31.12.2018

Od Oscara cd. Od Horusa

Wściekła Lady chodziła w te i we w te po całym domu. Yasmin została przeniesiona do swojego pokoju i spała słodko w oparach alkoholu. Siedziałem przed kominkiem, a czarna suczka mrucząc pod nosem, przemykała raz po raz za moimi plecami. Wiem, że pokładała w Yasmin nadzieję, chciała ją wprowadzić w środowisko Oriona i wierzyła, że Morrigan doceni dobrą łuczniczkę. A teraz? Wiem, że w karczmie przebywały psy z Obozu, przecież sam z nimi rozmawiałem. Wystarczy tak niewiele. Cerys nie przyjmie kogoś, kto od tak, w środku dnia wypija kilkanaście kufli piwa i resztę przesypia na  ladzie baru. Przecież opiekowała się w międzyczasie szczenięciem. No właśnie...
-Lady, gdzie jest Aragon? Nie wrócił jeszcze? - zapytałem wyraźnie zaniepokojony.
-Ara... No nie! Gdzie go ostatnio widziałeś?
-Na targu... Pójdę po niego, zaczyna się robić ciemno.
Zimą słońce zachodziło o wiele szybciej. Wziąłem swoją sakwę i wyszedłem z domu. Na świeżym śniegu zauważyłem ślady biegnące ścieżką na północ. Pewnie należały do Horusa. Horus... Poszedł w stronę wodospadu. Chciał iść nad wodospad. Mógł iść do Obozu... Ale chciał iść nad wodospad. Nie, nie. On coś sobie zrobi, ja to wiem. Wpadłem do domu.
-Idź po Aragona! Ja muszę sprawdzić czy Horus nie robi czegoś głupiego...- rzuciłem w stronę Lady i wybiegnąłem. Kierowałem szedłem szybkim truchtem po śladach owczarka i gdy tylko wypadłem z miasta, ruszyłem biegiem. Wkrótce usłyszałem wodospad, ale odetchnąłem z ulgą, bo Horus skręcił do Puszczy. Zwolniłem nieco, ale postanowiłem dalej za nim podążać. Cerys wyraźnie zaznaczyła, że idąc do Obozu trzeba zatrzeć ślady. On tego nie zrobił. Wziąłem do pyska jodłową gałąź i zrobiłem to za niego, pomagając sobie od czasu do czasu podmuchem powietrza. Nie wyglądało to zbyt naturalnie, ale nikt postronny  nie domyśliłby się, że ktoś tędy ostatnio szedł. Tymczasem ślady Horusa zmieniły bieg i wyraźnie zaczął kierować się nad rzekę, która dalej przepływała przez Obóz. Nie podobało mi się to... Rzuciłem gałąź gdzieś w krzaki i ruszyłem pędem za tropem. Dotarłem nad brzeg, w miejsce, gdzie stała niewielka ławeczka. Ślady wyraźnie wskazywały, że Horus wszedł do rzeki, ale z niej nie wyszedł. Przeklnąłem pod nosem i rzuciłem się biegiem wzdłuż brzegu. Nigdzie go nie widziałem. Jego, czy chociażby jego zwłok. Czułem ból głowy. Aż tak się stresowałem? Przecież on gdzieś musi być, może dopłynął i tam co wyłowili? Mam nadzieję...
I wtedy to zobaczyłem. Leżał na brzegu, w nienaturalnej pozie. Na jego ciele siedział, kruk, który wzniósł się w powietrze z krakaniem, gdy podszedłem bliżej. Upadłem przy nim i poczułem jak oczy robią mi się wilgotne. Chciałem go dotknąć, całego we krwi. Wyciągnąłem szyję, by dotknąć go pyskiem i wtedy uświadomiłem sobie, że nie czuję krwi. Tylko mokrego psa...
Wyskoczył. Wielki biały kształt rzucił się na mnie, a ja zauważyłem go w ostatnim momencie. Sztylet poszybował w jego pierś i wtedy poczułem krew. Krew tryskającą z ciała mamuna. Upadł na śnieg z jękiem, warknął i zamarł szczerząc długie kły w grymasie. Westchnąłem ciężko i spojrzałem na Horusa. Nie był ranny, ale trząsł się z zimna, nieprzytomny. Pozostało mu niewiele czasu, wychłodzi się.
Porzuciłem kuszącą wizję oskórowania mamuna i wybicia mu kłów i zarzuciłem sobie na grzbiet ciało border colliego. No tak, był lekki jak na wojownika, jednak i tak krępował moje ruchy. Pobiegłem z nim jak najszybciej mogłem w kierunku obozu. Po kilku minutach wpadłem na plac.
-Zajmijcie się nim, zaraz się wychłodzi!- wydusiłem z siebie, dysząc. Kilka psów rzuciło się na pomoc i po chwili Horus leżał już na skórach, przy ognisku. Zaczęli mi zadawać pytania, ale ja tylko kręciłem głową. Usiadłem obok wojownika i lekkimi podmuchami ciepłego powietrza znad ogniska, zacząłem suszyć jego bujną sierść.
-Chłopie, ty się nawet zabić nie umiesz porządnie... -mruknąłem kręcąc smutno głową.

Horus?
609 słów → 30೧

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz