-Nie mogłeś wybrać jakiejś wydeptanej drogi? Przecież ja się tutaj zaraz zapadnę! - wykrzyczała, podnosząc wysoko łapy.
-Nie przesadzaj, nie jesteś ode mnie wiele niższa, a ja sobie radzę. - prychnąłem i uśmiechnąłem się do niej.
Po co ją targam przez zaspy? Chyba zostałem kurierem bo dostałem kolejne zlecenie na zakupy na rynku w Lapsae. Jeszcze trochę i zaczną się zastanawiać czy nie zostaję jakimś alchemikiem, bo to znów składniki eliksirów. Chyba postanowili wyposażyć się w broń chemiczną, czy coś w tym rodzaju, bo to niemalże same toksyczne i potencjalnie niebezpieczne roślinki. Ale cóż. Postanowiłem zabrać ze sobą Yas, niech się trochę zrehabilituje w oczach Cerys, bo przecież była tak blisko dostania się do Oriona. Wystarczyłoby żeby była w stanie podnieść łuk i strzelić... Eh.
-Chodź, chodź, bo zaraz ci łapy odmarzną. Niedaleko jest główna droga, tam jest już mniej śniegu.
Pobudzona tą wiadomością suczka, wykonała kilka susów i się ze mną wyrównała.
-Gdzie? Nic nie widzę! Tylko śnieg. I drzewa. I kamienie. I tego rudego... - zaczęła wymieniać.
-Rudego, co? - zdziwiłem się, ale po chwili zrozumiałem, że miała na myśli psa, który hasał wesoło po ścieżce za drzewami.
-Kryć się? - zapytała niezbyt dyskretnie.
-Czemu? Przecież po prostu idziemy do stolicy. - odpowiedziałem równie głośno.
Zauważył nas i widocznie przyjaźnie nastawiony, ruszył w naszą stronę. Zatrzymałem się, a Yasmin zrobiła to samo.
-Witajcie, mam na imię Voodoo. Wiecie może, co to za miejsce? - odezwał się wesołym tonem.
-Las, jak mniemam. - odparłem i ruszyłem kilka kroków, a Yas parsknęła.
-Och, doprawdy? Dziękuję za oświecenie miły panie. - odpowiedział pies zadziornie i skoczył, by zastąpić mi drogę.
-Tak. Zwyczajny las. Tam jest droga do stolicy, a my idziemy z Litore. Jesteś tutaj nowy? - tym razem byłem milszy, co zadowoliła rudego.
-Yhm. Niedawno mnie przyprowadzili. Wy też jesteście z Ziemi?
-Tak. Jestem Oscar, a ta istotka z tyłu to Yasmin.
-Miło mi. - ukłonił się grzecznie w patrząc na suczkę, która rozpaczliwie próbowała pozbyć się grudek śniegu z sierści.
-Możemy już iść do Lapsae? Mam dość zimna. Idźmy do karczmy! - zaproponowała wesoło.
-O nie, nie, nie... Idziemy kupić zioła na rynku i nic poza tym. - odpowiedziałem stanowczo.
Brakuje mi tylko nieprzytomnej Yasmin, którą trzeba będzie zgarniać ze stolicy.
-A, to szkoda. Myślałem, że się ze mną rozejrzycie. Na razie mieszkam w jaskini, ale wolałbym raczej zamieszkać w mieście.
-Spokojnie, możesz z nami iść i zastanowimy się na miejscu. - zaproponowałem, a on skwapliwie pokiwał głową.
-W drogę! - zarządziła Yasmin i skacząc jak sarenka ruszyła przed siebie.
Zatrzymała się po chwili, odwróciła i spojrzała na mnie zdezorientowana.
-Too... Gdzie ta droga? - zapytała z lekkim uśmiechem.
Po kilkunastu minutach byliśmy już mieście. Znów ten gwar, przekrzykiwania się kupców i oczywiście kuszący zapach dymu, dobywający się z karczmy. Nie. Jest nam zimno, ale muszę pilnować Yas. Szła u mojego boku i rozglądała się ciekawsko. Nie odezwała się słowem nawet, gdy mijaliśmy karczmę. Za to Voodoo był znacznie bardziej rozgadany. Zdążyłem się dowiedzieć, że jest bezrobotny, ale fascynuje go magia i będzie się jej uczył, że zdarzyło mu się już porazić prądem zająca, więc sądzi, że elektryczność to jego moc, że miał mnóstwo rodzeństwa i że był sportowcem. Coś jeszcze? Z pewnością. On gadał, a ja szedłem w milczeniu, co jakiś czas grzecznie potakując. Gadał nawet kiedy targowałem się z kupcem. Skoro już o targowaniu mowa... Gdy tylko odszedłem od stoiska zauważyłem, że Yasmin nie ma w okolicy.
-Wu.. Łudu... Ech, Dusiek! Gdzie Yasmin? - zapytałem zaniepokojony.
-Co? - zamrugał zdezorientowany.
-Ech... Polazła. Dobraa. Nie będę jej pilnował jak małolata. Może da sobie radę, nie będę jej szukał. Pójdziemy potem do karczmy i może ją znajdziemy... Czego potrzebujesz Voodoo? Może poszukasz mieszkania w stolicy? - zaproponowałem.
Voodoo?
| 620 słów → 30೧ |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz