27.03.2018

Od Agnes | Wróg wśród nas cz. I

Gwiazdy lśniły na niebie jak każdego pięknego, wiosennego dnia w Lapsae. Agnes siedziała przed swoim tymczasowym domkiem udając, że się w nie wpatruje, chociaż jej wzrok raz po raz uciekał gdzie indziej. Co noc przychodziła do niej tajemnicza postać, jaką udało jej się zidentyfikować jako Noxa. Czasem podchodziła do niej na tyle, że mimo panującego mroku widziała zarysy jej sylwetki. Wydawało jej się, że to stworzenie przychodziło do niej pod postacią rogatego lisa, ale zupełnie różniącego się od tego psowatego. Wokół niego unosiła się czerń, jak gdyby czarne obłoki, a oczy migotały jak dwie gwiazdki zdjęte z nieba. Z początku przychodziła z pochodnią, ale wtedy nigdy się nie pojawiał. Bał się ognia? Nie wiadomo.
Nagle obok niej jakby znikąd pojawił się Nox, który spojrzał na nią. Wstrzymała oddech, starała się nawet nie mrugać. Podszedł do niej blisko, zadziwiająco blisko. Po chwili ruszył przed siebie zasłaniając jej widok swoim czarnym ciałem, a następnie zszedł na trawę i usiadł na niej wpatrując się w suczkę. Ta dopiero po kilku minutach rozluźniła się na tyle, że spokojnie oddychała. Nie poruszała się jednak z miejsca, aby go nie spłoszyć.
- Jestem Agnes... - Wyszeptała cicho, a istota przekrzywiła głowę wpatrując się w nią. To głupota rozmawiać ze zwierzęciem pomyślałby nie jeden, ale ona była w tamtym momencie pewna, że rozumie wszystko co do niej mówi. - A ty? Co powiesz o tym, żeby nazywać cię... Leo?
Lis nie odpowiedział, nadal jedynie patrzył się na Agnes. Jego spojrzenie jednak mówiło więcej niż mogłoby się zdawać, a cisza która panowała między nimi była jak oczywista odpowiedź. Trwali tak patrząc na siebie nie wiadomo jak długo, aż nagle z oddali dobiegł hałas. Nox podniósł uszy na sztorc i zanim łaciata zdążyła się obejrzeć ten już znikał w cieniu zostawiając za sobą jedynie kłęby czarnego dymu.
Po chwili furtkę otworzył strażnik i wpadł do środka. Kiedy wypatrzył Agnes siedzącą w altanie od razu do niej podbiegł.
- Melduje się strażnik James, znaleźliśmy ciało. Dowództwo rozkazało przyjść tutaj, aby odkryć niezwłocznie bazę wroga.
- Pójdę po bardziej doświadczone jednos...
- Nie, nie. Niech pani pójdzie, zanim wybudzimy resztę minie zbędny czas. Nie wiadomo co planują, zlokalizowano ich bazę w północnej części terenów. - Dalmatyńczyk zmarszczył czoło wpatrując się w Agnes, jak gdyby zastanawiał się co jeszcze powinien powiedzieć. Dopiero po chwili go olśniło i wyciągnął z sakwy skórzaną pochwę, w której coś było schowane. - Sztylet Ibis, przyda ci się.
Mruknął i przewiązał jej to przez przednią łapę, a później uśmiechnął się jeszcze pokrzepiająco, a Ag wyszła z ogrodu i ruszyła przed siebie. Była zdezorientowana tym co przed chwilą obwieścił jej pies. Ona? Przecież była jedynie ochotnikiem, któremu nie można było zaufać.
Nagle przez jej głowę przemknęła jednak nieco niepokojąca myśl. Ich sfora była na razie mała, rozwijająca się po upadku i nie mieli takiej obrony jaką powinni mieć, dlatego musieli ryzykować. Jeżeli teraz psy ze Sfory Iskry zaatakowaliby ich od wewnątrz z Lapsae nic, by nie zostało ze stolicy. Samo wyprawianie Festiwalu było już ryzykowne. Suczka potrząsnęła głową chcąc odgonić te drażniące myśli. Musiała skupić się na swoim zadaniu.
Była w środku miasta, starała się iść spokojnie i nie wzbudzać podejrzeń. Po chwili jednak zauważyła trójkę mieszańców - na oko gdzieś w jej wieku, wyglądały trochę jak psy ras północnych. Podejrzane? Widziała je za mało czasu, aby wydać wyrok tak naprawdę. Przylgnęła do ściany, kiedy zaczęły się do niej zbliżać i przyglądała się im dokładnie. Ominęły ją i zaczęły podążać w kierunku domu, nie były więc zagrożeniem. Minęło kilka minut i dopiero po tym czasie spokojnie ruszyła dalej.

Nie zauważyła nikogo podejrzanego aż do Helecho, które było częścią jej drogi. Szła jego poboczem, aby zbytnio nie rzucać się w oczy. Przemykała w cieniu drzew, które chroniły ją przed nakryciem. Była na swoich terenach, ale czuła się obco. Wiedziała, że z pewnością zamachowcy utrzymują wysoką ostrożność, aby nikt ich nie nakrył. Aż nagle zamarła. Czarny pies, którego sylwetka złudnie przypominała malamuta przyduszał do ziemi młodego kundelka, który z przerażeniem na niego patrzył. Przytrzymywał mu do szyi nóż, a młodszy mamrotał coś pod nosem. Agnes podeszła bliżej robiąc susy wśród drzew, aż w końcu zdołała dosłyszeć niewyraźny głos kundla:
- Już cię nie za-zawiodę, napra-naprawdę. Obiecuję, Aresie.
Ares, bo tak zdawał nazywać się masywniejszy pies rozejrzał się uważnie, a Agnes wstrzymała oddech. W końcu jednak skierował znowu wzrok na małego. Splunął mu w pysk i wtedy dopiero go puścił, a ten cofnął się kilka kroków do tyłu.
- Prowadź do bazy. - Wycedził przez zaciśnięte kły wielki samiec.

C.D.N 
| 748 słów → 35೧ | Zadanie → 50೧ i 1K |

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz