4.03.2018

Od Violence cd Verrano - Nauka Ziołolecznictwa [1/2]

    — Mówiąc szczerze, to chyba wszystkiego — wypaliłam, zanim zdążyłam zastanowić się nad tym, co mówię.
    Piekący rumieniec, który pojawił się na moim pyszczku był najlepszym znakiem na to, że żałuję swojej nadmiernej na ten moment śmiałości i wygadania. Przez ułamek sekundy, który jednak dla mnie był trochę więcej, niż wiecznością, siedziałam tak cicho, analizując w głowie popełnioną gafę. Zaraz jednak się zreflektowałam, a przynajmniej próbowałam zreflektować, co tylko w moim mniemaniu pogorszyło całą sytuację, a także mój wizerunek.
    — Znaczy... Ja nie chciałabym się narzucać ani... Ani Twojego cennego czasu marnować, bo ja po prostu... Zioła są przydatne... Bo medycyna i... — Jąkałam.
    — Nie narzucasz się. Cieszy mnie twoje zainteresowanie ziołami — uśmiechnął się, a ja odetchnęłam z ulgą. 
    — Najbardziej zależy mi na ziołolecznictwie. Chciałabym móc pomagać innym, zamiast tylko zadawać ból — odparłam, aby później ponownie zorientować się, że wypaplałam zbyt wiele. — Wybacz, za dużo mówię — mruknęłam kładąc po sobie uszy. 
    Nie otrzymałam jednak odpowiedzi. Samiec zdawał się mi przyglądać. Przebierałam niespokojnie łapkami. Byłam lekko zestresowana, jak to uczeń przed czekającą go nauką. 
    — Znalazłaś coś na temat ziół w bibliotece? — Zapytał po chwili.
    Prawie podskoczyłam ze strachu, ale na szczęście bolesny, czarny płomyczek przeszedł tylko po moim ciele nie rozprzestrzeniając się dalej. Nie trafił w zasięg towarzyszącego mi psa, zresztą nie zdziwiłabym się, gdyby przez mój brak panowania nad mocami nie chciał już dłużej ze mną przebywać. Na szczęście nie zwrócił nań zbytnio uwagi. Nie miałam pojęcia, czemu po chwili ciszy jego głos mnie tak zaskoczył.
    — Tak, jednak informacje tam są bardzo... ubogie. — Odparłam zgodnie z prawdą. 
    Na lekko zaskoczoną (a może zniesmaczoną?) minę psa zdecydowałam się pospieszyć z wyjaśnieniami.
    — Niektóre z nich nie posiadają rysunków ani opisów roślin, jedynie nazwę i kilka zdań o tym, kiedy stosować. Nie ma natomiast tego, w jaki sposób, ani jak dawkować, a naprawdę zależy mi na tym, aby nie zrobić nikomu więcej krzywdy, niż pożytku. Inne natomiast miały pewnie kiedyś dokładne opisy, aczkolwiek są bardzo nieczytelne. Niewyraźne, zamazane lub zalane czymś, brakuje stron a inne są posklejane... Nie znalazłam żadnej księgi, z której mogłabym się nauczyć, postanowiłam sama spróbować zrozumieć, ale marnie mi to szło — westchnęłam. 
    — Mógłbym zerknąć? — Zapytał, a ja posłusznie podałam mu zeszyt.
    Stresowałam się, gdy oczami śledził kolejne, amatorskie zapiski. Właściwie były tam jedynie w miarę dokładne opisy roślin, jakie udawało mi się zaobserwować w lesie. Miałam zamiar później poszukać na ich temat czegoś więcej w którejś z ksiąg, a nóż odgadnę co to, albo odczytam?
    — Robisz to z dużą dokładnością, to dobrze — stwierdził. — Może sama zrobisz zielnik? Żeby był w bibliotece porządny? 
    Chciałam grzecznie zaprotestować i przypomnieć dla samca, że nic a nic nie wiem na ten temat, aczkolwiek wyprzedził moje tłumaczenia swoimi.
    — Oczywiście pomógłbym ci z nazwami i zastosowaniami, w ten sposób się dużo więcej nauczysz — dodał w odpowiednim czasie, a mi aż zaświeciły się oczy.
    — Dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję! — Pisnęłam.
    Na chwilę zapomniałam się i zeskoczyłam z miejsca, aby przytulić samca. Opanowałam się dopiero po chwili. Jak oparzona odsunęłam się od niego i wymamrotałam ciche przeprosiny. 
    — Przestań mnie co chwila przepraszać — zaśmiał się. — Przejdźmy do nauki, najpierw trochę teorii, później pójdziemy szukać tych ziół. 
    Energicznie mu przytaknęłam. Byłam... Szczęśliwa? Tak, to chyba to. Byłam szczęśliwa, że pies okazał się bardzo uprzejmy, wyrozumiały, a także cierpliwy, jeśli chodzi o nadmiar zadawanych przeze mnie pytań. Byłam szczęśliwa, że znalazłam kogoś, kto zechciał podzielić się ze mną swoją wiedzą.

~***~

    — To Aloes? — Spytałam, chociaż byłam praktycznie pewna, że udzieliłam poprawnej odpowiedzi.
    — Masz naprawdę dobrą pamięć — pochwalił mnie, a ja machnęłam wesoło ogonem. 
    — Po prostu dałeś mi bardzo dokładne opisy a fakt, że większość z tych roślin miałeś w domu dodatkowo pomaga — zachichotałam. — Aloes, do wszelkiego rodzaju ran i poparzeń — zerknęłam kontrolnie na samca.
    Nie poprawiał mnie, a więc nie byłam w błędzie. Mimo to zerknęłam do notatek, które robiłam, gdy cierpliwie tłumaczył mi o każdej roślince po kolei. Zimny wiatr raz na jakiś czas szarpał mnie delikatnie za futro, jakby chciał zaprosić mnie do swojego tańca i przyznam szczerze, że krępowała mnie jedynie jego obecność. Co jak co, ale wolałam, aby na początku naszej znajomości nie wziął mnie za kompletną idiotkę. Zamiast rzucić się w dzikie tango z naturą, spojrzałam tęsknie na niebo i przeżyłam niemały szok. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a mogłabym przysiąc, że jeszcze niedawno się dzień zaczął. 
    — Ojejku, już tak późno? — Spytałam retorycznie. 
    — Na to wygląda. Odprowadzić cię? — Zaproponował.
    Uśmiechnęłam się delikatnie. 
    — Nie ma takiej potrzeby, tak czy siak będziemy iść razem, również mieszkam w Helecho.

~***~

    — Dziękuję za pomoc — uśmiechnęłam się promiennie.
    — Jeśli chcesz, mogę pouczyć cię także jutro. I sprawdzić jak sobie radzisz z pisaniem zielnika — odparł, na co ja ochoczo zamerdałam ogonem.
    — Byłabym wdzięczna. W takim razie do jutra! 
    — Poczekaj! — Zawołał za mną. — Jak mam się do ciebie zwracać? — Zapytał rozbawiony.
    Chyba nigdy mój pyszczek nie przybrał takiej czerwieni, jak w tamtej chwili. Czy naprawdę spędziłam z nim cały dzień, a nawet się mu nie przedstawiłam? Brawo, Violence. Inteligencją nie grzeszysz. 
    — Wybacz, jestem Viole... Viola. — Urwałam.
    Uznałam, że lepiej będzie nie posługiwać się tym okropnym imieniem. 
    — W porządku. Do zobaczenia, Viola.
    — Do zobaczenia, Verrano.
    Chociaż słońca na niebie nie było już praktycznie widać, wyciągnęłam z szafki świecę i to przy jej bladym świetle zaczęłam swoją "pracę domową", a mianowicie Zielnik. Porządny, dobry Zielnik, stworzony na podstawie tłumaczeń Verrano. Zostawiłam tylko miejsce na rysunki roślin. Sama nie miałam wystarczających umiejętności, aby dobrze je uwiecznić, a więc wolałam zostawić to jakiemuś rysownikowi. Gotowa byłam nawet mu za to zapłacić. Były więc nazwy, szczegółowe opisy, występowanie, zastosowanie oraz oczywiście przeciwwskazania. W ten sposób dodatkowo powtarzałam dzisiaj zdobytą wiedzę. Niestety, zdołałam zrobić tylko część zielnika, przerywając prace przy lawendzie. Byłam już zbyt zmęczona, aby kontynuować pisanie, a przecież nie chciałam zrobić głupiego błędu w tak istotnej księdze!
    Następnego dnia, mimo dość wczesnej jak na mnie pobudki, miałam wyjątkowo dużo energii. W biegu ogarnęłam swój wygląd do względnego porządku i równie szybko zjadłam śniadanie, aby wyjść po Verrano. Wzięłam ze sobą od razu robiony nocą Zielnik, aby mógł zweryfikować zawarte w nim informacje. Nim odważyłam się zapukać, musiałam wziąć kilka głębszych oddechów.

Verrano? 
| 1055 słów → 50೧ + 10೧ |

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz