3.04.2018

Od Morrigan cd. Od Cenizy

Wyglądałam od niechcenia przez okno, po którym spływały pojedyncze krople deszczu. Świat znów pokrył się szarością. Jednolita warstwa chmur płynęła nisko nad ziemią, nie dopuszczając do jej powierzchni promieni słońca. Westchnęłam cicho i podniosłam się z poduszki, na której leżałam. Przeciągnęłam się, by następnie truchtem ruszyć w kierunku wyjścia z komnaty, która należała do mnie i Aarona. On sam znajdował się jak zwykle w swojej kancelarii. Wkroczyłam do niej przez uchylone drzwi. Mój partner stał przez lustrem oprawionym w skórę. Starannie poprawiał wszelkie niedoskonałości w swoim wyglądzie. Ja także powinnam zacząć się przygotowywać, w końcu nie tylko on bierze udział w dzisiejszym balu. Nie lubiłam jednak tych wszystkich przyjęć. Dziesiątki obcych psów kręcące się w moim pobliżu, czasem ocierające się o mnie w zatłoczonej sali, czy też podczas tańca. Nie mogę utrzymać bezpiecznego dystansu. Wiecznie ktoś znajduje się tuż obok mnie, na wyciągnięcie sztyletu. Jeden sprawy ruch skrytobójcy, a już osuwam się na posadzkę, wśród wrzasków, z krwią wypływającą z mojego pyska. Paranoja powiadacie? Zbyteczna ostrożność? Tchórzostwo? Pfff... Za dużo w życiu widziałam, aby teraz spokojnie spoglądać w oczy nieznajomym. Szczególnie, że wojna wisi w powietrzu, a nasze "ukochane" iskierki nie próżnują...
Z zamyślenia wyrwało mnie wyczekujące spojrzenie Aarona, a właściwie jego odbicia w gładkiej tafli lustra. Uśmiechnęłam się delikatnie. Tylko on daje mi poczucie bezpieczeństwa. Może to naiwne uczucie, ale cóż, z psychiką się nie dyskutuje.
-I jak? - zapytał w końcu.
-Szczerze? Wyglądasz tak jak zwykle, a siedzisz tutaj dobre dwie godziny. - parsknęłam i podeszłam do niego bliżej.
Przewrócił oczami i znów zatopił swój wzrok w lustrzanej powierzchni. W rzeczywistości widziałam różnicę. Mimo, że zawsze dbał o czystość, nieustannie gdzieś się krzątał. Czasem nie miał czasu, by strzepać z siebie kurz starych ksiąg lub zmyć plamy błota na swoich łapach, pozostałe po wędrówce. Teraz? Odszykował się. Jego sierść lśniła w nikłym świetle wpadającym przez okna. Żadnych kołtunów, była idealnie ułożona. Jedynie w oczach widać było tego energicznego psa, który teraz krył się pod warstwą prestiżu i dumy. Kaszlnęłam, gdy dotarła do mnie chmura pachnideł, którymi zbombardował się Aaron.
-A ty? - zapytał, spoglądając na moją sierść, pokrytą warstwą pyłu, matową, gdzieniegdzie "ozdobioną" igliwiem.
-Chyba na razie zrezygnuję z tego wykwintnego towarzystwa. Odwiedzę was wieczorem, wiem jak bardzo ci na tym zależy. Nie chcę się tam jednak pchać. Dobrze wiesz, że tam nie pasuję. Jestem prostym psem z prowincji, a co gorsza z Ziemi. Te koronowane głowy i ich sunie obładowane kilogramami złota i kamieni przecież dobrze o tym wiedzą. Dostrzegam tą wrogość. Niech nie czują się zbyt pewnie...- ostatnie zdania wypowiadałam pogardliwie, z wyczuwalną dozą wrogości.
-Daj spokój. Darzą cię takim samym szacunkiem, co mnie. - odwrócił się gwałtownie.
-Tak, wmawiaj to sobie dalej, a ja znikam. - parsknęłam i zniknęłam za drzwiami.
Słyszałam za sobą gadkę o obowiązkach i odpowiedzialności, jednak szybko oddaliłam się od kancelarii. Wzięłam łuk i kołczan, by wyruszyć w drogę do lasu. Na szczęście zaczynało się rozpogadzać.
-♦-
Błoto powstałe po wiosennych roztopach nie przeszkadzało mi znacznie w wędrówce. Cieszyłam się zielenią, która pokrywała coraz większe połacie terenu, pojawiając się także na liściastych drzewach.Towarzyszyła mi nieprzerwana pieśń ptaków. W gąszczu roślin co jakiś czas coś poruszało się gwałtownie, na co ostrożnie reagowałam. Czułam się tam jednak o niebo lepiej, niż w zatłoczonej sali balowej. Niestety, tutaj także przyszło mi się spotkać z pobratymcem.
Kierowałam się na moją ulubioną polanę, na której ćwiczyłam w samotności łucznictwo. Czasem natrafiałam tutaj na zające, które stawały się celami dla pierzastych pocisków. Nie szczędziłam futrzaków. Mnożył się niesamowicie na okolicznych łąkach i stały się wręcz plagą psów utrzymujących się z rolnictwa. Ja natomiast czerpałam przyjemność z widoku puszystego truchełka. No co? Fakt.
Tym razem jednak na polance wyczułam innego sierściucha. Przebywała na niej obca dla mnie suczka. O nie, nie dam się włóczyć obcym po okolicach Pałacu. Wszystkie siły wywiadowcze zmobilizowane do walki z szpiegami, a tutaj ktoś panoszy się po moim terenie. Nałożyłam strzałę na cięciwę i powoli ruszyłam przed siebie. Niestety zdradziły mnie gęste zarośla, które trzaskały, gdy je przemierzałam. Stwierdziłam, że skoro element zaskoczenia zawiódł, trzeba działać szybko. Wypadłam na otwartą przestrzeń i od razu ruszyłam do strategicznego punktu, w którym osłonięta byłam od ewentualnych bełtów, a zarazem miałam dobre pole widzenia. Nigdzie nie dostrzegłam jednak nieznajomej. Postawiłam na słuch i węch. Gdzieś tutaj jest. W zaroślach. Porusza się niespokojnie. Hmm... Czyli nie jest szpiegiem zahartowanym w boju. Nie miałam zamiaru jednak zwyczajnie wyjść i się odsłonić. Może nie jest sama? Nie, nie czuję nikogo. No cóż. Raz kozie śmierć...
-Hej, ty! Wiem, że tu jesteś. Wyjdź, odłóż broń i stój spokojnie, a nic ci nie grozi.- zawołałam, nadal osłonięta.
Suczka za wszelką cenę chciała jednak udowodnić, że nie jest naiwna. Mnie natomiast obserwowała para czerwonych ślepi, należących do kulki futra, na którą mam zwyczaj polować...

Ceniza?? Logomorfy atakują (wszyscy zginiemy)
| 792 słowa → 35೧ |

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz