Szłam krok w krok za psem, który przed chwilą na mnie nakrzyczał w okrutny sposób. Chyba był przewodnikiem, skoro miał mnie oprowadzać po tym świecie. Dziwne... Nadal pamiętam słowo w słowo wszystko, co powiedziała mi Wyrocznia. Zwłaszcza zdanie o tym, że "Przewodnik nie wybacza zaniechania pomocy." To by się nie zgadzało, bo przed chwilą wyraźnie "zaniechał pomocy", zostawiając umierającą na pastwę losu, a pewnie za niedługi okres czasu także padlinożerców. Może nie chodziło o niego? Ale czy jest tu jakiś inny przewodnik? Nie wiem, a także nie chcę o to pytać białego psa, który chyba ma przerzuty wścieklizny, albo to ja jestem zbyt surowa w ocenie jego zachowania. Mam tylko nadzieję, że władca tych ziem jest od niego mądrzejszy. Wiem już, że istnieje tu sfora, więc pewnie i przywódcę ma. Ciekawe jaki jest? I czy w ogóle dane mi będzie się z nim spotkać.
- Hej, panie przewodniku! - zawołałam po kilku minutach marszu przez las.Oglądnął się za siebie i popatrzył na mnie kątem oka.
- Gdzie my idziemy? - Przechyliłam głowę na bok.
- Do strażnicy, jest najbliżej - odpowiedział spokojnym głosem.
- Po co?
- Bo jest najbliżej, a zaraz za nią znajduje się Lapsae, a tam Pałac - wytłumaczył, nadal idąc naprzód.
- Co to Lapse?
- Lapsae - poprawił mnie głosem spokojnym jak górski strumyczek w okresie suszy.
- Co to?
- Zobaczysz na miejscu. - Jego ton nadal przypominał łany zboża w bezwietrzne południe.
- A daleko jeszcze?
- Nie - Na złote pola zaczął spadać rzęsisty deszczyk irytacji.
- A dokładnie?
Nie odpowiedział. Uznałam że mnie nie usłyszał, więc powtórzyłam to samo pytanie, jednak żadnej reakcji z jego strony nie uzyskałam. Widocznie nie chciał zmienić deszczu w ulewę łamiącą wszystkie uprawy. Lepsze to, niż krzyczenie na mnie. Na mnie się nie krzyczy.
Maszerowaliśmy jeszcze przez chwilę, a po obu stronach naszej ścieżki był tylko las. Wyglądał jak zwykły bór, który spokojnie mógłby znaleźć swoje miejsce na Ziemi, zupełnie nie zwracając na siebie uwagi.
- Co to za wieża?- spytałam po kolejnych kilku minutach.
Przed moimi oczami malowała się okazała budowla ze strzelistym dachem, pokrytym dachówkami.
- To jest strażnica - wyjaśnił.
Chyba jego wskaźnik bycia miłym się zregenerował i znów był zdolny osiągnąć ten stan.
- A ten gołąb? Nie jest za duży? - Uniosłam oczy ku górze.
- Co? Gołąb?
Spojrzał w górę, tak jak ja to uczyniłam chwilę wcześniej. Przez okno wystawał wielki łeb gołębia pocztowego. Jego ślepia były wielkie i czarne jak dwa węgle, a dziób wydawał się ostry jak ostrze miecza.
- Ktoś musiał użyć na nim eliksiru rozdymającego - powiedział bardziej do siebie, niż do mnie.
- Co to?
Zignorował mnie i z zawrotną szybkością pokonał odległość dzielącą go od wejścia. Zobaczyłam jak znika w ciemności, w której widać było delikatny zarys wąskich, kamiennych schodów. Pobiegłam za nim.
Aaron?
| 470 słów → 20೧ |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz