Do domu dotarłem jeszcze przed południem. Otworzyłem ostrożnie drzwi, gotowy na najgorsze. Przy najmniej nikt się nie włamał, chociaż jego wnętrze wyglądało jakby ktoś gruntownie je przeszukał i obrabował. Od razu uderzył mnie bałagan panujący w mojej chacie. W sumie... jak nigdy wcześnie. Przeraziłem się nieco. Miałem świadomość, że energiczna suczka może pojawić się w Helecho nawet dzisiaj. Musiałem jak najszybciej się ogarnąć, bo miałem mnóstwo rzeczy do zrobienia. Poukładałem je w myślach zależnie od ich ważności i zabrałem się do pracy. Na samym początku wziąłem wiadro i pobiegłem do rzeki, aby nabrać wody. Na tej wysokości woda była jeszcze świeża, a zasilona górskimi opadami śniegu, lodowata. Przyniosłem do domu napełnione naczynie i postawiłem w części, które można było dość śmiało nazwać kuchnią. Część nalałem do garnka, który przygotowałem, aby ugotować ciepły posiłek. Ważniejsze było jednak uprzątnięcie chaty. Zacząłem zbierać przedmioty porozrzucane po podłodze i układać je w kufrze stojącym pod oknem. Zajęło mi to trochę, ale efekt był zadowalający. Nic nie leżało pod nogami, a poruszanie się między meblami nie stanowiło większego problemu. Następnie rzuciłem się do mycia naczyń, którymi zastawiony był stół. Drewniane miski wylądowały w wodzie odlanej z wiadra. Opłukałem je bardzo dokładnie, a następnie wystawiłem na nasłoneczniony fragment blatu, aby wyschły. Co dalej? Jak na porządną gosposię przystało, chwyciłem za miotłę, aby pozbyć się piasku naniesionego na łapach oraz kurzu, który zaczął pokrywać podłogę. Kilka minut zamiatania i po sprawie. Upewniłem się, że wszystkie meble są dokładnie odkurzone i stoją równiutko. Dom prezentował się już znośnie, więc postanowiłem przystąpić do gotowania. Szczerze mówiąc, nie miałem o tym pojęcia, ale zdążyłem posiąść książkę kucharską. Miałem nadzieję, że uratuje ona obiad, który chciałem podać. Musiałem jednak wybrać się wcześniej na targ, żeby zakupić potrzebne mi składniki. Sklepy w Helecho nie oferowały mi wszystkiego co konieczne, więc ruszyłem w kierunku Lapsae. Tamtejszy rynek miał o wiele bogatszą ofertę. Szybkim krokiem przechadzałem się pomiędzy stoiskami szukając sznurów suszonych grzybów. Krzyki i zachęty handlarzy wcale mi w tym nie pomagały, lecz w końcu udało mi się odnaleźć interesujący mnie produkt. Kupiłem dorodne podgrzybki po okazyjnej cenie, z lekką obawą, że nie znając się na nich kompletnie, wziąłem niesmaczne sztuki. Postanowiłem jednak szukać reszty składników i nie przejmować się tym zbytnio. Udało mi się zdobyć nieco cebuli, a także suszonych ziół. Szczęśliwie znalazłem nawet śmietanę. Zadowolony z zakupów wróciłem do domu. Wydałem trochę pieniędzy, jednak zakupione produkty będą mi jeszcze służyły. Porozkładałem wszystko na blacie i wyciągnąłem mięso przyniesione z polowania oraz mąkę, w którą zaopatrzyłem się wcześniej. Zgodnie z przepisem, namoczyłem suszone grzyby i odstawiłem je na chwilę. Pokroiłem dziczyznę w kostkę, oprószyłem nieco mąką i wrzuciłem do pustego garnka z odrobiną tłuszczu i cebulą. Postawiłem go na ogniu, by następnie odcedzić grzyby i pokroić je w paski. Do garnka wlałem wodę i dodałem podgrzybki oraz zioła. Poddusiłem wszystko na ogniu, a na końcu dolałem śmietanę. Byłem zadowolony z efektu. Posiłek, chociaż nie dorównywał temu w karczmie, dało się jeść. Zostało jedynie ugotować kaszę. Gdy i to zostało zrobione, postanowiłem nieco udekorować dom. Jako że w okolicy trudno było o kwiaty, postawiłem na gałązki jodły, rosnącej nieopodal. Włożyłem je do ładnego naczynia, a wnętrze powoli zaczęło napełniać się zapachem żywicy. Stanąłem w progu, aby obejrzeć efekt mojej pracy. Wszystko wyglądało na prawdę dobrze. Z całą pewnością nie będę musiał się wstydzić przed Lady. Pozostało jedynie na nią czekać. Coś mi mówiło, że nie będę jadł obiadu samotnie...
My Lady?
| 566 słów → 25೧ |
Gotowanie [1/2]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz