6.04.2018

Od Oscara cd. Od Lady | +Straż miejska

Lady była bardzo żwawa jak na kogoś, kto jeszcze kilka godzin temu był przygnieciony przez stertę głazów, a następnie wychładzał się samotnie na plaży, wśród brył lodu. Skutecznie atakowała mnie strumieniami wody. W końcu skończyliśmy pływać w gorących źródłach i usiedliśmy pod drzewem. Słońce górowało na horyzoncie, przygrzewając delikatnie, jak przystało na pierwsze tygodnie wiosny. Zdałem sobie sprawę z tego, że nie jedliśmy niczego od poprzedniego dnia. W sumie nie miałem pojęcia w jaki sposób mogłem przeoczyć rozpaczliwe wołania mojego organizmu. On najpewniej uradowany z tego, że zwróciłem na niego uwagę postanowił jeszcze dotkliwiej uświadomić mi mój głód. Pierwotny krzyk został również zauważony przez Lady, która uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, nadal przymykając oczy. Zawstydziłem się nieco, gdyż nie lubiłem okazywać tego, że w środku jestem tylko zgrają flaczków w sosie własnym, która jednocząc się, próbuje utrudnić mi życie. No dobrze... Pomińmy to, że bez nich nie byłoby ono możliwe...
Suczka podniosła się i otrzepała. Krople wody, która pozostała na jej sierści nie ominęły mojego pyska, więc i pokręciłem nim dynamicznie. Usłyszałem jej chichot. Zignorowałem to i szybko znalazłem się u jej boku.
-Wiesz co, może zahaczylibyśmy o jakąś karczmę? Miska zupy lub talerz pieczeni dobrze nam zrobi... - uśmiechnęła się szeroko.
-Możemy odwiedzić Lapsae. Zajazd w Helecho jest bliżej, ale nie ukrywam, że kuchnia stolicy bardziej przypadła mi do gustu - zaproponowałem, a ona skinęła głową, by następnie ruszyć truchtem na wschód.
Dogoniłem ją kilkoma susami. Droga minęła nam na luźnej rozmowie, przeplatanej czasem czułostkami. Śmieszne. Jeszcze niedawno nie mogłem sobie wyobrazić siebie w takiej sytuacji. "Gdy serca dwa jednym rytmem biją"... Ech. Staję się coraz bardziej poetycki. Źle to wróży...
Dotarliśmy do bram Lapsae. Gdy tylko minęliśmy granice okalającego je lasu, uderzył nas gwar, która tam panował. Dało się również słyszeć, muzykę i śpiewy. Festiwal Wiosny trwał w najlepsze. W stolicy prawdziwe tłumy, a my wybraliśmy się na obiad. Pewnie nie znajdziemy nawet wolnego stolika. Podzieliłem się swoimi przemyśleniami z Lady.
-Wiesz co, może wrócimy do Helecho? Straszny tłum, masa obcych psów... - zacząłem.
-Daj spokój Oscar! Będzie fajnie. Nie chcesz się nieco zabawić?- zapytała i zatopiła we mnie spojrzenie, które mógłbym nazwać... kuszącym?
Westchnąłem cicho i ruszyłem do przodu. Nie przepadałem za obcymi. No, może z kilkoma wyjątkami. No ale cóż... Festiwal jest po to, by się bawić. Suczka znalazła się tuż obok mnie. Po jej minie wnioskowałem, że była wręcz zachwycona stolicą zatopioną w zieleni i kolorowych kwiatach.
-Czujesz to? - zapytała rozmarzona.
-Tak... Pieczeń... - uśmiechnąłem się do niej szeroko.
Prychnęła i pokręciła głową.
-Kwiaty! Hiacynty, żonkile... -westchnęła cicho z zachwytem.
-Ja tam czuję pieczeń. - skrzywiłem się, a ona spojrzała na mnie spode łba. - No dobra, już dobra!
Zaśmiałem się i podszedłem do krzaczka błękitnych kwiatów, obok którego przechodziliśmy. Zerwałem jeden z nich i umieściłem go za uchem suczki.
-A teraz idziemy na pieczeń! - zarządziłem i pobiegłem truchtem w kierunku karczmy.
Usłyszałem za sobą jedynie gadkę o tym, jaki jestem przyziemny i pozbawiony delikatności. Prychnąłem. Niech tylko powie, że nie jest głodna.
Otworzyłem ciężkie drzwi tawerny, zza których już dobiegały dźwięki rozmów, śmiechów i delikatne pobrzękiwania instrumentu muzycznego. Pomieszczenie było zatłoczone, wypełnione dymem z palenisk. Tłum jedynie potęgował panujący tam gorąc. Zakaszlałem, gdy ciemne kłęby napłynęły mi do nozdrzy. Wszedłem jednak do środka, a Lady pojawiła się tuż za mną. Uśmiechnąłem się do niej i wskazałem niewielki, wolny stolik pod otworzonym oknem. Oświetlający go blask słońca sprawiał, że mebel wydawał się wręcz zesłany przez niebiosa. Szybkim krokiem, jednak nie biegiem, ruszyłem w jego kierunku, aby ktoś przypadkiem mi go nie zajął. Czułem, że nie jestem jedynym chętnym na to wyśmienite miejsce. Odniosłem jednak sukces i mogłem odpocząć z moją... Ach z moją ukochaną, co tutaj wiele kryć!
Kelnerka sprawnie przebrnęła przez masę gości i zjawiła się przy nas z uśmiechem na pyszczku. Złożyliśmy zamówienie, a ona równie szybko zniknęła w kuchni. Rozejrzałem się po sali, podczas gdy Lady zaczęła coś mówić. Słuchałem jej jednym uchem i potakiwałem. Moja uwaga skupiona była na kilku typkach siedzących przy stole po drugiej stronie sali. Po ich zachowaniu widać było, że mają za sobą nie jedną butelkę gorzałki, czy też kufel piwa. Byli głośniejsi niż większość klientów, poza tym z ich pysków płynęły potoki wyzwisk. Czasem dało się również usłyszeć nieco z ich prywatnego życia.
-Słuchasz mnie w ogóle? - zapytała moja towarzyszka z wyrzutem.
Ocknąłem się i uświadomiłem sobie, że za długo przyglądam się nieznajomym. Spojrzałem jej w oczy i uśmiechnąłem się delikatnie mając nadzieję, że wybaczy mi chwilowe zacięcie. Mruknęła coś pod nosem po czym zamilkła. Również zaczęła rozglądać się po sali. Między nami zapanowało milczenie, jednak nie oznaczało to bynajmniej ciszy. Teraz i Lady przysłuchiwała się okrzykom pijanych psów. Co jakiś czas padały strategiczne nazwy, a ja notowałem sobie wszystko w pamięci. Moja uwaga nie odwracała się od nich nawet, gdy na stole pojawił się aromatyczny rybi filet w sosie koperkowym. W końcu usłyszałem coś, co ostatecznie przekonało mnie, że to przybysze ze Sfory Iskry.
-A jak tam twój Brian? Jak gom ostatnio widział, nie dorastał mi do łokci! - zaśmiał się głośno jeden z nich.
-Ano, wyrósł, zmężniał. Wyobraź sobie, że go na wojaczkę wzięło! Moja Marta codziennie śle do niego listy, boi się o smarkacza jakby był z porcelany. - powiedział ochryple inny, najwyraźniej ojciec Brian'a.
-Ooo! To w Calor długo nie usiedzi, w końcu poszedł w ślady ojca.
-Jeśli poszedł w ślady ojca, wkrótce będzie dyndał razem z nim na szubienicy! Ile wyście wychlali?! Czy tak zachowują się osoby naszego pokroju? Zbierajcie się, a ja zapłacę. Nie spodziewajcie się jednak wynagrodzenia po najbliższej misji. - do grupki podszedł inny pies, zupełnie trzeźwy. Biła od niego duma. Widać było, że ma władzę nad pozostałymi. Mógł być oficerem, lub hersztem bandy. Mówił o wiele ciszej od innych, tak, aby pozostali goście go nie usłyszeli. Nie udało mu się to zupełnie. Owszem, może ktoś, go nie zwracał na niego uwagi, mógł nie usłyszeć jego słów, jednak mi się to udało.
Postanowiłem wykorzystać to, że właśnie skończyliśmy jeść, aby podejść do kontuaru i przyjrzeć się nieco nowo przybyłemu. Był masywny psem, najwyraźniej mieszańcem, co wcale nie ujmowało mu potęgi. Miał w sobie coś z doga, a może pitbulla. Nosił ciemny płaszcz. Gdy wyciągał mieszek, dostrzegłem naszywkę w kształcie głowy smoka. Znak Sfory Iskry... Pies zapłacił, rzucając na ladę kilka soli. Gdy wrzucał resztę do sakiewki, ta mu się przechyliła, a z jej wnętrza wypadła moneta, która potoczyła się po dębowej podłodze. Stałem za nim, więc szybko ją podniosłem i podałem nieznajomemu przyglądając się jej. Har, waluta naszych północnych sąsiadów. Wyrwał go szybko i spojrzał na mnie wrogo.
-Sam dałbym sobie radę. - warknął.
-Ach, wybacz. Wiesz, u nas, w Sforze Jutrzenki, jesteśmy bardzo pomocni. - uśmiechnąłem się do niego szeroko, przyjaźnie, choć wręcz gotowałem się w środku ze stresu.
Zrozumiał przekaz. Obnażył kły i popchnął mnie, ruszając w kierunku towarzyszy.
-Hola, hola! Ja chciałem tylko pomóc, skąd ta wrogość? - zapytałem nadal grając.
Lady, widząc co się dzieje, pojawiła się u mojego boku. Zlustrowała wzrokiem stojącego na przeciw psa.
-Cofnij się. - szepnąłem do niej ostrzegająco.
-Myślisz, że cię zostawię?- odparła z buntownicza miną.
Tymczasem do swojego przywódcy podeszła reszta bandy.
-Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy. - mruknął do mnie jeden z nich. Wyziewane przez niego powietrze w większości składało się z alkoholu.
-Ale czy ja coś zrobiłem? - podniosłem brwi.
Psy szybko dały swojemu towarzyszowi do zrozumienia, że muszą wyjść. Ten cofnął się pośpiesznie i ruszył za nimi do drzwi. Gdy tylko zniknęli mi z oczu, odwróciłem się do Lady.
-Coś mi tu nie gra...- mruknąłem.
-Doprawdy?- popatrzyła na mnie w stylu "no wow Sherlocku".
Uśmiechnąłem się i podałem karczmarzowi pieniądze za posiłek. Następnie wyszliśmy z lokalu na ulicę. Odetchnąłem głęboko świeżym powietrzem. Był miłą odmianą dla zaduchy panującej w karczmie. Do moich uszu dobiegała muzyka. Na scenie właśnie trwał jakiś występ.
-Może obejrzymy? - zaproponowałem wskazując tamten kierunek.
Lady z chęcią na to przystała i oto ruszyliśmy w stronę występujących psów. Nagle, gdy przechodziliśmy obok zaułka w wąskiej uliczce, poczułem mocne uderzenie w tył głowy. Świat zawirował, rozdwoił się, by następnie skryć się w ciemnościach... Słyszałem krzyk suczki.
Serce zabiło mi szybciej, w żyłach zaczęła krążyć adrenalina. Niczym rycerz... No bez konia i zbroi, ale liczą się intencje... Wracając... Niczym rycerz ruszyłem, by bronić damy serca. Zapomnijmy o tym, że cały świat wirował. Zapewne poruszałem się jak tamte pijane psy. No właśnie! Zapach alkoholu bardzo przybliżał mi postać moich wrogów. Miałem niemal całkowitą pewność, że to właśnie od nich oberwałem. Dowiedziałem się przecież zbyt wielu informacji. Minęła chwila zanim zdołałem zorientować się w sytuacji. Moje ciało powoli wracało do normy, więc mogłem już wyciągnąć sztylet. Postanowiłem jednak skorzystać ze swoich mocy. Podmuch wiatru powalił chwiejącego się psa, który następnie przewrócił stojącego za nim kompana. Dostrzegłem Lady, której udało się wyrwać napastnikowi i teraz mierzyła do niego ze sztyletu. Potraktowałem go strumieniem powietrza, a ona poprawiła ognistą kulką, przez którą w powietrzu uniósł się swąd przypalonej sierści i mięsa.
-Biegnij po straż!- krzyknąłem, a ona szybko wykonała moje polecenia.
Ja natomiast wróciłem do walki. Jeden z przeciwników wskoczył mi na grzbiet, chwytając za skórę na karku. Zawyłem z bólu, lecz szybko zrzuciłem agresora. Spadł na brukowaną ulicę, a ja przygniotłem go ciężarem ciała tak, że nie mógł się ruszyć. Reszta z nich również szykowała się do ataku. Stworzyłem niewielki wir, który uniósł pył pokrywający drogę. Rzucił jednym z psów o ścianę budynku, a ten osunął się bezwładnie na podłoże. Nie chciałem zabijać. Mogą mieć ważne informacje. Dbałem więc jedynie o to, aby stracili przytomność. Głowicą sztyletu uderzyłem nacierającego wroga w skroń. On również wylądował na bruku. Zostało mi jednak jeszcze trzech. Ich przywódca stracił cierpliwość i rzucił mi się na bok, powalając mnie. Próbowałem się bronić, lecz wytrącił mi sztylet tak, abym nie mógł użyć telekinezy. Pozostały mi jedynie moce, jednak i one takowe posiadał. Poczułem jak zamarzam. Wokół mnie powstały kryształy lodu.
-Hej ty! Odwal się od niego! - usłyszałem krzyk Lady, następnie wrzask przeciwnika, by znów poczuć swąd spalenizny. Lód, który mnie otaczał, stopniał. Reszta napastników została obezwładniona przez straż.
Wstałem, otrzepałem mokrą sierść i podszedłem do jednego ze strażników.
-Ci tutaj, pochodzą ze Sfory Iskry. - poinformowałem go.
Przyjrzał się im, podszedł do masywnego mieszańca i odsłonił smoczą głowę na płaszczu.
-Ech... Nie są szpiegami. Agenci nigdy nie użyliby znaku narodowego na ubiorze. Mogą jednak mieć poufne informacje, wyglądają na wojowników. Cóż. Dziękujemy za informacje. Może potrzebujesz pomocy? Jesteś ranny.
Spojrzałem na ulicę. Z mojej sierści skapywała krew. Adrenalina nadal krążyła mi w żyłach, więc nawet nie czułem bólu.
-Dam sobie radę. - uśmiechnąłem się lekko.
-Skoro tak uważasz. - mruknął i zajął się swoimi sprawami.
Ja natomiast podszedłem do Lady.
-Cóż... chyba dość przygód na dziś. - zaśmiałem się.
-Czyżby?
-Tak, jestem pewien. Najchętniej wróciłbym teraz do domu i posiedział nad rzeką. Co o tym sądzisz?
-Świetny plan. - uśmiechnęła się i bok w bok ruszyliśmy do Helecho. Jak gdyby nigdy nic...

THE END wreszcie.
| 1815 słów → 90೧ + 15೧ | Zadanie → 30೧ i 1K | Walka → 10PU |

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz