Słońce górowało nad horyzontem, gdy ciężkie, dębowe drzwi otworzyły się i weszła przez nie śnieżnobiała postać. Aaron. Spojrzał na mnie ze współczuciem. Jego pysk nosił ślady przeżyć, które towarzyszyły mu od rana. Przebywał właśnie w Grocie Wyroczni, gdy posłaniec pobiegł z wieścią o moim poronieniu. To musiał być dla niego szok. Mogłam wyobrazić sobie jak zareagował. Zaśmiałam się gorzko, a on spojrzał na mnie z niepokojem.
-Czemu się śmiejesz? Co w tym wszystkim jest zabawnego? - Błędnym wzrokiem omiótł całą salę, by w końcu spojrzeć na mnie.
-Jesteś wstrząśnięty. -zauważyłam, może mało odkrywczo.
-Nie masz pojęcia jak bardzo, przecież właśnie straciłem...
-Następców - dokończyłam chłodno.
Spojrzał na mnie, z tym samym zdziwieniem i niepokojem co wcześniej.
-Szczenięta. Dzieci. Nasze dzieci.
-I to ty jesteś oszołomiony, zrozpaczony? Co ja mam powiedzieć?! Dzisiaj dowiedziałam się, że te małe serca przestały bić. Noszę w sobie trupy, zwłoki. Nie wiesz jaką odrazę do siebie poczułam, a jednocześnie jak wielki smutek. Nigdy nie wyobrażałam siebie w roli matki. Owszem, dopuszczałam taką ewentualność, jednak nigdy, NIGDY nie potrafiłam sobie wyobrazić, że będę troskliwą, kochającą matką. Miałam nią zostać przez wzgląd na ciebie, na nasze wspólne szczęście. Czułam, że jestem na to gotowa i właśnie dzisiaj poczułam, że owszem, byłam. Właśnie wtedy, gdy dowiedziałam się, że one są martwe!
Aaron milczał. Rozważał moje słowa. Wydawał się o wiele starszy niż w rzeczywistości,, pogrążony w rozpaczy, smutku. Przecież dla niego też była to strata. Może byłam jednak za ostra?
Nie zdążyłam naprawić moich słów. Wyszedł powoli, mimo, że krzyknęłam za nim rozpaczliwie. Medyk wszedł zaraz i obejrzał się za siebie. Westchnął cicho i podał mi znów jakiś wywar. Tym razem wypiłam bez słowa sprzeciwu. Niech robią ze mną co chcą. Niech dzieje się co chce.
Promienie wiosennego słońca wpadały przez okno, ptaki bez wytchnienia kontynuowały swoje pieśni, a ja zasypiałam, uspokojona przez dziwne zioła. Niech się dzieje co chce... Mogę teraz nawet umrzeć. Przecież skoro śmierć może spotkać niewinne, bezbronne stworzonka, nie może być tam tak źle...
Dźwięk strzelby. One tam są, razem z nim. Nie dowiem się nigdy jak wyglądały, nikt mi ich nie pokazał. Nie rozpoznam ich, gdy już tam będę. Czy one będą znały mnie? A może jednak będzie między nami więź... Brata rozpoznam gdziekolwiek się teraz znajduje. Nieważne, czy wyrósł już na dorosłego psa. Czy w ogóle po śmierci się dorasta? Pewnie nie. Tym bardziej go rozpoznam...
Obudziłam się spokojna. Uśmiechnięta. Mimo, że we śnie dręczył mnie dziwaczne myśli. Trzeba żyć dalej. Niech nie widzą już słabości. Jestem silna. Zawsze byłam. Nawet wtedy, gdy straciłam rodzinę, gdy zostałam sama. Teraz mam Aarona, całą psią społeczność. Sforę. Jakoś to będzie. W końcu przestaną na mnie patrzeć z politowaniem. Choćby wszyscy się smucili, pokażę im, że ja chcę żyć dalej, nie poddam się. Do ostatniej kropli krwi. Taka już jestem i muszę taka pozostać.
Cóż. Morri poroniła. Nie wiem co mnie natchnęło. Tak będzie.
| 680 słów → 30೧ |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz