19.01.2019

Od Commodusa cd. Yasmin

Byłem totalnie zdezorientowany. Pamiętałem z tego wszystkiego tylko główny zarys sytuacji. Wiem, że biegłem jeszcze przed chwilą z Yasmin, uciekaliśmy. Przed kim? Tego pewnie nie wiedziała nawet ona. Jeszcze słyszałem w głowie jej ponaglający głos, piski, gdy została schwytana. To był ten moment, kiedy zatrzymałem się. Nie uciekałem dalej. Odwróciłem się tylko w stronę kilku potężnych psów. Kiedy zobaczyłem, jak osunęła się na ziemię, gdy jeden z nich uderzył ją, coś we mnie zawrzało. Rzuciłem się za psa, chwytając go zębami za gardło. Jednak był dużo masywniejszy, a poza tym byli z nim inni, którzy odciągali mnie od niego przegryzając zębami moją skórę. Wkrótce i ja straciłem przytomność. Możliwe, że również oberwałem po łbie, bo zaraz po przebudzeniu męczył mnie okropny ból głowy. Jakiś czas byłem całkiem otumaniony, nie wiedziałem co dzieje się wokół mnie. Otworzyłem oczy, ale zaraz potem zamknąłem je sycząc z bólu. Wydawało mi się, że słyszę jakiś głos, ale był całkiem niewyraźny. Po jakimś czasie powoli zaczynałem rozumieć, gdzie jestem i co się dzieje. Jechaliśmy, chyba na jakimś dużym wozie. Z przodu powoziły prawdopodobnie te same psy, które wcześniej porwały mnie i Yas. Miałem związane kończyny, nie potrafiłem poruszyć ani jedną z łap. Nie miałem pojęcia, gdzie byliśmy. Z początku moje oczy były w stanie dostrzec jedynie kilka kolorowych plam, z czasem jakość mojego wzroku znacznie się jednak poprawił. Tereny wyglądały mi całkiem obco, z pewnością nigdy przedtem moja łapa tu nie zawitała. Zimny wiatr, to pierwsze co moje odrętwiałe ciało było w stanie poczuć po odzyskaniu przytomności. Zaraz potem poczułem jeszcze, że leżę na czymś miękkim, chroniło mnie to przed mrozem i było całkiem wygodne. Obróciłem głowę i ujrzałem pod sobą Yasmin. Zawstydziłem się nieco, nie miałem pojęcia dlaczego tak wyszło. Z pewnością oni musieli położyć mnie na Yas, niezbyt zważając na naszą wygodę. Sturlałem się więc na bok, kładąc się obok niej.
- Yasmin...żyjesz? - odezwałem się słabym głosem, patrząc prosto w oczy czarno-białej suczki. Ta tylko przytaknęła lekko głową i odwróciła wzrok. Wyglądało na to, że także była obolała. Pisnęła kilka razy z bólu, próbując wyszarpać łapę z pomiędzy skrępowanych lin. Psy kierujące powozem na czele rozmawiały głośno, czasem wybuchając śmiechem. W powietrzu unosił się zapach jedzenia, prawdopodobnie jedli. Wówczas poczułem silny skurcz żołądka, który mógł wskazywać jedynie na głód. Caiusie, czy to jedyne o czym myślisz w chwili kiedy jesteś skrępowany liną, a w dodatku uprowadzony? I jeszcze wpakowałem w to biedną Yasmin. Byłem na siebie zły, ale wiedziałem że trzeba zacząć działać zamiast rozmyślać. Tylko co tu zrobić, kiedy nie można nawet poruszyć łapą, a powóz pędzi wśród całkiem obco wyglądających terenów? Rozmyślając tak, wpadłem na znakomity pomysł. Zamknąłem oczy i skupiłem się najbardziej, jak tylko byłem w stanie, na swoich łapach. Już po zaledwie kilku sekundach zaczęły one płonąć, nieśmiałym z początku płomieniem. Chwilę potem płonęły już sznury, a ja starałem się nie podpalić niczego, gasząc natychmiast iskry spadające na wóz. Ukrywałem ten fakt przed psami, odwracając łapy tak, aby nie były w stanie dojrzeć ognia. Tylko Yas patrzyła na mnie z początku z przerażeniem, z czasem przerodziło się ono z zdumienie i nadzieję. W końcu sznury spadły z moich łap na glebę, paląc się dalej. Pospiesznie począłem rozszarpywać zębami wszystkie liny krępujące ciało suczki. Udało się. Byliśmy poniekąd wolni. No tak, poniekąd. W końcu nie wiedzieliśmy nawet gdzie dokładnie się znajdujemy. Hm, miejsce w którym gościł aktualnie nasz wóz przypominał raczej coraz to gęstszy las. Iglaki haczyły gałęźmi o elementy wozu, stukając czasami weń głośno. Ścieżka była okropnie wąska i wątpię, aby była często używana.
- Nie możemy teraz uciec. - szepnęła zawiedziona Yas - Nie mielibyśmy gdzie się schować, gdy oni zaczęliby nas gonić. A zauważyliby naszą ucieczkę z pewnością prędko. - dodała.
- Wiem, Yas. Dlatego musimy po prostu cierpliwie poczekać. Być może... - tu przerwałem chwilowo, ponieważ rozmowy na przodzie ucichły i psy wyraźnie nam się przysłuchiwały. Jednak szybko postanowili nie zawracać sobie nami na szczęście głowy i znów usłyszeliśmy pogodne rozmowy - Być może, że będziemy przejeżdżać przez miasteczko. Tam moglibyśmy szybko się schować, a potem po prostu zapytać mieszkańców o drogę, czy coś. - odparłem niepewnym głosem. Yasmin westchnęła tylko, rozglądając się bacznie po okolicy. Gdybym leżał tu teraz sam, mógłbym podpalić wóz. Wtedy i oni by ucierpieli, ale nie obchodziłoby mnie to ani trochę. Ale nie mogłem narazić suczki na obrażenia czy też wolną śmierć. W każdym razie czułem, że nie mogę narazić jej na ból i muszę ją uratować. A przy okazji także uratować siebie samego... Spojrzałem w dół. Wóz okazał się naprawdę wysoki i niebezpieczne mogło okazać się zeskoczyć stąd w tak dużym tempie. Pustka w głowie. Jedna wielka masakra. No cóż, zostało nam czekać na dogodny moment. Okazało się, że zaraz po wyjechaniu z wielkiego iglastego lasu przejeżdżaliśmy przez małe miasteczko. Moje oczy zabłyszczały nagle, wpadłem na kolejny pomysł. Uznałem to za jedyne słuszne rozwiązanie. Kiedy znaleźliśmy się już wśród tłumu psów zebranych na placu na rodzaj małego rynku, zwróciłem się szeptem do mojej towarzyski:
- Yasmin, nie ma innego wyjścia. Złap się zębami jednego końca liny, która tu leży, drugi będę trzymał ja. Powoli zejdziesz jak najniżej po ścianie wozu, potem puścisz linę. Spytaj ludzi którędy do Lapsae, czy Helecho. Ja sobie poradzę, a nawet jeśli nie to... - zobaczyłem niepewność w jej wzroku. Westchnąłem tylko cicho, ale zaraz ożywiłem się do działania. Po chwili suczka stała już pod wozem, zostając z tyłu i patrząc się na mnie moment. Psy raczej nie mogły zauważyć jej zniknięcia...gorzej, kiedy odwrócą się aby sobie na 'nas' popatrzeć. Mogę mieć chyba troszkę przerąbane...
Całkowicie nie mogłem rozpoznać okolicy. Czyżby przeprawili się z nami przez rzekę? To tu są jakieś mosty? Całkowicie nie wiedziałem jakim cudem znaleźliśmy się w dość odległych widocznie terenach, gdyż i Yas zdawała się nie wiedzieć gdzie jesteśmy. Dręczyło mnie oczywiście jeszcze jedno pytanie. Dlaczego oni to zrobili? Niemalże pewna zdawała mi się teraz moja śmierć. O ile numer z podpalaniem się nie uda oczywiście. Ale przecież tak potężny pojazd paliłby się zbyt długo, aby dosięgnąć ich niezauważalnie. Jechaliśmy właściwie nadal w głąb miasteczka, kręcąc się po jego ulicach. Chyba nikt z przechodniów nie dostrzegł mnie na tak wysokim wozie. Starałem się udawać nieprzytomnego, aby w razie czego móc po prostu powiedzieć, że nie maczałem łap w ucieczce towarzyszki. Chociaż możliwe, że wcześniej dostrzegli mnie przytomnego. Poza tym miałem już odwiązane łapy, co szybko starałem się zakryć liną, która pomogła Yas w ucieczce. Związałem ją na łapach byle jak, ponieważ wóz dziwnie zwolnił, a psy zaczęły krzyczeć coś do innych, stojących w dole. Wjechaliśmy przez bramę do jakiegoś ogrodu. Wyglądał całkiem bogato, choć okropnie mdło. Tak samo również pachniał. Gdzieniegdzie dostrzegałem źródło tego nastroju, pełno brudnoróżowych róż rosnących niekiedy to na krzewach, niekiedy osobno, na łodygach. Podjeżdżaliśmy pod zamek, wysoki i bardzo podobny do tego, który zamieszkuje Saul. Czyżby mieszkał tam ktoś podobnej rangi? Nie miałem pojęcia o co chodziło w tej całej sytuacji...

<Yasmin?>
1135 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz