Przylgnęła do ziemi i zaczęła iść przed siebie, raz spoglądając na przed siebie, a raz na dwójkę nieznajomych. Księżyc lśnił jasno na niebie w towarzystwie gwiazd, ale jego światło nie docierało pomiędzy gęste drzewa i krzewy. To właśnie wśród nich czaiła się Agnes, która uważnie obserwowała każdy ruch nieprzyjaciół. Na razie jej nie zauważyli, ale wiedziała, że ten moment nadejdzie prędzej czy później.
W końcu las się skończył, a Agnes chowała się jedynie za krzewami, które były o wiele bardziej przejrzyste od drzew, a także pojedynczymi sosnami. Wiedziała jednak, że ta taktyka długo nie pociągnie. Musiała wymyślić coś innego. Zatrzymała się, aby pomyśleć, ale nie zdążyła. Nakryli ją. Masywny pies spotkał się z jej lodowatym spojrzeniem. Starała zachować zimną krew. Musiała zaryzykować wszystkim, byleby nie okazać strachu, który przepełniał jej żyły. Miała ochotę drżeć, ale nie mogła. Wtedy wszystko poszłoby na marne. Ruszyła sztywnym krokiem w ich kierunku. Stała w zasięgu ich ataku, ale oni nie rzucili się na nią. Dobrze czy źle?
- Agnes! - Przywitał się z nią masywny pies tak miłym tonem, jak gdyby był dobrym przyjacielem. Agnes dostała mętliku w głowie zastanawiając się dlaczego tak ją traktuje i skąd do jasnej ciasnej zna jej imię. Z jednej strony mogła to być podpucha, ale z drugiej strony mogli zostać wysłani na tą samą misję. Najbardziej nurtujące był jednak sam fakt, że przed chwilą widziała jak Ares o mało nie zabiłby kundla. - Jestem Ares, a to jest Anton.
Kundel spojrzał niepewnie kątem oka na psa, a później kiwnął głową w stronę suczki, która nadal spięta patrzyła na nich spod przymrużonych oczu. Nie była pewna co myśleć, a dostała jeszcze większego mętliku, kiedy Anton z delikatnym włoskim akcentem zapytał się:
- Należysz do ochotniczych szpiegów, si*?
- Z całą pewnością, przecież widać ten ładny sztylet. Taki dostają jedynie szpiedzy na ważnej misji. Powiedział czarny, dwa razy większy od Agnes pies i spojrzał z podziwem na sztylet. Nachylił się ku niego, ale łaciata odsunęła się.
- My też jesteśmy na misji, prawda przyjacielu?
- Doprawdy. Mamy za zadanie ukatrupić wszystkich z bazy wroga, piszesz się na to czy wymiękasz?
- Nie. Idę tam. - Agnes przygryzła wargi, kiedy dwójka ruszyła do przodu. Szła za nimi. Nie wydawali jej się podejrzani, rozglądali się czujnie, mimo to jednak nie była do końcu przekonana. Szła w pełnej gotowości czując, że każda kończyna jest gotowa na nagły atak. Nic się jednak nie działo. Szli dalej przed siebie z każdą sekundą zbliżając się do celu. Dwojga przyjaciół rozmawiała normalnie, jedynie Anton czasem dodawał nieznane jej słowa. Si, co to w ogóle za język? Dopiero po dłuższym czasie wielki zwrócił się bezpośrednio do niej:
- Jesteśmy; baza to jama ukryta między wzniesieniami terenu i sosnami.
Suka zmarszczyła brwi patrząc na miejsce, w którym rzekomo była baza. Tak naprawdę gdyby przybyła tu sama to długo domyślałaby się, gdzie rzekoma baza jest. Nic nie wskazywało na to, aby pomiędzy drzewami kryło się coś więcej niż... no, kolejne drzewa.
- Idź za nami, panienko. - Wyszeptał Anton i zaczął iść powoli wymijając niektóre miejsca. Zdawało się, że robił to celowo, aby nie nadepnąć na jakiś skrawek trawy. Suczka bez pytania zaczęła iść tak jak on, a kiedy doszli do wzniesienia zobaczyła wielką jamę, która wyglądała trochę jak borsucza. Towarzysze kiwnęli jej głową, aby weszła, ale ona tego nie zrobiła. Głupia nie była, prawda? Ares zmarszczył czoło, a później popchnął ją zachęcająco i uniósł brew. Jej ciało przeszły ciarki, kiedy wymruczał pod nosem będąc o wiele za blisko niej niż powinien:
- No co ty, boisz się?
- Oh, nie.
- Słyszysz, Ares? No, no**, tak mówi tylko ten kogo ciarki przechodzą.
- W takim razie, dlaczego mnie próbujecie tam wepchnąć? Chyba to wy już śnicie o tym miejscu koszmary na jawie. - Wymamrotała Agnes nie chcąc dać za wygraną. Nie bała się, ona jedynie nie chciała przegrać.
Dwójka samców spojrzała się na siebie, a później Ares prychnął i ruszył ku dziurze w ziemi. Zaczął się przez nią przyciskać. Anton spojrzał się na suczkę, a ta odpowiedziała mu znaczącym spojrzeniem. Albo oni wejdą pierwsi, albo ona w ogóle nie wejdzie. Cały czas była w pełnej gotowości, aby wyciągnąć sztylet z pochwy. Nie mogła ulec, musiała w końcu pokazać się z najlepszej strony przy przywódcach podczas swojej pierwszej misji. Dopiero po dłuższej chwili ciszy Anton kiwnął głową i skierował się ku wejściu, do którego wszedł nieśpiesznym truchtem, a zaraz za nim Agnes.
Ledwo suczka znalazła się w środku, a wejście już zatrzasnęło się żelaznymi kratami. Ares z chamskim i zadowolonym uśmiechem skoczył w jej stronę z nożem, ale ich grzeczne odzywki nie zaćmiły jej uwagi, dlatego samica była już gotowa do walki.
- St...! - Już miał zamiar wrzasnąć, jednakże nie zdążył. Przed nią lewitował sztylet, który poleciał prosto w stronę malamuta przebijając mu się przez gardło. Pies jedynie wychrypiał kilka słów i próbował jeszcze walczyć z suką, ale nie dał rady. Padł na zimną, kamienną posadzkę zalewając ją szkarłatną krwią. Agnes nachyliła się nad nim sprawdzając czy żyje, ale widząc, że już był w innym świecie wyciągnęła Ibnis i wytarła jego ostrze z krwi w jego matowe, kudłate futro. Jego przerażony towarzysz widząc ten widok po prostu uciekł. Agnes zmrużyła oczy zdając sobie sprawę, że była o włos od przegranej. Nagle poczuła, że ktoś jest za nią, dlatego odwróciła się gwałtownie. Za kratami zobaczyła jednak jedynie... Leo.
- Jeśli nie wyjdę do wieczora, to wezwij pomo... Oscara. Mieszka w Helecho.
Nie czekając na żaden ruch rozumnego stworzenia odwróciła się i zaczęła przemykać powoli w mroku, który panował w tajnym budynku. Panował wokół niej ten głęboki rodzaj ciszy, który sprawiał, że przechodziły wzdłuż grzbietu ciarki. Nagle border collie zatrzymała się słysząc ponuro rozmawiających samców. Dostrzegła ich cienie, które powstawały przez stojące gdzieniegdzie świece, ale i tak mieszały się z ciemnością. Po sylwetkach rozpoznała teriery, ale mimo wszystko wolała nie brać ich za błahego przeciwnika. Zaczęła rozglądać się zestresowana, aż w końcu dostrzegła drzwi. Przesunęła się w ich stronę i delikatnie je uchyliła, a później stanęła w środku.
Miejsce wydawało być się idealnie uporządkowanym biurem, które wyglądało tak, jakby codziennie ktoś je sprzątał. Na ścianie widziała wymalowany obraz, który przedstawiał psa - nie przypominał jej żadnej rasy, wyglądał trochę jak wilk. Z dołu obrazu widać było martwe postacie, na których stał. Najpewniej był przywódcą tej całej zabawy. Obok na ścianie były poprzyklejane również narysowane, ale bardziej niechlujnie obrazki przywódców - Morrigan, Aarona i także kilku innych, który jak się domyślała rządzili Sforą Zorzy. Były poprzebijane strzałami. Agnes parsknęła i zaczęła przeszukiwać wszystkie szafki i inne miejsca, w których mogło być coś ukryte. Nic.
Zmarszczyła czoło i spojrzała ponownie na obrazy. Podeszła do nich i zrzuciła wszystkie na podłogę. W miejscu, gdzie znajdował się przywódca wrogiej grupy była przyczepiona kartka z podejrzanymi planami. Ag wsadziła je do pochwy i zaczęła szukać innych rzeczy. Zerknęła na dół i zauważyła z tyłu obrazu Aarona skrawek pergaminu z napisem "Kiedy lis przejdzie nocą po niebie pełnym gwiazd, a najważniejszy dla najważniejszego wroga zginie zaatakujemy jak nigdy". Suczka to również schowała, wetknęła do pochwy materiał i dopiero na to wsadziła sztylet. Już odwróciła się, aby wyjść i iść dalej, kiedy drzwi otworzyły się, a przerażony biec walnął ją w głowę. Zemdlała.
- Nie uhonorują cię, durniu - Warknęła suka i podeszła z wrogo błyszczącymi oczami do Horusa. - Jeśli mnie zabijesz to ci walną w gębę. Idźmy stąd, ale wiedz, że mam na ciebie oko.
- Oko, hmy? No nie wiem czy to się na coś zda. I tak mnie nie zaatakujesz z tym czymś.
Agnes zerknęła na swoją łapę, która faktycznie nie wyglądała najlepiej. Przecinała ją rana, a wokół niej futerko było posklejane od wyschniętej krwi i jakiejś niezbyt przyjemnie wyglądającej ropy. Powoli ruszyła przed siebie potykając się co każdy krok. Szła na tyle powoli, że w końcu stanęła i przeklęła pod nosem, a później wymamrotała:
- Nie uciekniemy tym bardziej, jeżeli widziałam co tu zrobiłeś.
- Nie mam za to takiej łapy jak ty. - Powiedział pies z westchnięciem stojąc już przy wyjściu z lochu.
- I co z tego? Załatwiłam wszystko najdyskretniej jak się dało.
- W takim razie dlaczego utknęłaś w lochu?
- ... - Zmarszczyła brwi kilkokrotnie otwierając pyszczek i go zamykając. Pewnym było to, że dała plamę, ale nie było potrzeby, aby informować o tym mimo wszystkie nieznajomego psa. - Potrzebuję czosnek, mak i coś aby owinąć łapę.
- Yhy i skąd mam to wytrzasnąć?
- Z miejsca, gdzie leczą tutaj psy. W każdym niebezpiecznym miejscu takie coś jest.
Pies uniósł brew, a następnie ruszył powoli przed siebie, a za nim nieco wolniej Agnes. Musieli być bardziej ostrożni niż zawsze.
Oscar?
| 1538 słów → 75೧ + 15೧ | Zadanie → 50೧ + 1K | Walka → 10PU |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz