22.02.2018

Od Conann'a C.D Lady

Obserwował czarną sukę, która przyglądała się zającowi o sporych rozmiarach. Zając postawił uszyska na sztorc, słysząc poruszenie w niewielkiej odległości od niego i prysnął w krzewy, które poruszyły się, szeleszcząc listkami. Natomiast suczka odskoczyła od psa jak oparzona, a w jej ciemnych oczach malowało się przerażenie, które szybko ustąpiło miejsca ciekawości.
Suka była prawdopodobnie czymś w rodzaju owczarka niemieckiego, tyle tylko, że jej futro było czarne jak skrzydło kruka. Przypomniał sobie zapach bzu i agrestu, jakby Wrona siedziała tuż obok niego. Czuł, jak wtula się w jego klatkę piersiową, widział przed sobą jej świdrujące oczy, chciał napawać się wiecznie jej aromatem, pięknem, pragnął jej w całej okazałości. Nadal pamiętał jej subtelny dotyk, chłodne spojrzenie. Aczkolwiek ta suka w ogóle nie przypominała Wrony, była bardziej masywna i potężniej zbudowana. Zupełnie inaczej pachniała, a jej ślepia były ciemne, jak oczy Connan'a. Nie jasne i przenikliwie jak oczy Wrony. Bo ona nie była Wroną.
— Cześć, nie zauważyłam cię! — pisnęła mu nad uchem, a na jej pysk wpełzł uśmiech. — Szczerze mówiąc, nieco mnie przestraszyłeś. Jestem Lady, miło mi.
Lady. Kojarzyło mu się z kimś wrażliwym, aczkolwiek ta wrażliwość miała negatywny wydźwięk. Jakby bała się wszystkiego, co jej otaczało. Rozluźnił nieco mięśnie, odwracając łeb w kierunku ścieżki wydeptanej wśród drzew, którą tutaj przyszedł.
— Conann — odparł, wstając i odchodząc, ponieważ chciał jeszcze zahaczyć o Litore.
Aaron oprowadził go po wszystkich możliwych miejscach, więc miał pewne rozeznanie w temacie. Wiedział, czego na początek unikać oraz owczarek zaproponował mu wybieranie się do miasteczek. Zawsze mógłby coś kupić, chociaż jego budżet nie był spory. Nie oszukujmy się — w ogóle go nie było. Chciał po prostu przejść się po targu, pooglądać miecze i na noc zahaczyć o jakąś karczmę, w ewentualności spać po zapyziałych uliczkach albo pod gołym niebem.
— Czekaj! — dogoniła go, zastąpiła mu drogę i przechyliła łebek na prawą stronę. — Gdzie idziesz? Mogę ci pokazać morze, jeśli chcesz.
Nie miał ochoty chodzić dzisiaj nad wodę, zwłaszcza, że miał jeszcze kilka spraw na łbie. Po prostu szedł sprężystym krokiem dalej, jakby udając, że jej tutaj nie ma. Potrzebował dzisiaj ciszy i spokoju, nie chciał dzisiaj słuchać czyjejś paplaniny. Nadal był roztrzęsiony tymi wszystkimi nowymi zapachami, osobami, miejscami czy kodeksami.
— Hej, Conann! Nadal tu jestem! — upomniała się, w mgnieniu oka znajdując się przed nim i zaraz będąc u jego boku. — To jak? Przyjmujesz propozycję?
Niechętnie przystanął, wpatrując się w nią swymi ciemnymi oczami, lekko je mrużąc. To był jego odruch, gdy ktoś działał mu na nerwy lub czegoś nie rozumiał. Przeciągnął się, nie spuszczając z niej wzroku i w końcu odpowiadając:
— Nie jestem tutaj, aby chodzić na plażę.
Lady również zahamowała, a jej oczy stały się jak dwa księżyce, błysnęła w nich ciekawość. Przysunęła się do niego zdecydowanie za blisko, więc odsunął się o dwa kroki.
— Och, tak? — udała zmartwioną, po czym natychmiastowo się rozjaśniła. — Więc mogę oprowadzić cię po Litore! Tak się składa, że właśnie tam mieszkam.
Przeklął w duchu swoje szczęście, aczkolwiek propozycja wydawała mu się kusząca. Mógłby poznać zakątki tego nadmorskiego miasteczka, przy okazji się rozejrzeć, a potem sobie po prostu pójść. Chyba, że Lady zaprosiłaby go do swojego mieszkania. Byłoby przyjemnie i w końcu nieco cieplej, niżeli zazwyczaj.
— Niech będzie — zgodził sceptycznie, chociaż w duszy cieszył się, że będzie miał jakiegoś przewodnika. — Prowadź, byle szybko. Tyłek mi tutaj odmarza.
W istocie, był to dzień mroźny, a śnieżny puch spowił las niczym pierzyna. Jednak przynajmniej nie ryzykowali odmrożenia łap, ponieważ szli dróżką wydeptaną i wyłożoną kamieniami. Pokrył je szron, nie były śliskie, więc nikt z nich się nie pośliznął. Szli obok siebie, spokojnie i powoli, natomiast Lady obsypywała potokiem pytań mieszańca. Ten odpowiadał raczej lakonicznie, ciągle patrząc się przed siebie. Bo nigdy nie patrzy się wstecz.


- - -
Przepychali się pomiędzy kupującymi, nie raz sami będąc tymi popychanymi i starali się nie zdeptać szczeniąt pałętających się im pod nogami. W powietrzu wyczuwalne były przeróżne zapach, w szczególności aromaty ziół, jedzenia i ryb. Zmarszczył nos, popychając jakiegoś postawnego psa w typie dobermana i utorował Lady drogę. Czarna suka uśmiechnęła się do niego, podążając w kierunku sklepu. Wisiał na nim szyld z dwoma mieczami, więc już wiedział, gdzie zakupić pierwszy miecz.
 — Mówiłeś coś o mieczach? — zagadnęła go Lady. — Więc tutaj mógłbyś sobie coś wybrać, oczywiście, o ile masz odpowiedni budżet.
Wolał nie wspominać o swoim mieszku, więc zerkał tylko na wystawę.
— Też posługujesz się bronią białą? — spytał, jakby bardzo go to obchodziło.
Lady była zdziwiona jego pytaniem, bo przez całą wędrówkę tylko ona gadała. Ewentualnie czasem się odezwał, aczkolwiek były to lakoniczne wypowiedzi. Nagle, jakby obudzona z transu, zamrugała kilkakrotnie i nieco niepewnie odpowiedziała:
— Nie... znaczy, interesuje się łukami, ale z nich nie strzelam — wyjaśniła pośpiesznie, schylając nieśmiało łebek.
Kiwnął ze zrozumieniem głową, wzdychając ciężko. Cieszył oczy tymi świetnymi mieczami, chociaż sam jeszcze niezbyt dobrze nim wywijał. Nie mógł się doczekać, aż zostanie łowcą potworów, ponieważ ta profesja wydawała mu się ciekawym spędzeniem czasu. Przygodą. Natomiast nadal nie wiedział, jaką pracę wykonuje Lady. Chociaż może mu mówiła. Szkoda, że nie słuchał. Mimo wszystko, wydawała się ciekawa, chociaż zbyt energiczna i roztrzepana. Poprosił, żeby teraz poszli gdzieś indziej, a czarna suczka wyskoczyła jak torpeda i natychmiast się rozgadała. Tym razem słuchał uważnie i nawet nieźle się bawił.
Po kilku godzinach wspólnego spędzania czasu, przyszedł czas na pożegnanie. Conann musiał poszukać karczmy, gdzie spędzi tą chłodną noc. Stali na brukowanej uliczce, naprzeciwko siebie i wpatrywali się, jakby pierwszy raz w życiu się zobaczyli. Światło latarni padało z tyłu i oświetlało Lady.
— Ja... muszę już iść — wymamrotał. — Prześpię się dzisiaj w pobliskiej karczmie, jutro przejdę się do biblioteki. Bywaj, Lady.
Odwrócił się, chociaż przystanął na moment. Z bijącym sercem czekał na jej odpowiedź, chociażby pożegnanie. Głupio byłoby mu ot tak odejść, mimo, że suczka działała mu na nerwy.
<< Lady? >>
| 975 słów → 45೧ |

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz