Zszedłem po schodach do kuchni. Rozpaliłem ogień w palenisku, oczywiście z użyciem krzesiwa. Lady ma w tej kwestii o wiele łatwiej, ale ja przynajmniej potrafię przeżyć upadek z urwiska... Westchnąłem, a do moich nozdrzy dotarł zapach dymu. Otworzyłem szafkę i wyciągnąłem płatki owsiane. Do rondla wlałem nieco wody, która po chwili zaczęła wrzeć. Dorzuciłem płatki i kawałki suszonej dziczyzny. Nie było to wytworne danie, a prosta potrawa, która dodaje sił podczas polowań. Doprawiłem wszystko i nabrałem nieco do drewnianej miski. Zacząłem zastanawiać się, jak spędzę dzisiejszy dzień. Lady zapewne ma sporo pracy w kuźni, a ja? Wczoraj byłem na polowaniu. Dzisiaj? Dzisiaj to nie jest konieczne, więc znów nie mam co robić. Nie miałem nigdy problemu z trenowaniem przed domem, lub w jego okolicy, ale teraz czuję się nieswojo. Każde wyjście z domu, lub z Puszczy stresuje mnie. Wtedy... Wtedy było ciemno, ale... Może ktoś zdążył się mi przyjrzeć? Ze wszystkich łowców, tamtej nocy to ja najbardziej rzucałem się w oczy. Wystarczy, że ktoś mnie rozpozna, zdradzi gdzie mieszkam, co robię... I po mnie. A wtedy?
Z przemyśleń wyrwał mnie dźwięk kroków na schodach. To była oczywiście Lady. Stanęła obok mnie i przeciągnęła się z przymrużonymi oczyma.
-Co tak pachnie?
-Owsianka. Może nie pogardzisz. - uśmiechnąłem się, mimo, że dalej miałem przed oczami wyobrażenia tortur.
Skrzywiła się lekko. Wiedziałem, że nie będzie szczęśliwa. Moje popisy w kwestii śniadań nie mogły równać się z naleśnikami.
-Jakoś sobie poradzę. - zapewniła i usiadła na przeciwko mnie.
-Jak uważasz. - prychnąłem i niemal teatralnym gestem odsunąłem od siebie pustą miskę.
-Czemu wstałeś tak wcześnie? - zapytała wyraźnie zaciekawiona.
-Przecież dzień taki piękny, aż szkoda spać. - uśmiechnąłem się szeroko wskazując na okno, za którym szalała burza śnieżna.
-No tak, rzeczywiście. - odburknęła.
-Mam nadzieję, że się w końcu uspokoi, bo muszę iść na targ.
-Na razie się na to nie zapowiada. Zostań w domu jeśli nie chcesz wrócić do domu z soplami na pysku. - zaśmiała się.
-Tak, burzy śnieżnych mam dość, tak samo jak skoków do wody... - skrzywiłem się.
-No dobrze. To ja zajmę się śniadaniem, a ty idź obudź Yasmin i Aragona. - poleciła mi Lady.
Na szczęście po południu słońce znów zaczęło oświetlać malownicze uliczki Litore, pokryte grubą warstwą śniegu. Na nowo rozbrzmiał gwar miasta. Założyłem sakwę na grzbiet i pożegnałem się z Lady, która siedziała już w kuźni i nożem rzeźbiła w ramionach potężnego łuku. Skierowałem się na targ, jak zwykle pełen psów. Podszedłem do kilku stoisk z bronią i przyjrzałem się beznamiętnie towarom. Mam pod dachem zbrojmistrza, żelastwa mi nie brakuje. Nie reagowałem na zachęty kupców i szedłem dalej. Dotarłem do niewielkiego straganu, którego blat pokryty był aksamitnym materiałem. Za ladą stała starsza już suczka i uśmiechała się miło. Sprzedawała różnobarwne amulety.
-Witaj młodzieńcze. Może chcesz zakosztować dodatkowej mocy? Nie martw się, to prawdziwe amulety, nie jakieś tanie kamyki. - zapewniała.
Zdążyłem się już przekonać, że dar, który otrzymujemy dzięki Kryształowi, potrafi uratować życie, jednak nie widziałem potrzeby, żeby płacić za coś, czego zapewne nie użyję.
-Nie wiem czy tego potrzebuję... - mruknąłem, jednak nie odszedłem. Spoglądałem na lśniące kamienie i mój wzrok utkwił na czarnym krysztale w srebrnej, ozdobnej oprawie. Suczka to zauważyła.
-To Noctis. - wyjaśniła i podniosła amulet. -Daje żywioł nocy. Szpiedzy bardzo go lubią, chociaż nie zawsze dostają jakieś przydatne moce. Raz jeden pies kupił go ode mnie, a potem prosił o zwrot soli, bo nie mógł spać w nocy. A przecież to przydatne. Nie musisz spać, widocznie bardzo... - zaczęła opowiadać historię swojego życia.
W pewnym momencie przestałem jej słuchać i zacząłem się poważnie zastanawiać, czy jest mi on w ogóle potrzebny. Zdecydowałem. Może Lady się nie obrazi, że płacę tyle za kamyk...
Schowałem świeżo zakupiony amulet do sakwy i raźnym krokiem ruszyłem do karczmy. Oczywiście nic nie wspominałem o tym Lady. Wolałaby żebym produktywnie spędzał czas, a nie przesiadywał po knajpach, ale cóż. Nie musi o tym wiedzieć. Po drodze zauważyłem Aragona, który skakał wśród śniegu razem z innymi szczeniętami. Stwierdziłem, że Yasmin jest w okolicy, więc nie przejmowałem się tym zbytnio. Wszedłem do karczmy i natychmiast zauważyłem grupkę łowców. Dołączyłem do nich przy stole.
-Wypuścili was z lasu? - zapytałem, zastanawiając się jak dyskretnie wypytać o sytuację w obozie.
-Tak, burza połamała kilka gałęzi. Zawaliła nam namioty, ale się z nimi uporaliśmy. - odpowiedział jeden z nich, nieco bełkotliwie.
-Chłopie, jest ledwo po południu, a ty już się kufla chwyciłeś? - podniosłem brew spoglądając na innych. Tak, jak myślałem, tylko on, stary Kilian, sączył ochoczo grzaniec.
-A co mi pozostało? Te hadry zabrały mi żonkę, zarżnęli jak ją samą zostawiłem... Syn patrzał na śmierć matki... - wesołość zniknęła z jego oblicza, ale ja przejmowałem się bardziej tym, czy ktoś nie usłyszał jego żalów. Szpieg, jeden nieuczciwy obywatel i po nas.
-Bandyci strasznie się ostatnio zrobili śmiali... - dodał smutno inny z moich towarzyszy, widząc jaki jestem spłoszony.
-Sam się rozejrzyj. Ile z nich, tutaj obecnych, straciło kogoś przez te Żmije... - zaczął Kilian zbyt głośno.
Miał rację. Dookoła mnie wielu było samotnych psów, które smutno popijały coś w milczeniu. Nagle przy barze zauważyłem znajome postaci.
-No, chłopaki. Muszę coś załatwić. Pilnujcie Kiliana, niech nie wpadnie w kłopoty. - spojrzałem na nich porozumiewawczo i odszedłem w kierunku baru, przy którym siedzieli Horus i Yasmin. Suczka leżała na blacie i cicho pochrapywała, wtulona w sierść wojownika. Obok niej stało kilka opróżnionych kufli.
-Co wy tutaj robicie? - zapytałem cicho, a pies odwrócił się w moją stronę.
-Pogrążam się w melancholii... Nie widać? - popatrzył na mnie tak, że udało mi się zaobserwowac przekrwione białka jego oczu.
-A ona? Chyba przesadziła...
-Nie wiem... Mówiła coś do mnie, ale byłem zbyt zajęty przemyśleniami... - westchnął cicho i spojrzał na kufel.
Poszukałem wzrokiem barmana. Spojrzałem na niego pytająco, a on prychnął.
-On od godziny pije wodę, a ona się mu zwierza i pije na jego koszt. Mi to nie przeszkadza, w końcu ktoś zapłaci. - uśmiechnął się spoglądając na mój mieszek.
-Horus? Pomożesz mi ją odnieść do domu? - zapytałem z nadzieją, rzucając przy tym garść soli na ladę.
Horus?
Oscar wykorzystuje nagrodę jaką jest dowolny amulet z rynku - Noctis wpada do wyposażenia.
1060 słów → 50೧ + 10೧
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz