22.12.2018

Od Lady cd. Oscara

Zmierzyłam wzrokiem worki pełne zapakowanej i wyczyszczonej broni. Jeszcze raz sprawdziłam czy wszystko jest aby na pewno dobrze zabezpieczone przed ewentualnymi wstrząsami lub wodą, zawsze warto sprawdzić ten jeden raz za dużo. Cztery miecze żelazne, dwa sztylety, dwieście strzał i oczywiście łuki. Dzisiaj tylko dwa, ale za to jedne z moich nowszych wyrobów. Ponownie przykryłam wszystko grubą warstwą siana aby paczki niepotrzebnie nie zbierały spojrzeń innych psów. Lekko poklepałam bok gniadego ogiera pociągowego i pomachałam łapą psu siedzącemu na wózku. Ten zagwizdał i szkapa ruszyła zostawiając po sobie jedynie głębokie ślady kopyt i kół od wozu. Przez chwilę wpatrywałam się jak wóz znika za linią drogi prowadzącej przez las i sprawdziłam zapięcia u swoich juk. Poprawiłam płaszcz i biorąc głęboki oddech ruszyłam na rynek aby zakupić parę rzeczy, między innymi świeży chleb od piekarza i żywice do kleju. Czułam na sobie spojrzenia innych psów, niektóre przyjazne, niektóre przepełnione nienawiścią. O co im chodzi, nigdy na oczy ich nawet nie widziałam. Wariaci, po prostu wariaci. Już z daleka dało się usłyszeć odgłos galopujących zwierząt i rozpędzonego powozu. Nagle przez wąską uliczkę przejechała dorożka zaprzężona w dwa wysokie konie, które rozwijały dość zawrotną prędkość jak na zaprzęg. Z ich pysków leciała piana a one same były mokre od potu - jechały z daleka bez wytchnienia, chwili przerwy. Zmarszczyłam brwi, komu może się aż tak śpieszyć w te okolice? Gdy tylko dorożka przejechała, poczułam dziwny dreszcz rozchodzący się po całym karku. Potrząsnęłam głową i poprawiłam płaszcz, widząc lecący z nieba śnieg. Nie padał za mocno, ale sama jego obecność moczyła moją sierść. Westchnęłam, widząc parę która paroma szybkimi krokami wyprzedziła mnie tuląc się do siebie. Suczka miała na sobie niebieski płaszcz a samiec zielony z wojennymi motywami, pewnie jakiś wojownik. Przez moment miałam ochotę się zaśmiać a zarazem rozpłakać. Jeszcze niecałe kilka miesięcy temu miałam identyczną sytuację w moim życiu a po chwili prysnęła ona niczym bańka mydlana. Nadzieja podobno umiera ostatnia, ale w takim razie co ze mną? Ponownie okryłam się płaszczem i widząc przechodzących zbrojnych, nieznacznie obróciłam łeb. Lepiej nie kusić losu, skoro i tak poszukują Rudzika za ogromną sumę? Spodziewają się pewnie masywnego samca z wielkimi bicepsami lub wspaniale rozwiniętą telekinezą który kuję jedną sztukę broni na minutę. Nawet nie wiedzą jak bardzo się mylą. Ich kowalem jest niewysoka kruczoczarna suczka z brązowymi ślepiami i wielkimi chęciami zemsty. Ojej, wytworzyłam broń która zabiła jakiegoś wojownika Iskry? Jak mi przykro. Zrobię jeszcze więcej. Chyba to tego służy, prawda?

Przyśpieszyłam kroku i po chwili znalazłam się przy wyjściu z małego miasta jakim jest Litore. Nadmorska miejscowość naprawdę nie jest wielka, nie licząc samego miasteczka i paru ulic wokół niego, jest u tylko jeszcze port. Mijałam różne budynki i z żadnego nie czułam bijącej radości. Dokładnie o tej porze już niektóre psy wywieszały zimowe ozdoby, żołędzie i pomalowane szyszki. Szczenięta zawsze radośnie biegały rzucając się śnieżkami, w sumie nie tylko siebie. Każdy mógł oberwać. Dosłownie jak teraz, nieważne kim byłeś i jesteś, Saul i jego banda czyha. Ale jeden fakt mnie zastanawiał tak, że musiałam często robić wszystko aby o nim zapomnieć. W dniu, w którym Oskar zaginął i zarazem Aaron został zamordowany, był z Cerys i łowcami na polowaniu. Naprawdę żadne z nich nie wiedziało, co się z nim stało? Ktoś coś musiał wiedzieć, ale był na tyle... jakiś, że nie powiedział ani słowa. Żaden z łowców nie powiedział mi nic, jedynie te cholerne współczujące spojrzenia. Nie wierzyłam nikomu prócz swojemu doświadczeniu i poczynaniach. Moje łapy zanurzały się w kałużach i błocie, a ja sama byłam nieogarnięta. Wiece nieogarnięta. Futro sklupione od wielu dni pracy i podkrążone oczy towarzyszyły mi od dawna, skrycie nie pozbawiając mnie swej osoby. W końcu dla kogo się stroić? Dla morza lub dla herbaty? W sumie Yasmine i Aragon mają większą chęć ubierania się w jakieś fatałaszki niż ja. Czy to normalne? Nie jestem pewna. W sumie w ogóle jestem jakaś nienormalna. Wierzę, że osoba nie dająca znaku przez długi okres czasu żyję i wyrabiam bronie jak jakiś samiec, w końcu funkcja zbrojmistrza to nie jest popularna funkcja u suczek. Ale taka jestem, zawsze byłam na przekór wszystkim i wszystkiemu. Pomału zbliżam się do domu i dopiero zdałam sobie sprawę, czemu już uważam już ten dom za obcy. Sam dom, nie ocean i plażę. Powinnam mieszkać w Helecho, w domku Oscara, ale sam fakt że nie ma tam kuźni skreślił to miejsce z listy. Nie będę jej tam teraz budować, kiedy wrogie państwo legalnie objęło władzę i chce wywołać wojnę. Chcę się na coś przydać i pomóc, a w szczególności znaleźć Oscara i wepchnąć Yasmine w konspirację. Ostatnio młoda zajęła część moich myśli, brutalnie pchająć mi się do mojego samotnego życia, wręcz je rozdarła tak samo jak moją prywatność. Jeszcze trochę i nie będę miała już nic poza własną osobą. Tylko jeden skręt dzielący mnie od domu, przyśpieszyłam do truchtu i pokonałam go powoli biegnąc. Poczułam morski i pachnący solą północny wiatr przynoszący śnieżne chmury znad gór. Na moim pysku pojawił się nieznaczny uśmiech, który znikł szybciej niż się pojawił. Nie wiedziałam czy się zatrzymać czy iść, ba, nie wiedziałam jak wykonać jakikolwiek ruch. Każdy mięsień mojego ciała przestał funkcjonować poprawnie a w szczególności te w sercu i głowie. Krew odpłynęła mi z pyska a łapy zaczęły się lekko trząść po naciskiem ciała. Wiedziałam, po prostu wiedziałam że wróci. Przed domem mojego domostwa stał Oscar w całej swej okazałości rozmawiając z łaciatą Yasmine. Jego pysk wyrażał więcej emocji niż mój, chociaż ciężko to było dobrze rozstrzygnąć. Nie czekając na chwilę albo jakiekolwiek słowa ruszyłam biegiem w jego stronę i czułam jak pobijam rekord w biegu na kilkaset metrów. Z moich tylnych łap leciał śnieg, zaschnięte grudki błota i nawet nie zwróciłam uwagi na torbę, która bezwładnie spadła w leżący na drodze puch. Dojrzał mnie po chwili i także ruszył zostawiając biało czarną sukę w zdziwieniu większym niż kiedykolwiek. Kątem oka widziałam jak z drżącymi łapami wyszła na ganek i szukała mojej osoby wzrokiem. Ale jedyne na czym byłam skupiona, to na brązowoczarnym psie biegnącym w moją stronę. Nie minęła chwila a oboje znaleźliśmy się w swoich objęciach. Głęboko odetchnęłam i czując zapach jego sierści miałam ochotę się rozpłakać. Nie potrafiłam wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku, nie mówiąc o jakichkolwiek słowach. Po prostu staliśmy tak na środku drogi opierając swoje łby na karku tego drugiego. Z moich oczu pociekły pojedyńcze łzy, które od razu wnikły w ciepłe futro Oscara.
- Wróciłeś - tylko tyle zdołałam z siebie wydusić, wypowiadając je łamiącym głosem.

1071 słów → 10ᘯ + 50ᘯ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz