28.02.2018

Od Agnes

Postawiała niepewne kroki przed siebie, a trawa pokryta rosą delikatnie muskała jej łapy. Świat wokół na ogół nie różnił się od tego, w którym się wychowywała. Wielkie drzewa pochylały się ku ziemi, a mniejsze gałęzie poruszały się nieznacznie przez poranny, chłodny wiatr. Rozglądała się niepewnie raz w prawo, a raz w lewo. Nic. Te same kwiatki, które rosły wśród trawy wyglądały tak znajomo, jakby przechodziła tamtędy co najmniej kilka razy. Czuła jednak magię, która otaczała ją zewsząd. Wiedziała, że czai się w cieniu krzewów i sunie pomiędzy przebiśniegami. Iskrzący w blasku słońca śnieg również wydawał się zwyczajny, ale kiedy szła po nim zostawiając ślady łap czuła się wyjątkowo... dobrze, niż dotychczas. Spojrzała na białego owczarka, który pewny siebie z uśmiechem na pysku spoglądał na przód. Raz po raz kukał na Agnes, a w jego oczach lśniły iskierki radości.
- Skąd wiesz, że możesz mi zaufać? - Spytała nagle suczka patrząc mu prosto w oczy. Jej ogon zadrgał w oczekiwaniu, aż w końcu spowolniła widząc, że pies, który przedstawił się Aaron pogrąża się w zamyśleniu. Na jego pyszczku nadal widniał jednak cień szczęścia. Po chwili stwierdził powracając do poprzedniego tempa:
- No cóż, każdy Przewodnik stara się jak najlepiej poznać tego, kogo ma zamiar zabrać do wymiaru. Nie ma tu miejsca do pochopnych decyzji.
Pokiwała głową powoli ponownie kierując wzrok na łapy. Mijali różne miejsca kierując się najwyraźniej do centrum tej krainy, a podczas wędrówki słońce powoli podnosiło się po niebie do góry. Aaron, bo tak przedstawił się pies raz po raz opisywał pojedyncze miejsca, ale nie zagadywał dosyć mocno Agnes, co podobało się łaciatej. Z początku próbował nawiązać dialog, ale składał on się jedynie z jego pytań i krótkich odpowiedzi suczki lub kiwnięć głową.
- Zaraz dojdziemy do malowniczego Lapsae i pałacu, który jest położony zaraz obok niego. Te obydwa miejsca to centrum naszego królestwa. Właściwie, już je widać - Wskazał głową mury, które były tylko małym fragmentem całego krajobrazu, który widać było z tego miejsca. Robili szybkie kroki omijając sosny i inne mniej znane collie drzewa. W końcu stanęli przed wejściem do miasteczka, ale już stąd słychać było gwar dochodzący z zewnątrz. Niepewnie podążała za śnieżnym owczarkiem, który był jej przewodnikiem. Samiec kiwał niektórym napotkanym psom uprzejmie głową, a do innych uśmiechał się delikatnie pod nosem. Przemknęło jej przez myśl, że to miejsca skrywa z pewnością o wiele więcej zatuszowanych tajemnic nic się wydaje. Nigdy podczas swojego życia nie widziała, aby psy nie poruszały się po miastach same w urodzajnych szatach i nie siadały przy krześle, aby napić się gorącego napoju w mroźne wieczory. Od dzieciństwa była uzależniona od człowieka - to on dawał jej pokarm, ciepło i miło spędzone dni. Tutaj jej pobratymcy jakby zastąpili gatunek ludzki i sami zaczęli troszczyć się o siebie. To przyprawiło Agnes o niemałe zdziwienie, ale starała się tego nie okazywać. W końcu Aaron odezwał się ponownie:
- Tutaj kupisz broń, za to tutaj możesz napić się kilku dobrych napoi i przekąsić co nie co, za to... - Wymieniał różne funkcje budynków, wskazując je po kolei. Szli tak spokojnie uliczką, a inni omijali ich spoglądając z ciekawością. W końcu obeszli już większość miasta i wyszli z niego. Biały opowiedział też trochę o zamku, ale do niego nie wchodzili. Ruszyli znowu przed siebie w las, pomiędzy drzewa i krzewy.

Minęło już kilka dni od oprowadzenia Agnes przez Aarona po okolicznych miejscach. Koniec końców postanowiła zamieszkać w Helecho, gdzie znalazła małą, drewniano-glinianą chatkę. W między czasie upolowała młodą łanię. Była zadowolona z łowów mimo tego, że z początku nie szło za dobrze. Wybrała sobie za cel samicę, najpewniej matkę. Broniła się zacięcie i zrzuciła ją z grzbietu. Szybko jednak się otrząsnęła i pognała za nią, stwierdziła jednak, że lepszym celem będzie jej córka, młodziutka łania. Załatwiła ją stosunkowo szybko i zaniosła do domu. Jej skórę dokładnie obmyła i położyła na łóżku.Wszystko dosyć dobrze sobie urządziła, aby mogła normalnie funkcjonować. Przed domem miała altankę, która otoczona była solidnym murkiem. Wywiesiła na niej dwa zające, do których środka włożyła suszone pomidory i jakieś zielsko. Nie do końca wierzyła książce, którą wypożyczyła, gdyż jedno z tych ziół pachniało niezbyt dobrze, ale to w końcu książka. Podobno takowe nie kłamią, prawda? Nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie będzie można je zjeść, ale na razie musiała się zadowolić łanią. Najadła się do syta i wyszła przed altanę, gdzie usiadła spoglądając w dal. Słońce unosiło się ku górze, za to chmury szybko sunęły przed siebie dzięki lodowatemu wiatru. Wokół była mała warstwa puchu, za to z dachów zwisały sopelki. Z jednego z nich spadła zimna kropelka, która dotknęła jej nosa i popłynęła w dół po jej pyszczku. Spojrzała w górę, a kolejne kilka kropelek ponownie na nią spadło. Przesunęła się w przód, nie chcąc siedzieć po miejscem "bombardowania".
<Ktoś?>
| 787 słów → 35೧ | Polowanie → 4 PU |

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz