21.12.2018

Od Morrigan "Zdrada"

Szkarłatny strumień zatrzymał już swój bieg. Spoczywał. Zaczął już przybierać ciemną barwę, musiał tak trwać już od dłuższej chwili. Metaliczny zapach. Czerwień na marmurowej posadce, białej niczym śnieg, białej niczym jego sierść... Miękka sierść, w którą mogłam się wtulić, gdy świat stawiał zbyt wiele wyzwań. Ta biel, która przed laty mignęła mi gdzieś w zaroślach, dostrzegłam ją kątem oka. Jego spokojny głos, który był zapowiedzią lepszego jutra. Już go nie usłyszę.
Oto leżał przede mną Aaron. Przywódca Sfory Jutrzenki. Mój partner. Leżał w kałuży krzepnącej krwi. Na posadce, o której czystość tak dbał. Och, wybacz. To nie ja ubrudziłam. Nie naniosłam krwi po polowaniu. To ty, wiń tylko siebie...
Z głębi mojej krtani wydobył się cichy jęk. Drżałam. Mrugałam szybko. Niech ten obraz zniknie. ZNIKNIE. Przecież to musi być sen. Budzę się... Budzę! BUDZĘ. Nie... Nie oszukuj się. On leży przed tobą, a szkarłatny strumień zatrzymał swój bieg. Nie krąży już w jego żyłach. Nie przeciska się przez zakamarki serca. Wydarł się z niego, wydarł się z jego piersi.
Chyba upadłam. Tak leżę przed nim. Przed jego pyskiem. Jego oczy nadal są spokojne. Zbyt spokojne. Spogląda na mnie z wyrzutem. Przepraszam, mogłam być przy tobie... Zawsze narzekałeś, ze uciekam od obowiązków. Miałeś rację, mogłam być przy tobie. Poszłam, to był krótki spacer... Mogłam być przy tobie...
Szeptałam, czując zimno posadzki. On już nie wróci. Odszedł. Zginął. Ktoś go zabił.
Wstałam gwałtownie, aż zakręciło mi się w głowie. Łzy sprawiały, że widziałam niewyraźnie, jednak szkarłatnej plamy nie sposób było nie dostrzec. Podeszłam bliżej. Głęboka rana. Dźgnięcie. W klatkę piersiową. Precyzyjne. Zabójca wiedział co robi. Serce zabiło mi mocniej. Po raz ostatni spojrzałam w spokojne oczy mojego partnera i odeszłam. Chwiejnym krokiem, niemal upadając na schodach, dotarłam do komnaty, w której przebywał generał.
-Aaron. Zabili go. - powiedziałam cicho. Znów poczułam to dziwne uczucie. Jakby ktoś wypełnił mi serce ołowiem. Upadłam. Widziałam jak pies wstaje i biegnie. A potem... potem już nic nie widziałam.

Kilkanaście dni później...

Trochę już minęło, a trup nadal śni mi się po nocach. Widziałam jego pogrzeb. Już nigdy go nie zobaczę, a jego oprawcy nadal żyją. To nie mógł być ten biedny pies z północy. Niczym nie zawinił. Widziałam to w jego zachowaniu. Obserwowałam go aż do egzekucji. Oni nadal są na wolności. Uwięzili mnie. Zamknęli w lochu, założyli dziwaczne łańcuchy, przez które nie mogłam używać telekinezy, ani moich mocy. Zostawili w ciemnościach. W ciasnej celi. Zaczęłam panikować. Nienawidzę, nienawidzę. Takie pomieszczenie budzą moją odrazę. Bez światła, w duchocie. Musiałam się wydostać. I udało mi się. Na szczęście na zamku nadal pozostali wierni mi poddani. Szpiedzy, wojownicy i przede wszystkim wszyscy moi łowcy. Nie wierzyli, że to ja zabiłam. Przecież byłam z nimi na polowaniu, krew była zakrzepła, gdy wróciłam. Oni to wiedzieli, jednak nie mieli wystarczającej siły, by przekonać dowódców. A może dowódcy nie chcieli być przekonani...
Teraz żyję w Puszczy, w małym obozie napadanym co jakiś czas przez potwory. Dajemy sobie radę. Jeden z łowców przyniósł mi niedawno małą buteleczkę. Mówił, że to Mutatio, że jeżeli nie chcę utkwić w tej puszczy na wieki, muszę zmienić wygląd. Szukają mnie. Wszyscy. Szpiedzy, wojsko, nawet zwykli mieszczanie, kuszeni wysoką nagrodą. Chyba nie mam wyjścia.
Spoglądam na buteleczkę z błękitnym płynem jarzącym się w świetle słońca. Czas na zmianę. Kto wie, może to uratuje mi życie.

Wiele się nie zmieniło. Nadal jestem tego samego wzrostu, nadal poruszam się równie lekko, nadal jestem sprawna. Nadal czuję otaczające mnie zapachy i nadal mogę polować. Zmieniło się moje umaszczenie, odrobinę budowa. Mam lśniącą, srebrną sierść. Mogę odetchnąć z ulgą. Nadal jestem wyżłem. Bałam się, że zostanę jakimś kurduplem, który co najwyżej podgryzie kostki jeleniowi. Łowcy już się przyzwyczaili. To oni dołączyli do mnie w obozie w Puszczy. Nadal są mi wierni. Kilku z nich zaginęło, ich towarzysze nie wiedzą co z nimi. Mogli dołączyć do wroga. Szukamy ich, szukamy wszystkich, którzy mogli mieć coś wspólnego z zamachem. Jest nas niewielu, góra trzydzieści sztuk. Mam nowy przydomek. Cerynitis, chociaż większość skraca to do Cerys. Srebrna łania. Brzmi lepiej niż Luna. Morrigan powoli wychodzi z użycia. Posługujemy się pseudonimami, żeby nas nie znaleźli. Nie wysyłamy raportów pocztą, żeby nikt ich nie przechwycił Posłańcy przekazują informacje ustnie. Zmobilizowaliśmy już część wywiadu. Jest zaledwie sześciu szpiegów, ale robią dobrą robotę. Jest też zbrojmistrz. Czarna suczka, nie wiem czy ją wcześniej spotkałam. Wszyscy nazywają ją Rudzikiem, nie wiem kto ją zwerbował. Raz przyprowadzili ją do mnie, bo była narzeczoną jednego z zaginionych łowców, Oscara. Była bardzo skora do pomocy, wszystko, by go tylko odnaleźć, by się przydać. Mimo, że dalej nie udało się go odnaleźć, nie traci nadziei. Rozmawiałam z nią już kilka razy, bo jest nieocenioną pomocą przy dozbrajaniu naszej grupy.

Weszłam do niewielkiego namiotu na obrzeżach obozu. Sama kryjówka mieści kilkanaście namiotów i ziemianki, wykonane, by pełniły funkcję spichlerzy. Mamy już przygotowany polowy szpital, bo dołączył do nas medyk. Jeden z namiotów zajmuje właśnie Rudzik. Gdy ją odwiedziłam, była zajęta szlifowaniem drewnianych ramion sporego łuku. Przyjrzałam się broni z ciekawością. Była prosta, bez zbędnych zdobień, jednak wyglądała na dobrze wykonaną. Nie potrzeba nam ozdób, a broni, która pomoże przeżyć. Suczka mnie zauważyła. Podniosła wzrok znad drewna. Był pełen nadziei.
-Żadnych nowych wieści. - powiedziałam już po raz kolejny. Młoda suczka nadal wierzyła w powrót Oscara, jednak tylko pokiwała głową, zacieśniwszy zęby.
-On musi gdzieś być. Nie wierzę, żeby przyłączył się do tych łajdaków, przecież był łowcą. Ty byłaś jego dowódczynią, mógł im odmówić. - powtarzała się.
-Tak, wiem. Chociaż to nie musiało być takie proste. Przywódca, to przywódca, on trzyma władzę, więc...
-NIE. Przecież ty powinnaś ją trzymać, oni nie mogli cię.. - wybuchnęła.
-Mogli. Zrobili to. Przecież czekałam na egzekucję. Przecież miałam być następna. Dziękuję losowi za to, że mam lojalnych towarzyszy! A Oscar był jednym z nich. Uspokój się dziewczyno. Jest z tobą coraz gorzej! - z każdym słowem podchodziłam do niej bliżej. Uciszyła się. Spoglądała na mnie z niepokojem, nieco  z wyrzutem.
-Ja wiem jak boli strata. Ale ty możesz żyć jeszcze nadzieją. Jesteś wolna. Ciesz się tym. Wróć do domu. Czekaj na niego. Jeżeli uda się nas tutaj znaleźć, wyślę go do Litore. Wróć do domu. Jeżeli znasz kogoś lojalnego, przekaż mu nieco informacji. Nie mów mu kim jestem, kim byłam. Nie mów gdzie jesteśmy. Nasz wywiad będzie cię odwiedzał i informował. Jeżeli kogoś znajdziesz, przekażesz jego dane agentom, a oni zadecydują czy przyda się naszej grupie. Masz wrócić do domu. Czekaj na niego. Możesz jeszcze żyć nadzieją. - mówiłam powoli, spokojnie, a na mordce Rudzika pojawił się zadziorny uśmiech. Widać było po niej, że chce działać, nawet mimo łez, które kręciły się w kącikach jej oczu.

(No i co u ciebie Lady, jak się bawisz w domku? Oscar, do roboty.)

1091 słów → 10ᘯ + 50ᘯ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz