1.03.2018

Od Elizabeth

Stałam po środku wielkiej groty. Było w niej tak jasno, że w pierwszej chwili błysk mnie zabolał. Szybko zamknęłam oczy, po czym zamrugałam kilka razy. Rozejrzałam się. W każdą najmniejszą szczelinę wciśnięta była świeczka. Wosk spływał litrami po kamiennych ścianach. Zanim zaschnął powtykane w niego zostały suszone kwiaty, co nadawało całemu miejscu bajkowy wygląd.
 - Witaj zbłąkana duszyczko . – Usłyszałam delikatny głos. 
Należał do postaci, wyglądającej jak z baśni.  Miała długą, białą sierść i wielkie oczy w kolorze najgłębszej czerni. W klapnięte uszy miała powtykane kolorowe piórka, na wzór kolczyków.
 -  Jestem Wyrocznią  - przedstawiła się cicho, prawie szepcąc.
Otoczyła ją gęsta mgła koloru mleka.
- Pozwól mi zadecydować o twoim życiu – poprosiła, jednak brzmiało to bardziej jak rozkaz.
Zaczęła biec w moją stronę. Jej futro majestatycznie powiewało na wietrze, a dym ciągnął się za nią jak wielkie anielskie skrzydła.  Z jakiegoś nieokreślonego powodu nie mogłam się ruszyć. Stałam w bezruchu, czekając aż się ze sobą zderzymy. Była już tak blisko mnie, że mogłam zobaczyć gwiazdy w jej oczach, które wydawały się wszechświatem z milionem konstelacji. Powinna była we mnie uderzyć, jednak ona pobiegła dalej, jakby świat rzeczywisty nie stanowił dla niej żadnej przeszkody. Nie poczułam zupełnie nic. Odwróciłam się. Stała za mną. Teraz grotę, której całą długość przebiegła spowijała mgła. Zasłaniała mi całe pole widzenia. Czułam się jak w klatce. Na jej wyimaginowanych ścianach zaczęły przewijać się obrazy. Wyglądały jak stary film puszczony z kasety. Miały spore ubytki, rysy, niektóre były zupełnie zamazane. Zobaczyłam swój dom, las, łąkę, niebo przysłonięte gałęziami wiekowych drzew i altankę, w której często przysiadywałam. Miałam tam nawet własny, ręcznie dziergany kocyk w maki. Wyrocznia również to widziała. Gdy mgła opadła, a stało się to nagle, zobaczyłam w jej oczach ostatnie sekundy filmu.
- Dane ci będą moce flory – zadeklarowała.
- Moce? – zapytałam przechylając głowę w bok.
 - Za twoją sprawą miejsce to obfitować będzie w kwiecie wszelakie, a drzewa owocowe i ziele pożywienie darzą stworzeniu tu zamieszkującemu. Pozostaniesz czystą od mordu i żywot twój światłość wspierać będzie – powiedziała na jednym wdechu.
 - Co?
Podniosłam łapę, czując że na coś nadepnęłam. Znajdował się pod nim polny mak. Jego płatki były zgniecione i oklapnięte, jednak po chwili jak za dotknięciem magicznej różdżki, rozprostował się i kwitł w całej swej okazałości. Spojrzałam na niego z konsternacją.
 - To była magia?
 - Kryształ wybrał cię na medyka. Udzielaj daru życia mądrze – kontynuowała monotonnym głosem, ignorując moje pytania.
- Mam wybierać, czy ktoś ma przeżyć, czy nie?– zapytałam nie bardzo rozumiejąc. 
Przed moimi oczami pojawił się mglisty obraz mnie, jako sprawiedliwego sędzi śmiertelników, który daruje i odbiera życie. Nie, nie, nie. To zbyt abstrakcyjne.
- Jednak pamiętaj, że Przewodnik nie wybacza zaniechania pomocy – przestrzegła.
 - Kim jest przewodnik?
- Podąż za mną i odejdź w pokoju. – Znów mnie olała, dając jasno do zrozumienia, że powinnam już sobie iść.
Nagle zawiał silny wiatr. Byłam na tyle słaba, że upadłam na ziemię pod jego wpływem. Gdy podniosłam łeb, zobaczyłam że Wyrocznia również została pchnięta jego mocą. Po chwili wszystko ustało.  Podmuch, ku mojemu zdziwieniu, nie zdmuchnął żadnej ze świec, lecz za jego sprawą suszone, martwe kwiaty ożyły i zaczęły kwitnąć. Ich korzenie przebiły się przez wosk i stworzyły plątaninę, która rozrosła się na wszystkie ściany. Zerwałam się szybko. Biała suczka zrobiła to samo, lecz szybko upadła ponownie. Podbiegłam do niej.
 - Co ci jest? Mogę jakoś pomóc? – Zaczęłam nieco panikować. 
Nigdy nie miałam mocnych nerwów. Spojrzała na mnie mętnym spojrzeniem, a po chwili w jej oczach znów przewinęły się obrazy. Zrobiły to na tyle szybko, że nie mogłam zobaczyć, co na nich jest. Wyrocznia poderwała się gwałtownie i już sekundę potem wbiegała w ciemność. Zrobiłam to samo. Przez kilkaset metrów poruszałyśmy się długim, prostym korytarzem wydrążonym w skale, aż w końcu moim oczom ukazało się wyjście. Niewielka szczelina, jednak na tyle duża, aby mógł się przez nią przecisnąć średnich rozmiarów pies. Na zewnątrz niebo było już różowe, a ostatnie promienie słońca już dogasały. Zanim wyszłam na zewnątrz, obejrzałam się za siebie. Tam, gdzie wcześniej szłam rosły kwiaty. Nie dość, że wyrosły w skale, to emanował z nich złoty blask. Wtedy zrozumiałam, że w tym świecie magia jest na porządku dziennym. Chciałam zobaczyć jej jeszcze więcej, więc wybiegłam z, już jasnej groty. Zobaczyłam Wyrocznię stojącą przed białym psem, którego futro nabrało ciepłych barw w promieniach płonącej kuli ognia, która jaśniała najmocniej w chwili swojego dogorywania.

Aaron?
| 732 słowa → 35೧ |

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz