25.03.2018

Od Violence - Zadanie "Nabór na Szpiegów"

    Z podkulonym ogonem i wręcz widoczną niepewnością przemierzałam ulice Lapsae. Zgodnie z radą Verrano, postanowiłam odwiedzić stolicę podczas wielkich przygotowań do powitania wiosny. Był to dla mnie lekki stres, albowiem dziwnie się czułam nie znając dobrze miasta ani nikogo w nim, ale ciekawość przezwyciężała strach i między innymi dlatego rozglądałam się po kolorowych witrynach. Fascynowało mnie to wszystko, albowiem po raz pierwszy widziałam, jak to psy zajmują się absolutnie wszystkim i nigdzie nie ma nawet śladu ludzkiej ręki. Jak oni to robili?
    W mieście panował zgiełk. Wszyscy gdzieś się spieszyli, każdy miał wiele roboty do wykonania... Moją uwagę zwrócił jednak jeden pies. Ilość niesionych przez niego rzeczy skutecznie spowalniała jego tempo chodzenia, ale też narażała na pewne niebezpieczeństwo. Towar, jaki transportował, z pewnością miał swoją całkiem niemałą wartość, tak przynajmniej oznaczone były skrzynie. Na samej górze stosiku dobermana leżała sakiewka – niemała pokusa dla mniej lub bardziej zaawansowanych złodziejaszków. Pobrzękiwała sobie wesoło, gdy przesuwała się w tę i z powrotem na szczycie niesionych przedmiotów. W pewnym momencie najzwyczajniej w świecie zsunęła się z górki i spadła na ziemię, na szczęście nie wysypując zawartości. Pies zdawał się nie zauważyć zguby. W zasadzie, to chyba wszyscy byli zbyt zajęci i jedynie ja dostrzegłam mały woreczek na kamiennej ścieżce. Od razu podbiegłam, aby go podnieść. Waga przedmiotu sugerowała ogromną zawartość, ale nie miałam zamiaru jej sobie przywłaszczać. Bez większego problemu dogoniłam psa. 
    — Przepraszam pana, ale upuścił pan to — zaczepiłam samca.
    Pies zmierzył mnie wyjątkowo nieprzyjemnym spojrzeniem, aż przeszły mnie dreszcze. Całą możliwą siłą woli starałam się zapanować nad destrukcyjnymi mocami, które w takich chwilach bardzo chciały mimowolnie się uaktywnić. Byłam niemalże pewna, że wzbudziłoby to panikę i jeszcze większe zamieszanie, a także miałabym niemałe kłopoty... Bądź co bądź, wyszło lepiej, niż myślałam. Pies wyglądał na bardzo silnego (i musiał być bardzo silny, skoro dźwigał taki ciężar), a także wrogo nastawionego, a jednak na jego pysku pojawił się promienny uśmiech. 
    — Dziękuję, Mała. Ciężko o takie uczciwe osoby. Jakbyś kiedykolwiek czegoś potrzebowała, szukaj mnie w okolicach rynku, a na pewno pomogę — odparł, a ja wrzuciłam mu woreczek do kieszeni skórzanej kurtki mając nadzieję, że tym razem mu nie wypadnie.
    Byłam zbyt zdezorientowana, aby odpowiedzieć w jakkolwiek sensowny sposób, więc jedynie uśmiechnęłam się i cicho podziękowałam, po czym ruszyłam ku dalszemu zwiedzaniu Lapsae. Znów jednak coś odwróciło moją uwagę, a mianowicie jeden, z pozoru niewyróżniający się niczym pies. Patrząc na niego miałam dziwnie złe przeczucia, a jednak nikt inny zdawał się tego nie odczuwać. Osobnik ten niósł dość sporą, czarną teczkę biurową, którą w pewnym momencie postawił i bardzo szybkim krokiem zaczął się oddalać. Powoli podeszłam do dziwnego przedmiotu i bardzo niepewnie go powąchałam. Bardzo delikatna, kusząca, charakterystyczna słodka woń. Czułam, jak źrenice mi się rozszerzają, a czyste przerażenie przejmuje panowanie nad ciałem. Czy to przypadkiem nie to, o czym rano opowiadał mi Verrano? Jeśli moje podejrzenia były słuszne wiedziałam, że sytuacja nie jest dobra. Do głowy przychodziła mi jedynie Abelia Saksońska. Była to bardzo szkodliwa, magiczna, trująca roślina. Wystarczyło, aby ktoś mocniej wstrząsnął teczką czy niechcący ją przewrócił, aby uwolniła swoje destrukcyjne właściwości i chmurą duszącego dymu zatruła całą stolicę. Bardzo ostrożnie uchyliłam teczkę, aby po niecałej sekundzie równie ostrożnie ją zamknąć. Moje obawy sprawdziły się. Opis przyjaciela z Helecho idealnie zgadzał się z znajdującą się w środku rośliną. Starałam się nie zacząć panikować i wraz z teczką, starając się nią nie trząść, bardzo powoli podeszłam do najbliższego strażnika w mieście i starając się nie jąkać, wyjaśniłam sytuację.
    — Dziękuję za informacje, już wzywam służby specjalne. Ktoś musi mieć nielegalną hodowlę, to cholerstwo jest srogo zabronione, za posiadanie rośliny można zostać straconym. Jak wyglądał pies, który zostawił teczkę? — Spytał mnie strażnik.
    — Średniej wielkości kundel w typie Łajki Zachodniosyberyjskiej. Nie widziałam jego pyska, jedynie dość typowy, brązowy płaszcz. Nie wyróżniał się zbytnio. Zakładam, że jest gdzieś przy granicach, a może i nawet już poza miastem, bardzo szybko oddalał się od pozostawionej trucizny. — Odpowiedziałam na jednym oddechu.
    O nic więcej nie zdążył mnie spytać. Na miejsce przybyła wspomniana wyżej ekipa. Jeden z nich bardzo delikatnie, bez używania łap ani pyska uniósł niebezpieczną teczkę, reszta zabezpieczyła teren. Musieli również mieć wiedzę o wszelkich ziołach, w końcu byli specjalistami. Z zafascynowaniem obserwowałam ich robotę. W pewnym momencie jeden z nich podszedł do strażnika, a zapytany wskazał na mnie łapą. Wtedy pierwszy wymieniony zaczął się do mnie zbliżać. 
    — Pójdziesz ze mną — odparł, a mnie przeszły dreszcze. 

~***~

    Cała zestresowana przemierzałam zamkowe korytarze. Nie sądziłam, że kiedykolwiek ponownie znajdę się w tym miejscu, a jednak wspomniany samiec z oddziału specjalnego prowadził mnie przez centrum administracyjne sfory, aby zatrzymać się u Przywódcy Gwardii. Przegryzłam wargę. Być może uznali, że to ja jestem sprawcą i próbowałam zrzucić winę na kogo innego, a teraz czekało mnie za to przesłuchanie? Nic złego nie zrobiłam, a jednak bałam się jak nigdy.
    — Przywódco, melduję samicę, która zlokalizowała zagrożenie, dzięki czemu udało nam się złapać sprawcę zamieszania — oznajmił pies, a ja zamrugałam kilkukrotnie.
    Tak szybko udało im się wytropić tajemniczego zamachowca? Niesamowite...
    — Dziękuję, szeregowy. Możecie odejść — odpowiedział.
    Samiec zasalutował i zgodnie z prośbą przywódcy, zostawił mnie samą ze swoim dowódcą.
    — Jak ci na imię? — Zapytał, gdy tylko drzwi się zamknęły.
    — Violence. Violence z Helecho — powiedziałam szybko. 
    Bardzo nie lubiłam używać swojego imienia i zazwyczaj przedstawiałam się jako Viola, aczkolwiek uznałam, że lepiej niczego nie zatajać przed tak wysoko postawionymi osobami, w dodatku władającymi telepatią. Bo jak inaczej skontaktował się z nimi strażnik? I kto wie, czy ten cały dowódca nie czytał w myślach?
    — Zdajesz sobie sprawę z tego, że ocaliłaś miasto? — Zaczął, ale nie dał mi czasu na odpowiedź. — W związku z tym chciałbym zaprosić cię na nabór na szpiegów. Potrzebujemy większego oddziału przynajmniej na czas Festiwalu, aby można było bezpiecznie się bawić i nie zastanawiać się, czy jakiś szaleniec zaraz nie rozsadzi miasta Abelią czy inną trucizną. 
    Nie zastanawiałam się długo. 
    — Pomoc miastu będzie dla mnie zaszczytem — oznajmiłam.
    Być może wreszcie będzie ze mnie jakiś pożytek? W głowie zanotowałam, aby serdecznie podziękować Verrano za naukę. Gdyby nie on, pewnie nie rozpoznałabym zioła... 
    — W takim razie staw się jutro o świcie pod zamkiem. Stamtąd zaprowadzę ochotników na specjalny trening, który będzie miał na celu zbadanie waszych predyspozycji. Nie spóźnij się, Violence. Odmaszerować.
    Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem, po czym zgodnie z rozkazem opuściłam miejsce.
|1060 słów → 50೧ +10| Zadanie → 50೧ i 1K |

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz