20.12.2018

Od Yasmin ,,Sama wokoło" - część I

Czy jakakolwiek lepsza broń musi być taka droga? Po kij tyle za nią chcą, skoro i tak nie zostanie kupiona przez trzy czwarte społeczeństwa. Ciemna suczka z cichym ukłuciem żalu odłożyła misternie rzeźbiony łuk i podziękowała sprzedawcy. Ten kiwnął łbem i zaraz podszedł do innego potencjalnego klienta, od razu zaatakował go swoją całą ofertą na stanie. Biedny owczarek aż skulił się pod naciskiem białego psa. Yasmine uśmiechnęła się lekko pod nosem na ten widok, był on dość śmieszny. Nadal nie kupiła sobie broni, ukłucie źle wykonanej misji ją bolało. Odkąd nastały Mroczne Czasy, każdy musi być w gotowości na wielką rebelię. A ona miała tylko ten bezużyteczny stary łuk treningowy. Ledwo się trzyma kupy. Głośno westchnęła i przepychając się ruszyła w stronę kolejnego stanowiska.

Suczka kolejny raz wydała z siebie proszący jęk.
- Niech mi pan da te namiary, proszę! - powiedziała z nutką tonu, jakiego rzadko używała. Musiała zrobić wszystko aby dostać się to tego zbrojmistrza.
- Kochana, wojna to nie miejsce dla suczek, a szczególnie rebelia - ostatni człon zdania powiedział cichszym tonem, ba, wręcz wypowiedział te słowa szeptem.
Myśl Yasmin, myśl.
- Panie! Mój mąż na wojaczce zginął, dla dzieci upolować coś muszę. Jaka rebelia? - powiedziała najbardziej wiarygodnym tonem jaki potrafił się z niej wydobyć. Pierwszy raz aż tak uniżała się aby cokolwiek uzyskać. I zarazem ostatni.
- Przyprowadź mi dzieciaka, to uwierzę. Na razie myślę, że po prostu łgasz! - powiedział i napięcie się obrócił.
Zrezygnowana odeszła ze zwieszoną głową. I jak ma się teraz dostać do Rudzika? Jedyny zbrojmistrz który stale współpracował i wykuwał bronie dla Rebelii. Gdzie on może się ukrywać? Zero adresu, imienia czy czegokolwiek. Jedynie ten cholerne przezwisko, Rudzik! Wściekła suczka kopnęła kupkę liści łapą i naburmuszona ruszyła w stronę karczmy.

Będąc już blisko, kątem oka dostrzegła dwa pieski wciśnięte między siebie pod ciemną kamienicą. Zainteresowała się i wpadając na genialny pomysł, podeszła do nich i z żalu ścisnęło jej się serce. Dwa szczeniaki, na oko niecały rok. Zaniedbane i wychudzone, leżące jedno na drugim. Wiedziała że wojna zbiera swoje żniwa, ale żeby aż tak...? Gdzie ich rodzice? Rozejrzała się wokoło, jednak żaden z obecnych tu psów nie wykazywał najdrobniejszego zainteresowania młodymi psami.
- Ej, wy dwoje. Co wy tu robicie? - powiedziała cichym tonem, starając aby zabrzmiało to w miarę przyjaźnie.
Jedno szczenię podniosło jasny łebek, drugie tylko powieki. Oba były chyba zbyt zmęczone, aby widać było po nich oznaki strachu.
- Jesteśmy tu, nasza mama zaraz wróci - powiedziało jedno, lekko oblizując wargi.
- A gdzie poszła? - zapytała z nadzieją, że uda się znaleźć kogoś, którego będzie mogła opieprzyć za stan szczeniąt.
- Nie wiemy, zostawiła nas tu kilka dni temu i powiedziała, że wróci i mamy czekać - tym razem odezwał się drugi piesek, jego głos był dosyć dziwny. Jakby wiedział, że coś jest nie tak, ale cała reszta wskazywała na inne rozwiązanie. Nie wyglądał za dobrze. Nie wiedziała co począć, jej początkowy pomysł tego nie zakładał, miała tylko ,,wypożyczyć" je na chwilę. Tym czasem w jej umyśle walczyły dwie opcje, dwa charaktery działania i dwie możliwość. W końcu znalazła złoty środek i jej pysk delikatnie się uśmiechnął. Przez chwilę zawahała się w półkroku, ale zaraz podeszła do szczeniaków i czule zaczęła je oblizywać. Ich matka albo ich nie chce albo już nie wróci, a one same co poczną? Chwyciła jednego i szybkim ruchem wsadziła go do torby na grzbiecie, drugiego trzymając w pysku ruszyła w stronę stoiska z bronią. Zdjęła z szyi szary szalik i owinęła tego mizerniej wyglądającego.
- Gdzie nas zabierasz?! - dało się usłyszeć głosy i piski niezadowolenia - Nasza mama! Ona nie wie, że nas zabierasz.
- Ja... jej powiedziałam. Ona o wszystkim wie i później przyjdzie po was - szybko skłamała i zaraz pożałowała tej decyzji. One będą musiały się kiedyś dowiedzieć, ale jest kropelka nadziei że uda się odnaleźć kogoś z rodziny. Ona sama nie miała żadnego schronienia, więc jedynym jej ich ratunkiem jest tajemniczy Rudzik, który podobno pomagał wszystkim wokoło. W szczególności, że jedno ze szczeniąt nie wyglądało dobrze, wręcz ledwo trzymało się na łapach. Nie patyczkując się, położyła szczeniaki na stole i wlepiła swe spojrzenie w brązowe oczy handlarza. Ten przełknął ślinę i lekko przechylił łeb, wskazujący tył namiotu. Yasmine kiwnęła głową i ponownie spakowała szczeniaki do torby.

Biegła ze wszystkich sił jakie w sobie znalazła. Nadchodził wieczór i bezlitosne patrole okupanta Jutrzenki. Czuła, jak w jej łapy wbijały się igły i kamienie ale nie zważała na to. Dostała ten adres, jak na razie wszystko idzie po jej myśli. Tylko dobiec na czas. Modliła się, aby Rudzik był w domu. Telekinezą poprawiła sprzączkę przy torbie i bardziej okryła szczeniaka w środku sakwy. W tym samym czasie skrzywiła się, kiedy kolejna kępka futra weszła jej w nos. Głośno kichnęła i prawie potknęła się o leżącą na ziemi gałąź.
- To łaskocze! - powiedział na wpół z rozbawieniem i wyrzutem kremowy piesek.
Yasmine odmruknęła by coś w odpowiedzi, ale w pysku chwilowo miała fałdę skóry z karku psiaka. Jej uradowanym oczom oczom ukazał się niebiecki dom. Piąte ulica w Litore, zapukaj siedem razy w równych odstępach czasu - w głowie mieszały jej się słowa białego akity. Weszła do zadbanego ogrodu i podeszła do masywnych drzwi. Wyciągnęła łapę i odetchnęła, ciągle mając w pysku szczeniaka. Zapukała kilka razy i w duchu błagała o pomoc. Dosłyszała kroki i skrzypnięcie zamka. Otworzyła jej wysoka czarna suczka. Jej brązowe oczy wpatrywały się w nią z zaskoczeniem i przerażeniem zarazem, szczególnie w momencie kiedy dostrzegła szczeniaki.
- Jestem Yasmine, proszę o pomoc... Ja do Rudzika... - wydukała z siebie zdyszana i poczuła jak ktoś popycha ją do środka.
- Wchodź - powiedziała szybko i od razu biało-czarna suczka znalazła się w środku. Starała się nie rozglądać za bardzo, ale przytulnie umeblowany domek nie sprawiał wrażenia miłego. Czuć było pustkę, jaka zapanowała po zniknięciu kogoś z tego domu. Czyżby tajemnicza suczka została wdową i Rudzik nie żyje...?
- Najpierw wytłumaczysz mi, dlaczego te szczeniaki wyglądają tak mizernie, dopiero później cała reszta - powiedziała miłym dla ucha głosem i chwyciła szczenię w zęby. Suczka lekko wzdrygnęła się na widok ruchów i zębów czarnej. Wcale nie wyglądała jak bezbronna ofiara i wdowa.
- J..ja znalazłam je gdy szłam do karczmy - czarno-białą powiedziała zgodnie z prawdą - Szukam Rudzika, wiesz gdzie on jest?
Suczka położyła szczenię na poduszce i zaraz wyniuchała drugie w sakwie łaciatej, z nim uczyniła to samo. Gdy niesforne wstały, lekko je szturchnęła i powiedziała coś na ucho. Oba pokiwały łebkami, ich ogonki nieznacznie zadrżały z ekscytacji. Po tym wybiegły a kruczoczarna suka spojrzała się na Yasmine podnosząc jedną brew.
- Szukasz Rudzika? A po co ci on? - wypowiedziała te słowa jakby od niechcenia.
- Potrzebuję broni a po za tym nie mam warunków aby zająć się szczeniakami... To dzisiaj je znalazłam. Najprawdopodobniej ich własna matka je porzuciła. Naprawdę potrzebuję się z nim skontaktować!
Czarna podniosła jedną brew i uśmiechnęła się.
- Ja jestem Rudzik. Mów mi Lady - odpowiedziała i zaśmiała się z głupkowatej miny owczarka - Tak, to ja, jeszcze nie zgłupiałam.
Czarno-biała usiadła i nadal nie wierzyła w usłyszane słowa. Inaczej wyobrażała sobie Rudzika, ale przynajmniej otrzyma pomoc. Odwzajemniła uśmiech.

Taki klimacik z rebeliami i "wojną" w Jutrzence. Nie wiem co mnie poniosło...

1151 słów → bonusowe 10ᘯ + 55ᘯ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz