23.02.2018

Od Connan'a C.D Lady

Sytuacja skomplikowała się wraz z odejściem mieszańca od ciemnowłosej suczki. Wpierw szedł brukowaną uliczką, słuchał głuchego odgłosu, jakie wydawały krople deszczu spadające z zachmurzonego nieba. Wkrótce deszcz i śnieg zmieszały się i nasiliły, więc Conann przyśpieszył, starając się nie oglądać za siebie.
Uniósł łeb, rozglądając się bacznie i próbując przypomnieć, gdzie widział najbliższą karczmę. Musiał przejść przez główny rynek, aczkolwiek kramy zostały już pozwijane, chociaż widział, że niektóre z nich nadal stały. Przypominały bardziej niewielkie sklepiki, sklecone z dechy i kawałku żywicy, więc prychnął, wiedząc, że najbardziej spokojny wiaterek może je przewrócić, a co dopiero wichura. Kiedy mijał sklep z bronią, zawahał się, czy aby raz jeszcze nie powzdychać do cudownie wykonanych mieczy. Niedługo zakupi własny, a w sercu poczuł narastającą ekscytację. Oczy mu się zaświeciły, ale gdy poczuł przeszywające zimno, uświadomił sobie, żeby biec truchtem.
Gdy skręcił w ślepą uliczkę, zaklął cicho. Tutaj nic nie padało, ale nie wyobrażał sobie spędzić tutaj nocy. To nie Ziemia, w Eos jest wszystko inaczej, a on ma wystarczającą ilość pieniędzy na jedną noc w karczmie, więc po co grać bezdomnego? Zawrócił na pięcie i wtedy zderzył się z jakimś psem. Warknął, próbując go wyminąć, ale wtedy drogę zastąpił mu, zapewne, jego kompan. Uniósł wysoko głowę w geście pogardy, ukazując bukiet śnieżnobiałych zębów i cedząc każde słowo, rzekł:
— Spadajcie stąd w podskokach albo pożałujecie — ton głosu był spokojny, zupełnie nie pasujący do zacinającego śniegu, wyjącego wichru i wizji bójki.
Większy pies, równający się wzrostem z naszym kundelkiem, również się wyszczerzył, zdecydowanie było widać, że on grał tego głupszego. Natomiast nieco mniejszy psiak, przypominający trochę zminiaturyzowanego i zmiksowanego owczarka niemieckiego, doskoczył do niego i również hardo zadarł łebek, patrząc mu prosto w oczy:
— Taak? — spytał, specjalnie przeciągając samogłoskę "a'' i spróbował ugryźć go w łapę.
Conann odskoczył, zaskoczony reakcją mniejszego psa. Jednakże nie miał czasu się nad tym zastanawiać, bo jego towarzysz też zaatakował. Ponownie zrobił unik, żałując, że jednak nie kupił żadnego sztyletu. Ale nie dał się ponieść adrenalinie, spróbował myśleć logicznie. Nie ma szans się z nimi jakkolwiek porozumieć, ucieczka nie wchodzi w grę, więc zostaje tylko walka. Oni również nie mieli broni, więc pozostała im tylko tradycyjna metoda. Odetchnął z ulgą, dziękując za nauki Krzesemirowi.
Wyjdzie z tego, da radę, widać było, że kundle były młodziakami i szukały zaczepki. Więc zaczął, zajmując się na razie eliminacją większego. Był piekielnie silny, ale tak gapowaty i flegmatyczny, że wystarczało wprowadzać szybkie ugryzienia i się wycofywać, a on próbował zadać swój pierwszy cios. Zminiaturyzowany owczarek niemiecki gryzł go po łapach, więc w końcu go kopnął, a ten moment wykorzystał jego przyjaciel. Złapał go za kark, szarpiąc i próbując posmakować jego krwi, więc Conann wymierzył mu kopniaka prosto w tchawicę. Udało się, więc korzystając z chwilowej dezorientacji psów, zaczął biec przed siebie. Łapy same go powiodły do mieszkania Lady.


- - -
Przespał spokojnie całą noc, ignorując pieczący ból w łapach, spowodowany niedawną bójką. Obudził się już jakiś czas temu i leżał, wpatrując się w tańczące płomyki ognia w kominku. Uspokajały go, więc zmrużył swe ciemne oczy i rozkoszował się ciepłem. Otworzył ślepia dopiero, kiedy usłyszał skrzypnięcie na schodach i zauważył wpatrujące się w niego brązowe oczy. Lady zamrugała nimi i nieśmiało zwiesiła głowę, kiedy ją zobaczył. Jej czarne futro, mimo tak wczesnej godziny, już lśniło i było czyste.
Popatrzył się na swoją i jego oblicze wykrzywił brzydki grymas. Nic dziwnego, skoro było posklejane, nieco poskręcane na końcówkach, a łapy miał pobrudzone zaschniętą krwią. Gdy usłyszał delikatny, nieco drżący głosik suczki, znów się na nią popatrzył:
— Przepraszam, myślałam, że śpisz... — jak zwykle, zbyt szybko wszystko wyjaśniła i spróbowała się cofnąć z powrotem na górę.
Conann wstał z cichym jęknięciem i poruszył niemrawo łapami, po czym gestem powstrzymał sukę przed odejściem na górę. Oblizał pysk i podrapał się za uchem, oznajmiając cicho:
— Dziękuje, że pozwoliłaś mi zostać. To wiele dla mnie znaczy — wymamrotał, unikając jej wzroku i wpatrując się w okno, jakby było tam coś ciekawego — Muszę iść do Biblioteki. Chciałabyś się jeszcze spotkać?
Nadal wpatrywał się w okno, patrząc, jak małe płatki śniegu na nim osiadają, a szron pokrywa okiennice. Westchnął.
<< Lady? >>
| 685 → 30റ |

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz