7.01.2019

Od Xiaoyu CD. Morrigan

Czasami sądziłam że moja dalsza tułaczka w poszukiwaniu nowego domu nie ma już sensu. Nie to że się poddaje, po prostu nie mogłam pojąć jak długo już szukam domu. Właściwie chyba sama zepsułam swoje dwie szanse w których zostałam przyjęta do sfór. Jedna z nich nie oferowała tak naprawdę nic ciekawego, ani miłości, ani szkolenia. Jedynie norę w której mieściło się kilkanaście psów, były też dwa wilki które podobno zostały w jakiś sposób zatrudnione do chronienia nory. Dla mnie wydawało się to dość dziwaczne, wilki warczały na mnie za każdym razem gdy wchodziłam lub wychodziłam z mojego nowego ,,domu''. Znałam tam dwa psy, Felka który przychodził tutaj tylko na noc (bo właściwie tylko to było zapewnione), bo całymi dniami żebrał jedzonko w mieście. Był w tym bardzo dobry, zawsze wracał z pełnym żołądkiem i często przynosił coś dla mnie. Przyznam że nauczyłam się od niego paru cwanych sztuczek które przydały mi się później w życiu. Drugim psem był pięknej maści Mastif, nie przypadłam mu raczej do gustu. Szczerze łaziłam za nim i go denerwowałam, kilka razy próbował się mnie pozbyć. Nie poddając się ciągle próbowałam przewidzieć jaki plan tym razem wymyśli by mnie ubić lub wywalić z nory. Niestety pewnej nocy mu się udało, nagadał o mnie Alfie ( który i tak miał swój dom i zaglądał do Nas raz na Ruski rok) i tak skończyła się moja przygoda tam. Następnie znalazła mnie pewna sunia w moim wieku, powiedziała że u nich jest wojna ale przyjmą mnie do sfory. Wydawało mi się to dość naciągane, jednak to słowo sprawiło że chciałam to zobaczyć. Tak...wiem, jestem okropnym szczeniakiem. Przynajmniej w tej sforze były oddziały, Alfa który dbał o członków i kadra młodzieżowa, bardziej szczeniacka. W okresie zimnej wojny przydają się każde kwalifikacje, więc młode od razu uczyły się jak walczyć. To tam nauczyłam się tak wiele, pokochałam walkę i rozdzieranie przeciwników na strzępki. Głupio mi się przyznawać ale wzięłam udział w tej wojnie będąc bardzo młoda. Miałam jakieś siedem miesięcy i bawiłam się w szpiega, dla mnie wojna była zabawą...jak i nauka walki. Aż do czasu... w którym armia wilków zdziesiątkowała Nasze odziały. Ja jako najstarsza i najbardziej napalona ze szczeniąt zostałam wybrana jako przywódca. Miałam ich eskortować do najbliższego bunkru, który znajdował się szmat drogi od sfory. Tam czekała na Nas przyjaciółka przywódcy, odpowiedzialność spadła na mnie. Nie czułam się z tym zbyt dobrze, obawiałam się że najmłodsze szczenięta nie wytrzymają jesiennej, z lekka zimowej już pogody. Zostaliśmy wysłani z samego rana, było jeszcze ciemno. Szczeniąt były tylko 11, ale musieliśmy się pilnować. Nie mieliśmy wody ani jedzenia. Trzymałam wszystko w ryzach będąc tak młoda, błagałam by się nie poddawali. Podróżowaliśmy przez pół dnia (uwierzcie mi że dla małego szczeniaka to dużo), najmłodszy szczeniak nie chciał już iść. Ciągle powtarzał że zamarzają mu łapki, zwiesiłam głowę i zaczęłam głośno wyć. Pamiętam to jak dziś, byliśmy niedaleko celu...lecz pogoda dawała się we znaki. Reszta młodych powtarzała po mnie, zdzierałam sobie gardło wyjąc jakby mnie ktoś zarzynał. Na horyzoncie pojawiła się śliczna biała Akita, podbiegła do Nas i szybko przenosiła do ciepła. Jednak ja uśmiechnęłam się i tylko przenocowałam w ,,bunkrze'', rankiem wymknęłam się i będąc pewna siebie szłam gdzie mnie łapki poniosą. I po jakimś czasie znalazłam się tutaj... Ale gdzie? Sama nie wiem gdzie dokładnie się znajduje, tak było prawie zawsze odkąd moja rodzina się rozpadła. Podróżując po świecie zdałam sobie sprawę że potrzebuję tej rodziny, stabilności i oczywiście nutki adrenaliny. Jednak nigdy nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na pytanie: ,,A gdzie ja to wszystko znajdę? ''. Odwiedzałam już parę domów szukając szczęścia, jest zima więc może ktoś się zlituje. Na sobie miałam mój ,,kocyk'' ze skóry, który przypominał mi skąd pochodzę. Właściwie należał do mnie od samego początku, ale nie do końca pamiętam te czasy. Pogoda robiła się coraz gorsza więc pośpiesznie zdjęłam z siebie zębami kocyk i położyłam go przed jednym z domów. Westchnęłam patrząc na niebo, nie wyglądało zbyt miło. Przez chwilę leżałam z otwartym jednym okiem, niebezpieczeństwo czyha wszędzie. Nie jestem tchórzem zającem, po prostu myślę dość logicznie jak na mój młody wiek.  Po jakimś czasie zasnęłam, wcale nie czułam chłodu który w drodze tutaj miotał moim szczenięcym ciałkiem. Jak ja się cieszę że mam to swoje grube i puszyste futerko, dzięki któremu nie zmarznę aż tak.

 ***

Miałam najlepsze sny gdy usłyszałam głos jakiejś suczki, była dość blisko mnie, lecz ja się tym nie przejęłam i przebudzałam się stosunkowo wolno, mrucząc coś pod nosem. Otworzyłam oczy i spojrzałam na nią ziewając piskliwie. Przed tym usłyszałam drugie pytanie:
- Ach, doprawdy? A czemu na zewnątrz, na zimnie?
Wcale się nie zastanawiałam nad tym pytaniem, było konstruktywne i łatwe do zrozumienia.
- Bo nikt mnie nie chce. - powiedziałam to tak jakbym się z tego cieszyła, szczyciła się tym. 
Suczka patrzyła na mnie z dziwną miną na pysku, wiem jedynie że ukrywała to zdziwienie i nie tylko. Zaczęłam się rozciągać nie przejmując się jej wzrokiem, który był dosłownie wbity we mnie. 

( Morri? ;3  Mam nadzieje że nic nie szkodzi że nie posunęłam akcji dalej. )
| 819 słów → 40೧ |

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz