Świat wirował wokół mnie. Białe płatki śniegu otulały moje ciało i czułem, jak otacza mnie wokoło zimno. Niezmącona cisza i spokój. Nagle runąłem do głębokiej wody, uderzyłem w jej taflę z głośnym hukiem. Młociłem kończynami w wodzie, ale nie natrafiłem na dno. Zacząłem szybko ruszać łapami, ale wszystko na nic. Nie panowałem nas sobą, chciałem się wyrwać z uścisku wody ale nie potrafiłem. Do moich płuc dostała się woda. Słyszę jakiś śmiech. Głębia bez światła mnie pochłoneła i pastwi się nademną.
Ścisnąłem lekko oczy, aby zaraz potem ponownie je otworzyć. Wystraszony spróbowałem się zerwać, ale noje ciało nie zareagowało. Cały obraz wirował, nie mówiąc, że wszystko widziałem w pewnym sensie rozmazane. Przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz, pomału ruszyłem ogonem. To tylko jakaś głupi sen, sen na jawie... Każdy kawałek mojego ciała pulsował niewyobrażalnym bólem, najgorzej bolały łapy. O tak, przeszywający, kłójący ból od szpiku kości do ciemnych opuszków. Ostrożnie spróbowałem się podnieść, jednak na próżno. Zachwiałem się. Kończyny odmawiały mi posłuszeństwa i po chwili poczułem, jak znowu upadam na miękkie skóry. Westchnąłem, lekko kaszląc przy tym. Dopiero w tedy dostrzegłem, że znajduję się w Obozie Oriona. Zacząłem rozglądać się wokoło zaniepokojony. Kto mnie tu przyprowadził? Czułem ciepło wokoło, ale zarazem czułem zimno w środku. Robię z siebie ofiarę, czemu nie mogę wstać? W umyśle mętlik, ale co ja właściwie zrobiłem? Ach, Horus, taki idiota z ciebie że nie potrafisz porządnie skoczyć. Wstyd. A może miałeś przeżyć? Nie, nie baw się w filozofa.
- Horus? Halo? - dosłyszałem głos i poczułem obecność kruczoczarnej suki. Podeszła do mnie wolnym krokiem i schyliła łeb, aby ten pojawił się na równi z moim.
- Lady? - wypowiedziałem imię z pewną dozą ostrożności. Nie byłem pewny, czy to ona. Głos jaki się ze mnie wydobył był niski i zachrypnięty.
- Horus, wszyscy się o ciebie martwili! Dobrze się czujesz? Oscar, to on cię uratował... po twoim skoku - wymamrotała ostatnie zdanie ciszej. Rozumiała, że raczej nie będę chciał się z nikim dzielić tym przeżyciem. I dobrze. Niech inni myślą, że to był niefortunny wypadek.
- Szczerze? Paskudnie, ale czuję poprawę.
Kłamstwo, jedno wielkie wierutne kłamstwo. Nie było żadnej poprawy, ba, było jeszcze gorzej. Łapy i kark bolały mnie coraz bardziej ale starałem się tego nie okazywać. Wysiliłem się na delikatny uśmiech. Lady podniosła brwi z niepewnym wyrazem pyska i odwzajemniła miły gest. Usiadła obok mnie i towarzyszyła, gdy medyk sprawdzał mój stan. Dowiedziałem się przy okazji, że leżałem nieprzytomny prawie cały dzień. To dość długo. Bardzo długo. Oczywiście zostałem porządnie wypytany co się w ogóle stało, ale odpowiadałem jednoznacznie - nie pamiętam. Czułem na sobie surowy wzrok Lady, która chciała dowiedzieć się prawdy ale tym samym starałem pokazać jej na migi, że jeszcze będzie miała okazje się dowiedzieć.
Uradowany stawiałem krok za krokiem przez wysoką zaspę śnieżną. Wreszcie udało mi się wyrwać z łap medyka, z pomocą czarnek suki oferującej mi ciepły pokók. Przede mną kroczyła Lady, która dziarsko przemierzała kupy śniegu torując mi drogę. Wyższa i chwilowo silniejsza nie chciała dać za wygraną, nie protestowałem. Odetchnąłem ze spokojem, w momencie kiedy dostrzegłem jej dom. Oświetlony jasnymi latarniami i papierową girlandą wyglądał cudownie. Znarszczyłem nos i zerknąłem na swój płaszcz i szal, naszywki były tego samego koloru. Czyli to jednak włóczka, nie papier. Zaśmiałem się w duchu. Teraz pora na wzrok? Później łapy, ogon i ponowne wskoczenie do rzeki. Ale w sumie nia miałem ochoty tego powtarzać, nie lubiłem bólu. Lekka poprawa nastąpiła dopiero po kilku godzinach i naparach z jakiegoś ziela, ale zawsze jakaś przyszła. Byłem wdzięczny Oscarowi że ruszył wtedy za mną. Czułem się jak skończony głupek. To fakt, zachowałem się idiotycznie, ale co ma zrobić niechciany pies? Agnes nie żyje, widziałem już tyle śmierci... Mam dość, po prostu dość. Boję się dotykać broni, boję się zabijać. Przestaje mi zależeć na czymkolwiek. Cały mój zapał wygasł niczym zdmuchnięty płomień świecy. Ostatni raz objąłem spojrzeniem kontury lasu i ruszyłem za suką, która już otrzepywała futro ze śniegu na drewnianym ganku.
Pierwsze co mnie spotkało po wejściu do domu suki, to zdziwione spojrzenia domowników i cichy krzyk Aragona. Szczeniak podbiegł i rzucił się na mnie.
- Wujek Horus! Obiecałeś, że przyjdziesz wczoraj a przychodzisz dopiero dzisiaj. Mieliśmy się pobawić w berka! Czemu nie przyszłeś? Zgubiłeś się? A wiesz, że Yasmine się upiła? Ale już doszła do siebie - pierwszą część powiedział z bardziej pretensjonalnym tonem. Oczywiście, że wiedziałem o danej obietnicy. A czemu nie przyszłem? Bo byłem zajęty swoją smutną egzystencją i rozżalaniem się nad sobą.
- Aragon! Zostaw wujka, jest zmęczony po podróży. Idź lepiej do Yas, wybiera się do miasta z Oscarem - powiedziała Lady i popędziła młodego na górę. Nagle brązowo czarny owczarek pojawił się na schodach i liźnięciem przywitał Lady, która sama odwzajemniła czuły gest. Po chwili czarna skierowała się do spiżarni w holu i zniknęła, został po niej jedynie charakterystyczny zapach popiołu jaki jej często towarzyszył. Zostałem sam na sam z owczarkiem, którego spojrzenia nie potrafiłem rozpoznać. Rozwścieczone? Uradowane? Zlitowane? Nic, pustka w głowie. Spuściłem pomału ogon.
- Uhm... Witaj, Oscar - czułem się okropnie. Nienawidziłem momentów, kiedy niczego nie byłem pewien.
- Horus... jesteś idiotą - powiedział i zmarszczył brwi - Nic ci nie jest?
- Nie, nic. Słuchaj, Oscar. Naprawę jest mi głupio...
- Głupio?! Mogłeś się zabić! Ale w sumie o to chodziło, prawda?!
Nie miałem odwagi przerwać owczarkowi, w końcu mówił prawdę. Tak, właśnie o to mi chodziło.
- Nie rozumiesz, że wokoło ciebie są jeszcze inni? Że wszystkie psy które poznałeś, zamieniłeś z nimi słowo i podarowałeś uśmiech, cierpiałyby widząc twoje martwe ciało? Nie pomyślałeś o tym?
- Nie zastanawiałem się - cała ta rozmowa była jakaś sztywna - Oscar, ja... naprawdę przepraszam. Targały mną emocje, pozwoliłem im zapanować nad sobą.
Przez chwilę panowała wokoło cisza.
- Tylko żebym nie musiał drugi raz wyciągać cię z jakiejś rzeki - powiedział i lekko poddenerwowany oddalił się - Idę z Yasmine na Rynek, możesz zostać tu jak chcesz.
Lekko kiwnąłem łbem i przełknąwszy ślinę, poczłapałem do salonu.
- Wujek Horus! Obiecałeś, że przyjdziesz wczoraj a przychodzisz dopiero dzisiaj. Mieliśmy się pobawić w berka! Czemu nie przyszłeś? Zgubiłeś się? A wiesz, że Yasmine się upiła? Ale już doszła do siebie - pierwszą część powiedział z bardziej pretensjonalnym tonem. Oczywiście, że wiedziałem o danej obietnicy. A czemu nie przyszłem? Bo byłem zajęty swoją smutną egzystencją i rozżalaniem się nad sobą.
- Aragon! Zostaw wujka, jest zmęczony po podróży. Idź lepiej do Yas, wybiera się do miasta z Oscarem - powiedziała Lady i popędziła młodego na górę. Nagle brązowo czarny owczarek pojawił się na schodach i liźnięciem przywitał Lady, która sama odwzajemniła czuły gest. Po chwili czarna skierowała się do spiżarni w holu i zniknęła, został po niej jedynie charakterystyczny zapach popiołu jaki jej często towarzyszył. Zostałem sam na sam z owczarkiem, którego spojrzenia nie potrafiłem rozpoznać. Rozwścieczone? Uradowane? Zlitowane? Nic, pustka w głowie. Spuściłem pomału ogon.
- Uhm... Witaj, Oscar - czułem się okropnie. Nienawidziłem momentów, kiedy niczego nie byłem pewien.
- Horus... jesteś idiotą - powiedział i zmarszczył brwi - Nic ci nie jest?
- Nie, nic. Słuchaj, Oscar. Naprawę jest mi głupio...
- Głupio?! Mogłeś się zabić! Ale w sumie o to chodziło, prawda?!
Nie miałem odwagi przerwać owczarkowi, w końcu mówił prawdę. Tak, właśnie o to mi chodziło.
- Nie rozumiesz, że wokoło ciebie są jeszcze inni? Że wszystkie psy które poznałeś, zamieniłeś z nimi słowo i podarowałeś uśmiech, cierpiałyby widząc twoje martwe ciało? Nie pomyślałeś o tym?
- Nie zastanawiałem się - cała ta rozmowa była jakaś sztywna - Oscar, ja... naprawdę przepraszam. Targały mną emocje, pozwoliłem im zapanować nad sobą.
Przez chwilę panowała wokoło cisza.
- Tylko żebym nie musiał drugi raz wyciągać cię z jakiejś rzeki - powiedział i lekko poddenerwowany oddalił się - Idę z Yasmine na Rynek, możesz zostać tu jak chcesz.
Lekko kiwnąłem łbem i przełknąwszy ślinę, poczłapałem do salonu.
Oscar? Co porabiasz? c;
| 965 słów → 45೧ |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz