- Cerys to nowe imię Morrigan - powiedziałam i zachęciłam psa ruchem łapy aby ruszył za mną na górę - Zmieniła je chwilę po tym, jak zmieniła swój wygląd wypijając eliksir. Zmienił się tylko kolor sierści, dopiero jak się przyjszysz dostrzeżesz więcej szczegółów.
- A co ty robiłaś przez ten cały czas... sama? - zapytał, a w jego głosie usłyszałam nutkę smutku.
- Wiele rzeczy, wiele. A ile mi się przytrafiło, to dopiero. Na przykład napatoczyła się taka Yasmine ze swoim szczeniakiem - odparłam otwierając drzwi do mojej sypialni - Ale głównie wyrabiałam broń dla rebelii.
Pies widząc wygodne posłanie, rzucił się na nie i nie minęło kilka chwil a już spał lekko chrapiąc. Sama położyłam się obok niego i lekko odetchnęłam. Wreszcie mogę być spokojna i nie zamartwiać się tak niczym. W końcu wrócił...
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że wróciłem - wymamrotał na wpół śpiąc.
Przez chwilę trwała cisza, którą przerywały jedynie nasze oddechy.
- Ja też się cieszę - odpowiedziałam i pozwoliłam, aby sen wziął mnie w swe ramiona.
Wstałam co świt, schodząc z łóżka najciszej jak potrafiłam, pozwalając aby pies się porządnie wyspał. Lekko przykryłam go kocem, gdyż leżał na grzbiecie i odgonił od siebie pierzynę łapami. Dawno w sumie nie spał, to pewne. Niech nabierze sił. Od razu pobiegłam truchtem do kuchni, gdzie zastałam siedzącą przy stole Yasmine. Jej mordka miała dziwny wyraz pyska, którego nie potrafiłam rozpoznać. W sumie od wczorajszego dnia nie zamieniłyśmy ani słowa a ona też w jakimś sensie pojawiła się w niezręcznej sytuacji. Przez chwilę trwała niezręczna cisza, słychać było tylko odgłosy otwierania szafek gdy wyciągałam potrzebne mi składniki.
- Głupio mi trochę - powiedziała ze schyloną głową i pociągając nosem nad kubkiem chłodnej kawy.
- Nic się nie stało. Nie to się teraz liczy - odrzekłam zgodnie z prawdą. Nie będę do nikogo chować urazy, ba, ta zarezerwowana jest dla Saula i jego idiotycznej bandy. Pomieszałam gęstą ciecz i zapaliłam swoją mocą w kominku. Chwyciłam metalowy pręt i lekko szturchnęłam żarzące się węgielki. Dla niej to wszystko też było bardzo trudne, można by powiedzieć że ,,oszczeniła" się w jeden tydzień. Właśnie, Oscar nie zwrócił uwagi na małego, ba, nawet chyba go nie zauważył.
- Pójdziesz obudzić Aragona? Zostawię wam parę placków na stole - chwyciłam w łapy patelnię i telekinezą przysunęłam do siebie miskę z masą na naleśniki.
- Jasne - powiedziała i ruszyła wolnym krokiem w stronę ich pokoju. Wyglądała na zbitą z tropu, parę dni odpoczynku powinno ją postawić na łapy.
Odetchnęłam i zaczęłam smażyć naleśniki, w końcu trzeba się najeść, bo czeka nas długa droga. A po za tym, chciałam aby Oscar przypomniał sobie ich wspaniały smak, bo pewnie dawno ich nie jadł. Gdy miałam już kilka, rozdzieliłam na dwie prawie równe porcje i wysmarowałam wszystkie kilkoma różnymi rodzajami powideł. Z talerzami ruszyłam na górę i podstawiłam śpiącemu psu pod nos, aby poczuł ich zapach. Widziałam jak ich opar unosi się do góry i zerknęłam na ocean widoczny przez okno. Był spokojny.
- Wstawaj śpiochu, idziemy dzisiaj do obozu - polizałam psa po pyszczku, tym samym zauważając wpatrujące się we mnie jego ślepia.
Oscar? c:
593 słów → 25ᘯ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz