-Przywódca! Został zamordowany! – wykrzyczał, a wszyscy
goście, w tym i my, podnieśli się natychmiast. Zaraz zalał go potok pytań, ale
on odpowiedział tylko, że ni jeszcze nie wiadomo i pobiegł dalej.
Spojrzeliśmy po sobie niespokojnie i zdecydowaliśmy biegiem
ruszyć do zamku. Zajęło nam to kilka minut, ale w końcu zdyszani dotarliśmy na
dziedziniec. Było tam już zbiegowisko psów szepczących do siebie nawzajem i
snujących domysły. Nikogo nie wpuszczano do Pałacu. Straże stały na każdym
przejściu. W końcu zapanowała cisza. Na jednym z balkonów pojawił się generał
Draich.
- Przywódca został zamordowany. Udało nam się odnaleźć
sprawcę. To wysłannik ze Sfory Zorzy. Jako jedyny miał się dzisiaj spotkać z
władcą. W jego komnacie znaleziono przedmioty ubrudzone krwią, w tym sztylet. Magowie
i alchemicy potwierdzili, że to krew Aarona. Sfora jest w żałobie. Od lat nie
zdarzyło się żadne zabójstwo na tak wysokim szczeblu. Sprawca został skazany na
śmierć. Wyrok zostanie wykonany jeszcze dzisiaj. Proszę się rozejść.
Gdy tylko skończył mówić, strażnicy zaczęli siłą wypierać
wszystkich z dziedzińca. Postanowiliśmy się pokojowo usunąć i wrócić do
gospody, by zarezerwować pokoje. Na miejscu opisaliśmy obecnym co się
wydarzyło. Wszyscy byli w szoku. Żaden nie protestował w sprawie egzekucji. A
ja? Sam nie wiem. Nie wiedziałem wtedy jeszcze o wielu sprawach. Chyba
akceptowałem wyrok. Do czasu.
Niedługo po tych wydarzeniach o współpracę z wrogiem
oskarżono Morrigan. To już mnie poruszyło. Mnie i moich towarzyszy. Ale nikt
nie protestował, gdy straże brutalnie zabrały ją do wieży, w której mieściły
się lochy. Nikt się nie odezwał. My też nie. Spojrzeliśmy tylko po sobie
wzrokiem pełnym niepokoju.
Już tej samej nocy powstał plan jak wydostać Morrigan. Brat
jednego z nas, strażnik więzienny, miał zostawić niedomknięte drzwi do lochu podczas
pełnienia warty następnej nocy. W ciągu dnia udało nam się dostać do wnętrza
Pałacu i umknąć strażom. Jako łowcy potrafiliśmy zachowywać się cicho i dobrze
ukryć. Pozostało dostać się do wieży i uwolnić naszą dowódczynię. A to nie było
łatwe, pełno straży, ponadto w stanie gotowości. Jeden z nas musiał odwrócić
ich uwagę.
-Zgłaszam się. – powiedziałem w końcu nieśmiało. Nikt nie
chciał zgłosić się na to stanowisko, jednak żaden nie protestował, gdy wstałem
i się odezwałem. Spojrzeli po mnie smutno. Wiedziałem, że to może się źle
skończyć. Przecież idziemy uwolnić więźnia nowej władzy. Zapewne Rada już
wybrała nowego Przywódcę, a Morrigan jest więźniem, jego więźniem. Jeżeli
dowiedzą się, że to my, wszyscy zginiemy, albo w najlepszym przypadku trafimy
do lochów.
-Jeżeli się nie uda i… - przełknąłem głośno ślinę – zawiodę…
Powiedzcie jej, że przepraszam.
Nie musiałem nic więcej mówić. Doskonale wiedzieli o co mi
chodzi. Komu mają to powiedzieć. Pokiwali smutno głowami. Ruszaliśmy na niemal
samobójczą misję, by uratować kogoś, kto nieraz już nami przewodził i uratował
przed porażką. Nie możemy jej zawieść.
Czy się udało? Tak. Widziałem jak moi towarzysze uciekają z
Morrigan po wąskiej ścieżce na zboczu i znikają w lesie. Nie mogli się
zatrzymać, wiedziałem. Nie mogli mi pomóc. Przede mną stało kilkunastu
strażników. Wyciągnięte włócznie celowały prosto we mnie. Stałem na brzegu muru
i dyszałem ciężko po długim biegu. Za mną? Kilka metrów przepaści. Przede mną i
obok mnie? Strażnicy podlegli nowej władzy, którzy przekażą mnie Saulowi.
Wybór? Oczywisty.
-PRZEPRASZAM! – krzyknąłem jak najgłośniej, naiwnie licząc,
że Lady mnie usłyszy, że mi wybaczy i zrozumie. Mój głos niósł się echem po
ścianach urwiska, gdy ja spadałem w dół, w przepaść. Widziałem pyski strażników
wychylających się z muru. Jeszcze moment, wytrzymaj… I jest.
Podmuch wiatru, który udało mi się stworzyć, uratował mnie
przed śmiercią w bystrej rzece, ale strażnicy nie muszą o tym wiedzieć. Mają
widzieć jak spadam do rzeki, chwytam się skał i umieram, by potem zsunąć się
bezwładnie w nurt. Przez kilkanaście minut płynąłem bezwładnie, uderzając o
skały i błagając, aby pęcherzyki powietrza, które tłoczyłem sobie do nozdrzy,
nie przestały powstawać, abym się nie utopił. Wreszcie wypełznąłem na brzeg.
Nie wiedziałem gdzie jestem. Było ciemno, a dookoła mnie tylko las i rzeka.
Leżałem na brzegu przez kilka minut i próbowałem uspokoić oddech. Udało mi się umknąć
śmierci, teraz będzie już tylko lepiej…
NO COOŚ TY OSCAR. Życia nie znasz? Zawsze może być gorzej.
Oczywiście, że musiał pojawić się potwór. Moczarnik w pełnej okazałości.
Pojawił się tuż obok mnie i wyszczerzył paskudne zęby. Nie miałem sił by z nim
walczyć.
-Zjedz mnie paskudo. Ale szybko. Oszczędź cierpienia. –
wyszeptałem i zacząłem się śmiać, co jednak nie zbiło potwora z tropu.
Gorzej zareagował dopiero na strzałę, która trafiła go
prosto w skroń. Z lasu wyłonili się… Nie. Nie łowcy. Bandyci. To musieli być
bandyci. Podeszli do mnie i uśmiechnęli się parszywie.
-Spójrz bracie, jaki piękny młodzieniec. Ciekawe, czy
mamusia za nim tęskni. Może zapłaci, żeby znów go zobaczyć…
-Tfu. Więcej warte byłoby jego futro. Nie zastanawiaj się, zabijaj.
Przecież na nic się nie przyda.
A jednak. Przez miesiąc wędrowałem z nimi i próbowałem
zdobyć ich zaufanie. Pilnowali mnie żebym im nie uciekł. Robiłem im za niewolnika.
Gotowałem, rozpalałem ogień, czyściłem broń. A potem? Zabiłem. Z zimną krwią.
Za to wszystko, co mi zrobili. Wywieźli mnie na teren Iskier. A mi pozostało
wrócić. Do Jutrzenki. Do Lady. Co się tam dzieje? Czy wojna już wybuchła? CZY
LADY ŻYJE? Niczego nie byłem pewny. Ale przede mną była długa droga.
Udało się. Stoję przed progiem naszej chatki w Helecho.
Czekam, by ujrzeć pysk mojej ukochanej. Otwieram drzwi z rozmachem, a tam…
Pustka. NIE. NIE. NIE. Biegnę do sąsiadów.
-CO SIĘ STAŁO Z LADY?- pytam niemal w szlochu.
-Wyjechała do Litore. – odpowiada ze zdziwieniem starsza
suczka.
-Co za ulga. Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – krzyczę i
biegnę do dorożki.
-LITORE. Zawieź mnie do Litore, tylko jak najszybciej.
Nie widziałem jej tak długo…
LADY?
1156 słów → 10ᘯ + 55ᘯ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz