5.01.2019

Od Morrigan

Założyłam na grzbiet sakwę z przytroczoną saksą. Nie można w nieskończoność siedzieć w lesie. Od tygodni nie wychodziłam poza Puszczę i szczerze mówiąc zaczęłam tęsknić za innymi naszymi terenami. Nawet to przeklęte Lapsae, pełne psów, nieustannie gwarne, wydawało mi się teraz bliskie. No i Pałac. Potężna budowla, z którą wiązałam tak wiele wspomnień. Wspomnień z Aaronem... A teraz? Odrzuciłam myśli o mordercach, którzy przesiadują teraz w Pałacu i ruszyłam. Kierowałam się do Litore. Mimo zmiany wyglądu wolałam  unikać stolicy. Chciałam przespacerować się malowniczymi uliczkami, może przejść się po plaży? Oczywiście moje cele nie były tak błahe. Musiałam przede wszystkim odwiedzić dom Oscara i Lady. Mieszkała tam z nimi łuczniczka, którą zbrojmistrzyni uznała za godną wstąpienia w szeregi Oriona. Wolałam uniknąć prowadzenia jej do Obozu, więc postanowiłam sama ją przetestować. Szybkim truchtem ruszyłam na zachód, żegnając się z zaufanym łowcą, któremu powierzyłam opiekę nad siedzibą pod moją nieobecność. Gdy tylko ucichły dźwięki obozu, przyspieszyłam do biegu. Co jakiś czas słyszałam jak zwierzyna umyka po moich bokach, ale nie przejmowałam się tym. Biegłam. Delektowałam się uczuciem wiatru na pysku, wysiłkiem, który tak mnie satysfakcjonował. Do nozdrzy docierały różne zapachy, jednak nie przejmowałam się nimi. Biegłam. Zwolniłam dopiero, gdy las zaczął się przerzedzać.  Gdzieś w oddali słyszałam Vall, ale nie szłam w jego stronę. Znałam tutejsze ścieżki jak nikt inny, więc wiedziałam, który korytarz bezgranicznego labiryntu zwierzęcych traktów wybrać. Przedzierając się przez kolczaste zarośla, usuwałam z drogi ciernie, by następnie znów sprawić, że wyrosną na ścieżce. To była najszybsza droga z Litore do Obozu i nie chciałam, żeby była dostępna. W końcu wybrnęłam na szerszą drogę i skierowałam się do miasta.

Zimno nie wydawało się przeszkadzać wszędobylskim mewom, które swoimi krzykami zdążyły mnie przekonać, że moja tęsknota była nieuzasadniona. Wolałam słuchać leśnych ptaków, nawet sójek, które również krzyczały nie do zniesienia. Trzeba jednak przyznać, że Litore ma swój urok. Ostatnio byłam tu bodajże zeszłej zimy, gdy na polowaniu dopadła nas burza śnieżna. Teraz łatwiej było mi się cieszyć śniegiem, od którego odbijało się delikatne światło słońca. Szczenięta biegały dookoła i bawiły się w białym puchu. Podbiegły do mnie i okrążyły mnie w koło, by znów pobiec dalej. Obejrzałam się mimowolnie za nimi i poczułam ukłucie żalu. Aaron nie żyje. Zawsze marzył o szczeniętach. Poroniłam i umarł nie mogąc poczuć jak to jest być ojcem... Westchnęłam i odgoniłam od siebie te myśli. Postanowiłam od razu udać się do domu Lady. Skręciłam w boczną uliczkę i po kilku minutach stałam już u jej drzwi. Zapukałam i czekałam, aż nie otworzył mi Oscar.
-Mo... Ekhem... Cerys? Co ty tutaj robisz? - poprawił się i zapytał.
-Podobno macie w domu łuczniczkę. Chcę ją przetestować. - wyjaśniłam i ruszyłam przed siebie, ale pies zatorował mi drogę.
-Nie wiem... Nie wiem czy to odpowiedni moment na egzaminy. Yasmin jest... W niedyspozycji... -uśmiechnął się nieśmiało.
-Czyżby? - uniosłam brwi.
-Tak. - burknął, ale sunął mi się z drogi.
Bez słowa wparowałam do salonu. Sytuacja tam wyglądała bardzo ciekawie... Dookoła biegał mokry szczeniak, który roznosił wodę po całym pokoju. Przed kominkiem siedziała czarno-biała suczka i trzymając blisko siebie wiadro, ochoczo wymiotowała. Zamrugałam szybko, jakby próbując sobie zmyć ten obraz z oczu.
-Oscar?
-Tak? - podszedł do mnie uśmiechnięty.
-Gdzie jest Lady?
-W Obozie. Musiałyście się minąć. - odparł i chwycił za skórę na karku szczeniaka, który akurat koło niego przebiegał.
-Eeeej! To niesprawiedliwe! - wykrzyczał, po czym, zauważając mnie, grzecznie się uciszył. - Dzień dobry.
-To twoje szczęście? - zapytałam gestem głowy wskazując na małego.
-CO? Nie, nie, nie, nie... Adoptowała go... - zaczął po puszczeniu szczeniaka, ale przerwał, z powątpiewaniem spoglądając na suczkę pod kominkiem.
-Wrócę tu... Niebawem. - mruknęłam i skierowałam się do drzwi.
-Tak, to dobry wybór.- westchnął i odprowadził mnie.

Postanowiłam, że przenocuję w karczmie. Skierowałam się do niej truchtem, myśląc o tym, co zobaczyłam w domu Lady i Oscara. Moje przemyślenia przerwał widok szczenięcia, śpiącego na kawałku skóry, pod jednym z domów. Coś mnie tknęło, może żal, a może resztki współczucia, które jeszcze pałętały się po mojej duszy.
-Co ty tutaj robisz? - zapytałam, budząc delikatnie futrzastą kulkę.
-Śpię... - mruknęła przez sen.
-Ach, doprawdy? A czemu na zewnątrz, na zimnie?
Suczka otworzyła oczy i ziewnęła.

Xiaoyu?
| 678 słów → 30೧ |

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz