Miałem to do siebie, że zawsze chętnie odwiedzałem wszelakie karczmy i zajazdy. Tłumaczyłem to sobie zwykle faktem, że lubię poznawać nowe psy i mogę się rozerwać grając z nimi przykładowo w karty, ale był jednak jeszcze jeden, dosyć istotny powód - muzyka. Tak, zawsze podziwiałem psy, które potrafiły wydobyć niepozornego instrumentu wspaniałe brzmienie, które było wspaniałym tłem dla wydarzeń. Pewnego dnia i ja zapragnąłem posiąść tą sztukę.
Pierwszym krokiem, który zrobiłem, było odciągnięcie na bok pewnego barda, który wcześniej oczarował mnie grą na mandolinie. Był to dosyć młody owczarek szetlandzki z sympatycznym, lekko tajemniczym uśmiechem. Postawiłem mu drinka, po czym zacząłem go zagadywać swoim charakterystycznym tonem o wesołym zabarwieniu.
- Ile grałeś, aby dojść do takiej perfekcji? - przekręciłem głowę i wskazałem na instrument, który został położony obok.
- A trochę się brzdękało, zacząłem kiedy miałem zaledwie trzy miesiące i gram do teraz, jakieś trzy lata z małymi przerwami. - wypił jednym haustem zawartość szklanki, a ja w tym czasie kręciłem się wokół sedna sprawy.
- Uczyłeś się sam, czy ktoś ci pomagał?
- Jestem samoukiem, lekko się wzorowałem na książkach, ale główną część pracy odwaliłem sam. - aby podkreślić te słowa zagrał główny temat muzyczny tego dnia. - Widzę, że się interesujesz tym zagadnieniem... Sam na czymś grasz?
- Niestety nie, ale zamierzam to zmienić. Masz jakieś rady na początek?
- Hmm... raczej nie, chociaż... pamiętaj, że nie wypada ćwiczyć w mieszkaniu, ponieważ sąsiedzi mogą się nieźle wnerwić, a kiedy już wyuczysz się podstawowych chwytów, to pójdzie z górki. - chciał jeszcze coś dopowiedzieć, ale zaraz przerwało mu wołanie tłumu o kolejną dawkę melodii. Szybko mnie przeprosił, po czym zabrał instrument i pojawił się na scenie. Przez chwilę bacznie przyglądałem się jego ruchom, ale ostatecznie postanowiłem sam zadziałać, więc wyszedłem z lokalu i zacząłem rozglądać się za biblioteką w której, jeżeli byłem dobrze poinformowany - znajdował się dział muzuczny. Zamerdałem wesoło ogonem, po czym ruszyłem podbić półki z książkami.
Dotarcie na miejsce zajęło mi zaledwie kilka minut, ponieważ jak się okazało - mój cel był bliżej niż myślałem. Przywitałem się z bibliotekarzami, po czym dzięki ich wskazówką udało mi się dotrzeć do korytarzyka zaznaczonego kilkoma nutkami.
Jako że nie myślałem, że uda mi się dotrzeć do tego punktu, to nawet nie przemyślałem na czym właściwie chciałbym grać, więc swoim zwyczajem powierzyłem się w łapy losu i zacząłem skakać wzrokiem po okładkach różnych tomów mrucząc pod nosem znaną wyliczankę. Nie była długa, więc już w następnym momencie trzymałem w łapach zakurzone dzięło z krótkim nic mi nie mówiącym tytułem - "Ud". Prawdopodobnie była to nazwa jakiegoś instrumentu. Rozsiadłem się wygodnie i zacząłem poznawać teorię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz