23.12.2018

Od Oscara cd. Od Lady "Przypadki Lelka cz. III"

Wyruszyliśmy z rana. Na zewnątrz powitała nas szara zimowa rzeczywistość. Światło wschodzącego słońca nie przebijało się przez chmury. Z jednej strony dobrze, w taką pogodę łatwiej będzie nas przeoczyć. Czy wywoływaliśmy podejrzenia? Raczej nie. Dziarskim truchtem przemierzaliśmy trakt wiodący do Lapsae, rozmawiając żywo o głupotach. Mieliśmy sporo do nadrobienia. Lady opowiadała mi jak przypałętała się do niej ta czarno-biała suczka i jej szczenię. To znaczy nie jej, ale jednak jej. Nieważne...
Wkrótce zauważyliśmy przed sobą wodospad. Słyszeliśmy go już od dawna, ale dopiero, gdy zamajaczył na horyzoncie, odbiliśmy na wschód, kierując się do Puszczy. Nie przyspieszyliśmy. Nadal truchtaliśmy, tym razem rozprawiając o smoku, którego Lady szczęśliwie zaobserwowała na spacerze. Cisza nastała dopiero, gdy zaczęliśmy się zagłębiać w las. Miałem przygotowaną broń. Lady też poluzowała swoją. To ona prowadziła. Znała kręte ścieżki wydeptane przez zwierzynę, których Morrigan często używała podczas polowań. Ustanowiła kilkanaście traktów, które przecinały się, zakręcały, kończyły ślepymi zaułkami. Tylko trzy z nich prowadziły do właściwego obozu.
Po kilkunastu minutach, coś mignęło mi w zaroślach. Lady też to zauważyła. Zaczęliśmy węszyć, a suczka mnie uspokoiła. To jakaś czujka, która właśnie pobiegła poinformować o zbliżających się do obozu psach. Już wkrótce na ścieżce pojawił się Horus, a za nim trójka innych, masywnych psów. Wojownicy. Czyli udało mu się kilku zwerbować. Ruchem głowy zachęcił nas abyśmy ruszyli dalej.
-Nikt was nie śledził? - zapytał cicho, a Lady pokręciła głową.
Kilkanaście metrów dalej wojownik odwrócił się gwałtownie, aż podskoczyłem i mój sztylet wysunął się z pochwy na kilkanaście centymetrów. Zrozumiałem jednak, że Horus tylko sprawdza, czy nikt za nami nie idzie. Zadowolony z rezultatu, ruszył szybciej, żwawym truchtem, więc i my przyspieszyliśmy. Dotarliśmy na niewielką polanę z jednym namiotem, podobnym do tych, w których nocowaliśmy podczas dłuższych wypraw łowieckich.
-I co? To tyle?- prychnąłem. Spodziewałem się czegoś okazalszego.
Lady mruknęła coś pod nosem, a Horus zgromił ją wzrokiem. Nie miałem czasu zapytać o co im chodziło, bo z namiotu wyszła suczka o srebrnej sierści.
Lady i Horus ukłonili się lekko, a ona odwzajemniła gest z delikatnym uśmiechem. Znałem ten uśmiech. U Morrigan wyrażał zazwyczaj wielką radość, bo oszczędnie okazywała emocje.
-Dobrze cię widzieć. Jeszcze trochę i musielibyśmy otworzyć obozowy szpital psychiatryczny. - powiedziała zupełnie poważnie jednak moi kompani uśmiechnęli się szeroko. Westchnęła cicho i też zaczęła chichotać. Moje przybycie naprawdę przyniosło jej ulgę.
-Więc teraz mam do ciebie mówić Cerys, a nie per Przywódczyni, Pani Morrigan? - zapytałem zadziornie.
Przecież jestem łowcą, a ona nigdy się nad nami nie wywyższała. Była jedną z nas i nadal jest naszą przewodniczką. A jednak wiele się zmieniło.
-Widzisz jakie przekorne są eliksiry? Dali mi flaszkę i osiwiałam, to uznali to za znak i nazwali mnie od mitycznych patronów łowców. Świetnie musieli się bawić, poeci. - prychnęła.
-Rzeczywiście świetnie się bawicie. Poznałem już Rudzika, Łanię, a ten tutaj to zapewne Sokół. - wskazałem na Horusa, a on wykonał gest, który miał być zapewne uniesieniem brwi. - Kim w takim razie jestem?
-Oposem. Udajesz trupa. - stwierdziła chłodno Srebrna Łania.
Parsknąłem, chociaż bawiło to tylko mnie.
-Co się stało? - zapytałem widząc poważne miny reszty.
-Nie wszyscy mieli tyle szczęścia co ty... - mruknął Horus, a w jego głosie wyczułem żal, może nawet cierpienie. Odezwał się i zniknął w zaroślach.
-Kogo stracił? - zapytałem cicho, bez cienia radości.
-Pamiętasz Agnes? Była naszą sąsiadką. - odezwała się Lady, a ja poczułem w piersi ciężar. Już po raz kolejny w ostatnich tygodniach.

Jeżeli Agnes nie wróci, to Horus ma żałobę. AGNES do nogi.

553 słów → 25ᘯ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz