować. Ów grota mieściła się w Heleho, nieco oddalona od domków zamieszkane przez psy, trudno było określić, czy miała bezpośredni kontakt z członkami, oraz, czy faktycznie tego chciała. Miała zadatki na prawdziwą introwetyczkę, której bodajże nikt nie zrozumie. Spójrzmy prawdzie w oczy - nie każdego interesuje każdy napotkany na drodze pies, nie będzie chodziła w zatłoczonej ulicy i każdemu możliwemu wmawiała "Cześć, jestem Vivienne! Zostaniemy przyjaciółmi?". Logiczne? Logiczne!
Przeciągnęła się, ziewając wydała dziwny, podobny do wzdychania dźwięk, tyle, że o wiele głębszy i dłuższy. Zaczęła zastanawiać się po chwili nad opuszczeniem jaskini i udaniu się na nocną przechadzkę po terenach Eos. Bądźmy szczerzy, nie była specjalne zmęczona, wręcz przeciwnie! Czuła niezaspokojone pragnienie rozprostowania nóg i ucieczki w nieznane jak dotąd tereny. Odkąd tu dotarła, odkąd wszystko jest takie inne, takie nowe... Ma ochotę zmienić się na lepszą. Problem tkwi w tym, że po prostu nie potrafi. Gdyby tak na nią spojrzeć, zaglądać głęboko w jej niebieskie, wielkie oczy, suczka nie może ukryć wielkiej samotności. Czasami dotyka ją to w tym stopniu, że miewała chęci zawarcia znajomości, jednak gdy jest się właśnie tą suczką, to wydaje się niemożliwe.
Szum wiatru i dziwny dźwięk, jaki wydawały świerszcze... Jak by to nazwać? Białej suczce czasami przychodziło do głowy, jak nazwać ten dźwięk, jednak już po chwili wypadało to z głowy jak kamień. Chwilami wracało, jakby sprawdzało, czy Vivienne ma się dobrze, ale okazywało się być jej obojętne, bo już po chwili uciekało jak najdalej. Świerszcze jednak były nocną podstawą dźwiękową, a z tego, co suczka zapamiętała, właśnie ten dźwięk psy określały jako pustkę, ciszę.
Jej uszy zaczęły kłaść się po grzbiecie, który czuł, jak dotykają go płatki uszu. Tu ktoś jest. Suczka wstała, gotowa do wszelkiej reakcji, jakakolwiek by ona była. Jej oczy śledziły uważnie każdą część horyzontu, nie wyłączając nieba, na wypadek, gdyby napastnik okazał się być latającym stworzeniem. Gdy biała suczka miała już ignorować każdy szept uważając, że nic jej już nie grozi, usłyszała szelest krzaków i łamanie gałązki. Od razu wiedziała, co się święci. Nie jest tu sama.
Odwróciła wzrok i spostrzegła drugiego psa. Na pierwszy rzut oka wyglądał jej na płeć męska, dokładniejsze wytyczne to samiec, border collie. Vivienne natychmiast położyła uszy na sobie, próbując odruchowo nie wystawiać zębów. Chciała siać strach i panikę. W jej głowie nie mogło zabraknąć psychopatycznych pomysłów. Nie wiedziała, co nagle ją trafiło, pierwszą napotkaną przez suczkę osobą, która pozornie wydaje się przyjazna nazywać potencjalną ofiarę. Jej wyraz twarzy nie wskazywał na jakieś wielkie zaniepokojenie, oprócz jej fizycznego nastawienia do samca. Bowiem w jej mózgu szalała straszliwa burza. Niestety. Sadyzm wygrał.
Vivienne natychmiastowo rzuciła się na psa, próbując chociażby go ugryźć. Była zdeterminowana i chciała przynajmniej wzbudzić w nim szacunek. Szacunek? To coś bowiem śmie nazywać szacunkiem? Czy to może jedna, wielka, niewyleczona psychoza, dzięki której nigdy nie będzie normalna? Pies uciekał. Był najzwyczajniej w świecie wystraszony, ale biała suczka pragnęła zatopić kły w jego boku, szyi, bądź gardle. Wszystko to działo się bardzo szybko, a Vivienne nie była w pełni świadoma tego, co robi. Dlaczego właściwie go goni? Czyżby ten jeden, wielki, paskudny sadyzm już w stu procentach przejął kontrolę nad mózgiem pozornie nieszkodliwej suczki? Zwolniła. "Co ja robię...?". Obróciła głowę w drugą stronę, a pies zniknął z jej pola widzenia. Chwilę później zniknął, przepadł, niczym kamień w wodzie. Vivienne przez chwilę żałowała tego, że odpuściła. Ale po chwili zdała sobie sprawę, że pewne rzeczy powinno się ograniczać, a nie pierwszą lepszą osobę traktować, jakby była powietrzem. Powietrzem - niby niczego nie wartym, jednak po części bez owego powietrza nie da się żyć.

Horus?
| 771 słów → 35 ೧ |

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz